Rozdział 21

3 1 0
                                    


To było najdziwniejsze miejsce, jakie Adam kiedykolwiek widział. Kiedy opuszczał Góry Modre zaledwie tydzień temu, wszędzie leżał jeszcze śnieg, jednak Góry Czarne miały łagodniejszy klimat. Tutaj po śniegu nie było już śladu. Ciepłe powietrze pachniało żywicą i wiosną, lecz dokoła, jak okiem sięgnąć nie było ani skrawka zieleni. Czarownicy stali w płytkim zagłębieniu u szczytu wąskiej doliny. W panującym tutaj półmroku majaczyły strzeliste grafitowo czarne pnie, a ziemia pokryta była miękkim kobiercem igieł - całkiem czarnych.

- To są pewnie sławetne czarne jodły - powiedział wędrując wzrokiem w górę nagich pni aż do gęstego baldachimu igieł. Sądząc po migoczących gdzieniegdzie promykach można się było domyślić, że wysoko w górze świeci słońce. - Myślisz, że igły też są czarne, czy tylko tak wyglądają pod światło?

- Te na ziemi są czarne.

- Może to dlatego, że już uschły? - Adam klęczał na ziemi trzymając w palcach jedną z igieł.

Kierując się według mapy przygotowanej przez Toperza ruszyli w drogę. Adam już przy drugim kroku potknął się o korzeń, jednak gruby, miękki kobierzec stłumił tupnięcie. Po kilku krokach potknął się ponownie i omal nie upadł. Miał wrażenie, że jednostajna czerń dookoła, przytłumione światło i ta absolutna, nierealistyczna cisza sprawiają, że traci orientację przestrzenną. Przypominało mu to pierwsze lekcje chodzenia po ciemku. Po kilkuset metrach jego ciało przywykło do nowego otoczenia - przestał tracić równowagę, wciąż jednak czuł się dziwnie w tym cichym, ciemnym lesie, w którym kilometrami nie było nic oprócz równych jak spod linijki pni. Jedynym urozmaiceniem były czarne porosty skrzące się kolorami jak ogon sroki. Po kilku godzinach w dole przed sobą usłyszeli szum wody i wkrótce ujrzeli strumyk. Jego dno też było czarne, lecz jakimś cudem sprawiało, że woda mieniła się tajemniczo. Robiło się późno, więc idąc dalej rozglądali się za miejscem na nocleg. Przyzwyczajenie stępiło już pierwszy szok i Adam stwierdził, że ten spokojny las jest na swój sposób dość przytulny. W pobliżu strumienia wokół pni owijały się szare atłasowe łodygi pnączy pozbawionych liści. Udekorowane dużymi szpiczastymi szyszkami (pączkami?) tworzyły na czarnym tle srebrzyste arabeski.

- Pasożyty? - spytał Adam.

- Symbionty - odparła Anna. - Coś o nich czytałam w jednej z książek przyniesionych przez Red.

Wkrótce znaleźli dogodne płaskie miejsce w zakolu strumyka, gdzie postanowili spędzić noc. Tymczasem zaczął zapadać zmierzch. Niemal w jednej chwili las wypełnił się obcym, pięknym zapachem, trochę słodkim. Czarownicy unieśli głowy znad pakunków i zobaczyli, jak szare pączki na pnączach rozwijają się w wielkie białe kwiaty o sześciu płatkach. Stopniowo gasły resztki światła. Kiedy ułożyli się w śpiworach, nie było już widać ziemi ani pni, tylko słupy wijących się wokół ciemności srebrnych łodyg z białymi kwiatami. Póżniej znikły również łodygi i kwiaty zawisły w pustce.

- One naprawdę świecą! - wykrzyknął Adam z radosnym zdziwieniem.

- Nie wyglądają, jakby świeciły. Po prostu są białe.

- Spójrz na mój podkoszulek. Też jest biały.

- Nic nie widzę. Masz rację!

Wtedy rozległ się cichy, jednostajny szmer, który stopniowo narastał przechodząc w łagodne brzęczenie, prawie dzwonienie, dochodzące zewsząd na raz. To był pierwszy dźwięk, jaki tu usłyszeli prócz szumu wody i własnych głosów. Adam usiadł. Coś lekko musnęło mu włosy i na pobliskim kwiecie pojawił się czarny cień w kształcie ćmy. Rozejrzał się dokoła, teraz więcej kwiatów miało gości. Tymczasem pierwsza ćma zaczęła robić się coraz jaśniejsza. Po chwili szary już cień oderwał się od kwiatu i z cichym dzwonieniem wzbił się w powietrze. Krążył przez chwilę, po czym usiadł na kwiecie obok. Kiedy Adam uważniej wpatrzył się w mrok, dostrzegł więcej trzepoczących szarych ciem, krążących między kwiatami. Jedne z nich były ledwo widoczne, prawie czarne, inne jaśniejsze. Jedna z jasnoszarych usiadła na kwiecie tuż obok. Adam wyczołgał się ze śpiwora, żeby podejść bliżej. Obserwował, jak filigranowe, puszyste stworzonko wyciąga cienką rurkę i pije nektar, patrzył jak subtelny rysunek na jego skrzydłach zmienia się, w miarę jak ćma robi się coraz jaśniejsza. Wkrótce była już całkiem biała, a jednak świetnie było ją widać na tle białego kwiatu. Ćma przebierając nóżkami poprawiła ustawienie trąbki, sięgnęła głębiej, ale widać więcej nektaru już nie było, bo zaraz schowała trąbkę i wzbiła się w powietrze. Świeciła.

Biały SmokWhere stories live. Discover now