20. Od kiedy to błękit jest po prostu niebieskim? ✅

19 1 0
                                    

Budzę się za późno, czując się jak jedno wielkie nic. Sprawdzam godzinę na telefonie; ósma piętnaście. Wygrzebuję się spod kołdry i rozglądam po pokoju. W głowie dźwięczą mi wczorajsze słowa, na które nawet nie oczekiwałem odpowiedzi.

Ja ciebie też.

Ja ciebie też.

Ja ciebie też.

Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i nawet przeziębienie mi tego nie zepsuje.

- Żyjesz? - do pokoju zagląda Chris, dziwnie spokojny, jak na siebie.

- Powiedzmy - odpowiadam, wyciągając się po pudełko chusteczek. Młodszy wchodzi do środka z miską ramenu, kubkiem kawy i taką ilością chleba, że pół miasta by się najadło.

- Mama śniadanie zrobiła, odgrzała ci to rosołowe coś - oznajmia i zostawia mi wszystko na stoliku nocnym.

- Dziękówa.

- I jakby co to znikam na pół dnia, więc będziesz miał względny spokój, tak, wiem, niespotykane. Dorelcia dzisiaj jest w gorszym stanie, więc lecę ją wyprzytulać i ogółem czas się zebrać w całość, już ogarnąłem, że nie ja jeden się boję. Tak, możesz uznać, że mnie podmienili.

- Dobrze się na świecie dzieje, to leć do swojej Rut. I weź ją uściskaj ode mnie też.

- Się rozumie, a ty odpuść sobie chociaż dzisiaj.

Młodszy zaraz zbiega po schodach. Ja tymczasem zabieram się za śniadanie, czekając tylko, aż wybije dziewiąta, bo o tej godzinie zazwyczaj Koidu wraca do żywych po weekendzie. Oczywiście, że wraz z myślą o niej, wraca tamten dzień.

Otulam się kocem i wkładam swoje kapcie w delfinki, po czym schodzę, zanieść naczynia do kuchni. Jest spokojnie, aż za spokojnie, jedynie Hazel siedzi na parapecie i patrzy na ptaki wyjadające ziarenka z karmnika.

Na lodówce znajduję karteczkę: "Słoneczka, wyszliśmy wcześnie, małe kłopoty jak zawsze w najgorszym momencie. Chris, zanieś bratu śniadanie (żółta miska, czarny kubek i talerz w chmurki). Taevi (wiem, że i tak wstaniesz), wracaj pod kołdrę, weź po drodze nalej Hazel wody i w razie co pogoń Chrisa, żeby się odzywał co jakiś czas, jeśli by zamierzał wyjść na długo. I niech jakaś dobra istota dopisze karteczkę dla waszego ojca z przypomnieniem o zielonej misce."

Obok wisi kolejna kartka z nakreślonym pismem Christiana Zielona miska do zlewu. Biorę kolejną, piszę to samo i przyczepiam na zmywarce. Owa miska to w tej rodzinie już jakiś inside joke normalnie. Nalewam Hazel wody, robię sobie herbaty, bo wiem, że mama sprawdzi ilość kubków po kawie i czy przypadkiem nie przyszło mi do głowy robić sobie tej "mrożonki".

Sprawdzam godzinę - ósma dwadzieścia osiem. Zaraz potem na ekranie pojawia się to, na co czekałem podświadomie cały poranek.

Koidu: żyjesz?

Uśmiecham się. Moje serce wywija fikołka i trzeba mi całej siły woli, żeby nie piszczeć jak Hazel na widok sikorek. Jestem tylko drobnym, zakochanym nastolatkiem, to ma swoje prawa, okej?

Zmieniam pięć razy każde słowo, bow widzicie, trzeba "wypaść poprawnie", ale przy tym sprawiać pozory, że wcale ci nie zależy. Dobrze, może i wcale nie trzeba, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, co tak nie robi, chociaż na początku.

Taevi: powiedzmy

Koidu: jedno słowo, a setki możliwych znaczeń, rozwiniesz?

Taevi: w dosłownym rozumieniu - pewnie. Metaforycznie już dawno mi serce na dwa się stopiło

Wędruję na górę i, owinąwszy się od stóp do głów w kocyki, siadam przy biurku. Będę dalej sobie wmawiał, że wcale nic a nic się nie stało i wcale nie poczułem czegoś, czego definitywnie nie powinienem.

Like Hate LoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz