5. kapcie w delfinki są super ✅

33 3 0
                                    

Kapcie w delfinki są super. Niech ktoś znajdzie argument zaprzeczający. Właściwie to chyba powinienem się zastawiać, czy wszystko ze mną okej, skoro jednego delfina nazwałem Dolgorae, a drugiego Plāolmā. Tak, nadałem imiona kapciom, jestem czasami dziwny, dziękuję bardzo. Do tego moja ulubiona bluza i kolczyki w kształcie księżyców, lubię niecodzienne połączenia, zwłaszcza w piątek popołudniu, gdy mam perspektywę tony niedokończonej roboty.

Przemierzam kuchnię w poszukiwaniu resztek z wczorajszego obiadu, ale po drodze wstawiam wodę na kawę. Robię się coraz bardziej koreański, kawa z lodem na początku października. Rodzinka już się przyzwyczaiła.

- Stary, interes jest - nagle zjawia się Christian. Piętnaście lat, a ma więcej energii i chęci do życia niż cały świat. Typowo dla siebie nosi podarte dżinsy, czapkę z daszkiem i czarną bluzę. Również szare oczy i czekoladowe włosy, tylko on nie jest aż taki blady, jak ja i siostra. Choć młodszy o trzy lata, prawie mi dorównuje wzrostem.

- Jaki konkretnie? - pytam, wyciągając kubek z szafki.

- Potrzebuję podwózki, ale tak, żeby rodzice nie wiedzieli. - oznajmia, zatrzymując się przed szafką ze słodyczami.

- A dokąd cię niesie, jeśli wolno wiedzieć?

- Zaprosiłem Dorel do kina, ale starsi zaczną się ekscytować, jak tylko się dowiedzą, że jest jakaś „absztyfikantka" - odpowiada, mieszając polski i estoński; czasami część polskiej krwi zaczyna w nas wrzeć i razem szlifujemy język naszej babci.

- Alleluja, w końcu poszliście porozum do głowy, wszyscy czekali, aż przyznasz, że ją lubisz - składam ręce jak do modlitwy, no w końcu. - O której i gdzie dokładnie was podwieźć?

- W piątek o siedemnastej do centrum i jakbyś wyciągnął rodziców z domu przed dwudziestą, żebyśmy po cichutku wrócili. - Christian zagląda do szafki ze słodyczami i z westchnieniem wyciąga sobie Snickersa - Czy w tym domu już niczego na minutę nie można zostawić? Kto mi wyżarł zapas Kinder Bueno?

- Tego nie wiem, ale jak chcesz, to mam zapasy bounty i skittelsów pod łóżkiem. - odpowiadam, dolewając mleka do kawy.

- A za to się szanuje. I dziękówa, może kiedyś się odwdzięczę, może też kiedyś uratuję ci skórę.

Spędzamy resztę popołudnia u mnie w pokoju, pod puchatymi kocami, zajadając się słodyczami i oglądając mecz. Rodzice są zdziwieni, widząc mnie i brata we dwójkę, ale tylko się uśmiechają i dają nam spokój.

***
Wchodzę ze swojej nory, oto jest sobotni poranek, czas wrócić do życia, pora coś ze sobą zrobić. Z tym myśleniem wygrzebuję z lodówki coś na śniadanie i włożywszy coś ciepłego biorę torbę i zmierzam do garażu. Po drodze zostawiam na drzwiach pokoju kartkę z notką, że znikam, żyję i nie muszą się martwić.

Jadę do biblioteki, żeby w spokoju się pouczyć. Włączam sobie nową płytę The Boyz i w wyjątkowo dobrym humorze znoszę stanie w korkach.

Zajmuję miejsce pod oknem i pochylam się nad książką od historii, jednak zamiast tematu o dekolonizacji Ameryki Łacińskiej, moje myśli wędrują do Koidu. Nie powinienem, wiem, ale nic już nie poradzę... Stop, basta, Kallaste, nie możesz myśleć o tym, że ci jej brakuje, to nic nie pomoże. Skup się, godzina i do domu, zaszyjesz się w pokoju ze słuchawkami i własnym smutkiem.

Po paru minutach zatracam się całkowicie w przerabianym temacie i jakoś to idzie. Godzina mija jak kilka chwil i mogę się zbierać.

Gdy idę na parking, natykam się na, oczywiście, Koidu. Jest sama i jak zawsze wygląda za dobrze. Można się spodziewać wszystkiego, naprawdę. Będzie źle. Albo i nie. Wszystko jedno. I tak już straciłem nadzieję.

