Rano przystępujemy do operacji pod tytułem zejść na dół, żeby nikt nie widział i przenieść sobie coś na śniadanie, niespostrzeżenie. Przemykamy korytarzem, nie do końca niezauważeni, bowiem cechuje mnie gracja słonia w składzie porcelany, a każdy krok jest delikatny jak trzaśnięcie cegłą. Koidu w przeciwieństwie do mnie ma tą umiejętność poruszania się bezdźwięcznie. Wchodzimy do kuchni - jest pusto. Nikt o nic nie pyta, po prostu zabieramy się do roboty. Blondynka odpala ekspres i wyciąga nasze ulubione kubki, ja tymczasem sięgam po talerze i przystępuję do przetrząsania lodówki.
- Resztki kimbabu, ostatki grzybowej czy brukselki? - pytam, stwierdziwszy, że nie mamy zbyt wielu opcji, bo jest sobota, godzina siódma, a mama na zakupy wybiera się dopiero koło południa.
- Zależy, czym jest to pierwsze i czy przeżyję degustację - pada odpowiedź oczywista.
- Prasowane wodorosty, ryż i trochę wszystkiego. Przeżyjesz. - zapewniam, ale chyba w to nie wierzy.
- Lepsze to, niż brukselki, no szanujmy się - śmieje się cicho.
Myślałem, że znalazłem wyjście. Że kiedyś połączymy nasze światy z ognia i lodu. A jednak nigdy od siebie nie odeszliśmy, tak więc teraz też zostanę. Choćby zajęło to tysiące lat.
Rozkładamy się ze śniadaniem u mnie w pokoju. Patrzymy na słone wyłaniające się zza chmur.
- Chyba będę musiała dziś się pokazać w domu - mówi przyjaciółka, gdy talerze już są puste - Będę to odwlekać, ale jak się nie zjawię, chyba mnie za uszy powieszą. Zwłaszcza mamke.
- Mówiłaś im w ogóle, że tu zostajesz?
Uśmiecha się.
- Akurat byłam wtedy obrażona na cały świat z wyjątkiem ciebie.
- Ty pierniku... - wzdycham - Przerąbane w takim razie. Ale rozumiem, kto by chciał wracać w środek takiego wariactwa.
- Ale trzeba... Przy tobie czasami czuję się bezpieczniej, niż we własnych czterech kątach. Wiem, że brzmi to strasznie żałośnie...
- Wcale nie, a twoja obecność tutaj jest już tak oczywista, jak Pumpkin drapiący ci firany. - nawiązuję do ich kota, który tak właśnie budzi ją rano. I zaraz jest śmiechówa - Choć może nie zawsze wiem, co ci odpowiedzieć.
- Sam mówiłeś, że czasem milczenie jest złotem.
Już zdaje się, że rozmowa zejdzie na jeszcze głębszy poziom ale słychać głosy z korytarza, a potem kroki. Bez pukania wchodzi mama, za nią tata oraz wujaszek i cioteczka Aav.
Koidu nie wie, co począć, bo zbiera się na awanturę. Chyba nikt nie chciałby być teraz na jej miejscu.
- A więc to tak! - ciocia jest wzburzona, delikatnie mówiąc - Znikasz na noc i nawet znaku życia dać nie raczysz?! Szlajasz się gdzieś i nawet słowa nie piśniesz, bo po co!
- Może miałam powód? - odpowiada jakby od niechcenia.
- Jaki niby? To, że jesteś dorosła, nie znaczy, że możesz robić, co ci się żywnie podoba!
I to właśnie jest ta jedna zapałka, która wznieca ogień. Patrzy na mnie, złamana, ale pogodzona z tym faktem, a jednak chyba wciąż nie dowierza.
Rozkładam ramiona. Tuli się do mnie; gdybym tylko umiał zabrać cały jej żal... Czasami wystarczy jeden drobiazg, który podpali cały ocean, którego nie zdążył wypowiedzieć na głos. Nie ogarniam reszty rzeczywistości. Widzę tylko Koidu w jej rozbiciu. Bo dzisiaj w końcu zobaczyliśmy w sobie ludzi.
- Martwiliśmy się - mówi cioteczka Kaire, podchodząc do niej; wszyscy są zdziwieni tym niewielkim, ale jednak przejawem emocji, w których tłumieniu Aav jest mistrzynią.
YOU ARE READING
Like Hate Love
ספרות נוערTaevas jest przekonany, że Koidu go nienawidzi, więc odpowiada tym samym. Znają się od maleńkości dzięki przyjaźni ich matek. Jednak odmienne "reguły" panują na wakacjach na wyspie Nootamaa, a inne w rodzinnym Tallinie. Skrywają zapomniane historie...