It's never too late

By angeliqueanne_

7.9K 900 398

Historia o młodej, pięknej śpiewaczce, która przyjechała do Wiednia. I się zakochała. . . . Mozart L'opera... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Info!
Nominacja! 10 faktów o mnie (+ 10 kolejnych xD )
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Epilog
Epilog cz. 2 (bonus)
informacja

Rozdział 37

114 12 5
By angeliqueanne_

Dzisiaj ostatni dzień maratonu :) i z góry przepraszam, że tak późno, ale mam na to bardzo dobre wytłumaczenie, bowiem w sobotę jechałam z tatą nad morze i miałam być tam, jak się okazało do poniedziałku (czyli do jutra), ale niestety, mój internet mobilny zaczął szwankować, więc postanowiłam, że skrócę wyjazd o jeden dzień tylko po to, żeby wywiązać się z danej obietnicy i wstawić ten rozdział :)

Dedykuję go oczywiście Korze_Vedam i Julii89West :3

•••××ו••

- Gotowy?

- Jak nigdy wcześniej.

Powoli, skradając się na palcach, podeszłam do uchylonych lekko drzwi. To, co za nimi zobaczyłam, niemal wmurowało mnie w podłogę. Salieri i jego kamerdyner stali na przeciwko siebie, obaj zaciskali w dłoniach sztylety i krążyli wokół siebie po wielkim pomieszczeniu, pomiędzy pojedynczymi porozrzucanymi skrzynkami i deskami.

- Zaczynamy?

Na potwierdzenie tych słów Salieri mocniej chwycił rękojeść sztyletu. Oboje krążyli wokół siebie, jak sępy nad ofiarą. Pierwszy zaatakował mężczyzna, tnąc powietrze tuż przed twarzą Salieriego. Myślałam, że chybił. W życiu nie domyśliłabym się, że to było zamierzone. Korzystając z nieuwagi Salieriego, podciął mu nogi, a ten od razu z głuchym łoskotem upadł na ziemię. Przetoczył się na bok, uchylając się przed kilkoma ciosami i tnąc niemal na oślep, odciął mężczyźnie kilka pasm włosów.

- Poczekaj chwilę, Wolter - mruknął Salieri, odsuwając się nieco od niego i rozwiązując temblak.

Zdjął frak i kamizelkę, i rzucił je w kąt pokoju. Oboje podwinęli rękawy koszul, a Salieri ponownie, nieco niestarannie, obwiązał temblak wokół dłoni i szyi. Gdy tym razem stanęli na przeciwko siebie, zmierzyli się jeszcze uważniejszymi spojrzeniami, niż na początku.

- Do trzech wygranych? - spytał po chwili mężczyzna, znany mi teraz jako Wolter, podchodząc nagle do niego niebezpiecznie blisko.

- Dobrze - mruknął Salieri, zwinnie uchylając się przed ciosem i odskakując nieco od przeciwnika.

Tym razem to Wolter upadł na podłogę, dość skutecznie odpierając wszystkie ciosy. Korzystając ze swojego położenia, pociągnął Salieriego za sobą i kilkoma zwinnymi ruchami przyszpilił go do podłogi. I przycisnął ostrze do jego gardła. Gdy tylko zobaczyłam malutką, rubinową strużkę, spływającą po jego szyi, otworzyłam szeroko oczy i ledwo powstrzymałam krzyk przerażenia. Ku mojemu zaskoczeniu, mężczyzna wyciągnął rękę w stronę Salieriego i pomógł mu wstać. A później rzucił mu ręcznik, by ten mógł wytrzeć krew. Och, to co oni robili przechodziło ludzkie pojęcie.

Po chwili znów się na siebie rzucili, tym razem obaj jakby czujniejsi. Ciszę co chwilę przerywały odgłosy uderzającej się stali, ewentualnie jej świst w powietrzu. Trwało to dłuższą chwilę, lecz, niestety, znów polała się krew. Tym razem to Salieriemu udało się zranić Woltera w ramię. Ale ten, zupełnie się tym nie przejmując, odwdzięczył się kilkoma ciosami, które z mojej perspektywy wyglądały na naprawdę ciężkie do sparowania. Nawet nie wiem, jakim cudem mu się to udało, ale już po chwili Salieri zdołał obezwładnić mężczyznę, odbierając mu jego broń.

- Jeden do jednego - zawołał, rzucając w jego stronę sztyletem tak, że ten wbił się w ziemię tuż przed jego butami.

Miałam tylko nadzieję, że nie pozabijają się dla zwycięstwa.

- Znów trzymasz go za nisko - mruknął Wolter, kiedy Salieri po raz kolejny nie zdołał obronić jego ciosu- Skup się.

Lecz i kolejnego ataku nie zdołał obronić.

- Wiesz, że nie lubię, kiedy ktoś daje mi fory.