- A ty znowu tutaj? Kiedyś się przepracujesz i z kim będę na Nootaamę jeździć? - zadziwia mnie jej uśmiech. Normalnie jakby ją podmienili.

- Zawsze masz Dorel i Christiana. - wzruszam ramionami, żeby nie pokazać, jak bardzo te kilka słów zmiękczyło mi serduszko - Będąc przy nich, w końcu się ogarnęli.

- Właśnie, w końcu, Dorel gada tylko o ich piątkowym wyjściu. Ciebie Chris pewnie też wciągnął w całą operację?

- Ktoś w końcu musi go zawieść na miejsce i odebrać i jeszcze żeby rodzice nie wiedzieli. - zauważam. Pomińmy to, że sam fakt, iż rozmawiamy, to doprawdy rzecz niemożliwa.

- Pewnie by zwariowali, jakby się zorientowali. Tylko wiesz, mógłbyś nie wjechać w latarnię po drodze. - dodaje ze śmiechem; nie mogę być w takim momencie poważny. - Ironia, Kallaste, jak zawsze.

- Której, Aav, jak zawsze, nigdy nie pojmuję - mówiąc to aż się duszę ze śmiechu, naprawdę. Wszędzie, gdzie się da, wciskamy te dwa stwierdzenia, nawet, jeśli nie do końca pasują. Taki inside joke z dzieciństwa.

- Dobra, nie zawracam ci już głowy, wpadnę wieczorem na rosyjski, jeśli masz czas. - posyła mi ciepły uśmiech, niech mnie kule biją, to się nie dzieje, cały świat runął, jak można być tak pięknie doskonałym, tak do bólu idealnym ideałem, tak cudownym, że to aż nielegalne?

- A czy kiedyś nie miałem? - odwzajemniam uśmiech, narzucając kaptur na głowę – See ya.

- See ya - tak oto się rozchodzimy. Czemu serce mi tak mocno wali? Siadam za kierownicą i próbuję się uspokoić, ale wciąż czuję szum krwi, każde uderzenie tego oto wcale nie tak małego narządu zwanego symbolem miłości.

Nie, niedorzeczne. Taevasie Olafie Kallaste, weź ty się człowieku ogarnij. Spokój. Po Koidu można się spodziewać wszystkiego, ale nie jakichkolwiek ciepłych uczuć. Może, gdy to zrozumiem, w końcu zejdę na ziemię.

***
Całkiem zadowolony patrzę na piękną piąteczkę z rosyjskiego. Doskonale. Ładna średnia będzie. Czekam na Koidu, która zapowiedziała swoje przybycie na dziewiętnastą. Panuje względny spokój; Christian jak to zawsze w weekend wybył z kumplami, a rodzice wyszli do Aavów,

Dzwonek do drzwi. Jest. Poprawiam jeszcze korektor pod oczami i wygładzam bluzkę, po czym biegnę jak głupi, otworzyć. I tak, dalej będę zaprzeczał wszystkiemu.

- Taeviś, niech ci będą dzięki, zdałam dzięki twej mądrości! Jest czwórka. - na progu stoi Koidu z wielkim bukietem tulipanów i konwalii. Dwa najpiękniejsze kwiaty w jednej wiązance, jednak są ideały na tej ziemi. Nie żebym nagle zmienił swoje podejście do przyjaciółki.

- Gratki, widzisz, jak chcesz, to potrafisz - uśmiecham się, tak szczerze, na widok wesołej Koidu, która, równie roześmiana, wręcza mi ten bukiet doskonały. Postawię na biurku albo na szafce nocnej i guzik. Będę wpatrywał się w te płatki przez długie minuty, mając przed oczyma wszystko, czym nigdy się nie staniemy.

- Zanim zaczniesz po rusku nawijać... Co miało znaczyć "mowa jest sztuką, jednakże srebrem"? Cały dzień mi to po głowie chodzi.

- Milczenie parę razy uratowało mi skórę i okazało się lepsze, niż próba powiedzenia czegoś na swoją obronę, a poza tym, to, że znikąd mi odwala i gadam takie filozoficzne bełkoty, to już nic nowego - zauważam. Przecież nie przyznam się jej, że po części chodzi o nią...

Chwila moment, ja, Koidu i jakakolwiek emocja? Coś tu jest mocno nie tak.

Like Hate LoveWhere stories live. Discover now