2. Za trzy tygodnie.✅

58 2 0
                                    

Ich relacja ma być taka semi-toxic, mam nadzieję, że rozumiecie.

Idę korytarzem, wyczekując momentu, w którym Koidu zmiesza mnie z błotem. Mijam same znajome twarze, witam nauczycieli, pozdrawiam moją byłą, z którą dalej się przyjaźnię. Kątem oka widzę jednego z kumpli Koidu, więc nieuniknione nadchodzi.

Podchodzę do swojej szafki, żeby wyjąć zeszyt i coś z zapasów przekąsek, na następną przerwę. Klasa uważa mnie za jakiegoś geniusza, którym nie jestem, pewnie przez moje ambicje i porządną średnią, ale na szczęście nikt raczej nie zwraca na mnie większej uwagi, znany jestem po prostu „ten dziwny przyjaciel Koidu Aav", skrajnie introwertyczny kujon, co akurat dalekie od prawdy nie jest.

Pakuję rzeczy do plecaka, a potem sięgam po lusterko, żeby sprawdzić, jak się prezentuję. Szare, grafitowe tęczówki lustrują każdy skrawek mojej twarzy; jestem tak blady, że od rana trzy razy słyszałem pytanie "jesteś chory, chłopcze?". Nie żeby jakoś bardzo mnie to dziwiło. Przyzwyczaiłem się, jak z resztą do wszystkiego, co dzieje się w mojej poplątanej egzystencji.

Zamykam szafkę. Pozostaje tylko czekać. Zawsze byłem na przegranej pozycji, a po tak długim czasie już nawet nie wysilam się, by to zmienić. Czasami trzeba po prostu pogodzić się z zastanym stanem rzeczy i biec dalej, ile sił.

- Więc tu się chowasz, bestie - wypowiada ostatnie słowo z drwiną; nie muszę się odwracać, by wiedzieć, że to ona - Nawet spojrzeniem nie zaszczycisz? - dodaje, jak poetka, którą w głębi serca jest.

- Mówże, co masz do powiedzenia, czas nagli - spoglądam na nią beznamiętnie. Wie, że jestem jak ze szkła i każde słowo może zmieść mnie z powierzchni ziemi. Trudno tego nie dostrzec. Teraz jest to jej mieczem przeciwko mnie, ale trochę się zmieniłem, ból właśnie to robi z ludźmi.

- Uważałbyś na słowa, jeszcze się widać nie nauczyłeś najważniejszego...

- ... z tobą się nie zadziera, oczywiście. - nie daję jej dokończyć. Męczy mnie to - Coś poza tym?

- Jeszcze się policzymy, wspomnisz moje słowa - cedzi i znika w tłumie.

Łatwo poszło. Jeszcze sześć przerw plus stołówka. Mam szansę przeżyć i wyjść z tego cało, mimo że raczej nie mam szczęścia.

Na obiadowej, nauczony odrobiną doświadczenia, niosę pustą tacę. Mój instynkt nie zawodzi. W połowie drogi do stolika leżę jak długi na środku stołówki. Słysząc śmiech jej kumpli, jedynie wywracam oczami. Dzień jak co dzień.

Zaczynam się zbierać z beżowych płytek, aż napotykam bledziutką, delikatną dłoń ze złotymi pierścieniami.

- Jak ty w ogóle możesz tak żyć? - Eha kręci głową, pomagając mi wstać. Jednak po tej ziemi stąpają anioły, bo ona jest jednym z nich.

- Już się przyzwyczaiłem. Bywa.

Eha zawsze uważała, że nie mogę dać się Koidu tak traktować, ale nie chcę, żeby się tym zamartwiała.

Ma jasne blond włosy do pasa, błękitne oczy i zaraźliwy uśmiech. Dziś ubrała czerwony sweter i dżinsy z dziurami oraz czarne buty na platformie. Nie mogło zabraknąć jej ulubionych, długich kolczyków z uśmiechniętymi arbuzami. Taka właśnie Eha zawsze była; jak promyczek słońca, jak gwiazda na niebie czy tęcza po deszczu. Coś w sobie ma, że człowiek nie umie się dąsać w jej obecności.

- Oszczędzę ci w tym temacie mojego gadania, bo wiesz, co o tym wszystkim sądzę. Przysiądziesz się?

Lekko kiwam głową i zajmujemy miejsca przy stoliku pod oknem. Przewidziawszy cały przebieg przerwy obiadowej, większość swoich "zapasów" przeniosłem w plecaku. Teraz dzielimy się na pół swoimi "zdobyczami". Kawa, pół miski makaronu z łososiem i słodki mulgipuder na deser, nie ma na co narzekać.

Like Hate LoveWhere stories live. Discover now