Rozdział 24

3 1 0
                                    

Wciąż siąpiło. Adam przesiedział całą noc skulony w kucki. Nie miał namiotu, a nie chciał ryzykować zmoczenia śpiwora. Impregnat powinien, co prawda, jeszcze się trzymać, ale wilgoć i tak mogła wniknąć do środka. Skórzany kaftan, który zaimpregnował przed opuszczeniem Zamku, już zaczął przesiąkać.

Adam wstał, żeby rozprostować kości i rozgrzać się ruchem. „Bezpieczne miejsce" wskazane przez Zająca obejmowało szczyt góry, jednej z wyższych w tym paśmie, wraz z położonym tuż poniżej kolistym zagłębieniem, (stary krater?), które dawało mu schronienie od wiatru.

Adam potknął się. Czarne skały odbijały światło zależnie od kąta padania, przez co mieniły się przy najlżejszym ruchu. Miejsca, które ułamek sekundy wcześniej lśniły jak odłamki zwierciadła, nagle ziały absolutną czernią. Adam co chwila miał wrażenie, że pod jego butem otwiera się przepaść i cofał się odruchowo, o mało nie spadając w prawdziwą przepaść. Odczytanie wzrokiem ukształtowania tej łamiącej się, migotliwej powierzchni było praktycznie niemożliwe. Stawiał stopę na wystającym kawałku skały i stopa wpadała w głąb. Kiedy przenosił ją nad zagłębieniem, potykał się o niewidzialny występ. Co gorsza, mgła zgęstniała pozbawiając go jakiegokolwiek punktu odniesienia w widoku okolicy.

Postanowił wrócić do swojego plecaka i rozgrzać się robieniem pompek, lecz kiedy zaczął z powrotem schodzić na dno krateru, rąbnął w skałę, jak ptak rozbijający się o szybę. Tam, gdzie zdawało mu się, że teren opada w dół, wznosiła się pionowa ściana. Teraz widział to. Odwrócił się i spojrzał przed siebie. Mimo, że się nie ruszał, obraz mienił mu się przed oczyma. Pojawiały się przed nim sterczące głazy, otwory jaskiń, zbocza biegnące stromo raz w górę raz w dół. Jego mózg, nie będąc w stanie zinterpretować chaotycznej kolekcji krawędzi i plam, jak oszalały robił jedną geshtalt swith za drugą w poszukiwaniu spójnego obrazu. Na próżno. Adam ukucnął odruchowo, kiedy zakręciło mu się w głowie.

W końcu zamknął oczy i na czworakach po omacku zaczął posuwać się w dół. Ostre krawędzie wbijały mu się w kolana, ale szedł dalej. W pewnym momencie jego stopa nie znalazła oparcia. Przywarł brzuchem do skały, poprawił uchwyt dłoni i sięgnął dalej. Znów nic. Otworzył oczy. Nagły podmuch wiatru rozsunął nieco mgłę. Przepływający poniżej strzępek chmury dał mu punkt odniesienia i Adam zobaczył, że wisi nad pionowym urwiskiem. Musiał niepostrzeżenie przejść przez krawędź krateru na drugą stronę. Ale w którym momencie? Jak to możliwe, że tego nie zauważył? Ostrożnie podpełzł do góry. Przechylił się przez krawędź. Nie mógł jednak być pewien, że krater znajduje się z tej strony, może właśnie to, co zobaczył przed chwilą, było złudzeniem. Usiadł w zagłębieniu między dwoma głazami. Nie mógł stąd spaść i był osłonięty od wiatru, postanowił więc tu zaczekać, aż zrzednie mgła.

Nie mając nic lepszego do roboty zaczął się zastanawiać, co się z nim dzieje. Czytał kiedyś o utracie orientacji przestrzennej w wysokich górach, ale to było coś więcej. Przypomniało mu się, jak kiedyś wyszedł z namiotu w zatyczkach do uszu i chodził jak pijany potykając się o wszystko. Co chwila przecierał oczy, bo zdawało mu się, że niedowidzi. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, jak bardzo przy chodzeniu polegał na słuchu; to słuch mówił mu, gdzie ma skierować wzrok. O mało nie spowodował pożaru, przewracając zapalony palnik. Zdziwił, się, bo myślał, że palnik jest zgaszony. Nie widział płomienia. A przecież w świetle słońca nie widać płomienia, co najwyżej drganie powietrza. Adam zawsze przedtem słyszał szum płomienia i wyobrażał sobie tylko, że go widzi. Teraz doświadczał czegoś podobnego. Wszystkich jego pięć zmysłów działało bez zarzutu, ale to nie wystarczało. Czyżby aż tak bardzo nauczył się polegać na „szóstym zmyśle" czarownika, czy może wszyscy ludzie w jakimś stopniu na nim polegają?

Wstrząsnął nim dreszcz. Siedząc na zimnej skale wychłodził się jeszcze bardziej. Mgła może się utrzymywać kilka dni. Jeśli będzie tak siedział, to w końcu umrze z zimna. Anna pokazała mu kiedyś ćwiczenie na rozluźnienie przepony, od którego robiło mu się gorąco. To był tylko skutek uboczny, ale teraz mógł się przydać. Adam wciągnął głęboko powietrze tak, żeby kręgosłup przylegał nadal do skały, a brzuch wypiął się jak najdalej. Od razu zalała go fala gorąca, poczuł, jak robi się czerwony na twarzy. Innym skutkiem ubocznym tego ćwiczenia, było bolesne ciągnięcie w dołku, pod łopatkami, u nasady obojczyków, w karku, a pod koniec nawet w szyi i mięśniach gałki ocznej. Adam wypuścił powietrze, lecz ból utrzymywał się jeszcze przez kilka sekund. Zrobił kilkanaście takich oddechów, po czym przeszedł do drugiej fazy: nadal oddychał tak, żeby się ciągnęło, tylko że teraz dół brzucha przy wdechu szedł do środka. Wkrótce kręciło mu się już w głowie z przetlenienia, ziewał bez opamiętania, a mięśnie karku bolały go tak, jakby go zawiało, ale przynajmniej było mu znowu ciepło.

Biały SmokWhere stories live. Discover now