- A czy ja ci je daję?

- Oczywiście! - zawołał Wolter, odskakując nieco i rozmasowując ramię. - Brakuje mi w tej walce nutki brutalności.

Salieri tylko wzruszył ramionami i... odrzucił sztylet na tyle daleko, że ten odbił się od ściany, tuż koło mnie.

- Och, walka na pięści! - zawołał zachwycony mężczyzna i zaczął jakby bić powietrze. -- Czeka nas dziś niesamowita zabawa! Tylko uważaj na rękę.

Nie sądziłam, że mówią to na poważnie, ale już po chwili oboje upadli na podłogę z cichym trzaskiem i niemal zniknęli pod ilością ciosów. Zupełnie nie wiedziałam, co mam robić. To była czysta głupota!

Nagle oboje poderwali się na równe nogi, więc szybko schowałam głowę bardziej w cieniu drzwi, by nie odkryli mojej obecności. Wolter po raz kolejny wziął mocny zamach i... i tym razem Salieri nie zdążył odskoczyć przed ciosem. Jak martwy padł na ziemię, zaliczając z nią naprawdę bolesne spotkanie. Nie udało mi się powstrzymać cichego krzyku i nim zdążyłam się zorientować, mężczyzna otworzył drzwi i wprowadził mnie do środka.

- Mieliśmy kibica, wiesz? - zaśmiał się cicho, zupełnie tak, jakby niczym się nie przejmował. - Elisabeth, prawda?

- Co ty tutaj robisz? - syknął Salieri, ciągle w bezruchu leżąc na podłodze.

- Chciałam się tylko o coś zapytać... - mruknęłam, wpatrując się przerażona w ranę na jego szyi i plamy krwi na koszuli - ale ja...

Mruknął coś niezrozumiale i przewrócił na plecy.

Drogi Boże...

Cała jego twarz była umazana krwią z rozbitego nosa i przeciętej wargi. Początkowo zlustrował mnie poirytowanym spojrzeniem, po czym zacisnął na chwilę oczy i odchylił głowę do tyłu.

- Wolter, jeśli złamałeś mi szczękę... - mruknął ozięble, patrząc tępo w sufit - będziesz martwy, rozumiesz? Martwy.

- Oj, nie biadol tak! - zawołał mężczyzna, podchodząc do niego.

Albo naprawdę nie obchodziło go to, że mógł zrobić mu krzywdę, albo w ten właśnie sposób chciał go podnieść na duchu. Chwycił go mocno za ramię i posadził na ziemi, zupełnie lekceważąc wszystkie obelgi, skierowane pod swoim adresem. Chwycił go za podbródek i przyjrzał się uważnie. Po czym uśmiechnął się nieznacznie.

- Wybita. Bywało gorzej.

Jak to "bywało gorzej"? Boże... trafiłam do domu wariatów.

- Zaciśnij zęby - mruknął tylko i nim ktokolwiek zdążył się zorientować, chwycił Salieriego za szczękę i szarpnął mocno.

Pomieszczenie od razu wypełnił cichy chrzęst, zupełnie, jakby odgłos łamanych kości. Salieri niemal opadł do tyłu, znów kładąc się na podłodze i zaciskając mocno powieki. Jęknął cicho z bólu i wbił palce lewej dłoni w podłogę na tyle mocno, że aż pobielały mu kostki.

- Ostrzegałem - powiedział Wolter, stając nad nim - ostrzegałem.

- A czas na reakcję?! - wysyczał przez zaciśnięte zęby Salieri, rozmasowując brodę. - I przynieś mi do jasnej cholery jakieś bandaże!

Mężczyzna chwycił mnie lekko za ramię i wyprowadził z pomieszczenia. Kiedy weszliśmy na samą górę, kazał mi wrócić do pokoju Salieriego i tam za nimi poczekać. I udawać, że zupełnie nic się nie stało. Nie ukrywam, ta prośba wydała mi się nad wyraz dziwna, nie mniej jednak postanowiłam się jej nie sprzeciwiać. To wszystko było tak okropnie pochrzanione, na tyle, że aż niemal nierealne.

Kiedy Salieri wrócił do pokoju, rzeczywiście, ani słowem nie wspomniał o tym, co działo się przed chwilą. Jak gdyby nigdy nic podszedł do biurka i wrócił do zajęcia, które wcześniej przerwał. Uprzednio, oczywiście, poszukał nut od koncertu, bym i ja mogła zająć się czymś pożytecznym.

Granie zupełnie mnie pochłonęło, choć musiałam przyznać, że robiłam to dość nieudolnie. Może dlatego sprawiało mi taką radość? Nie musiałam się starać, by nie zrobić błędów, grać równo, dokładnie... mi zupełnie wystarczało moje, nierówne, usiane fałszami. Cieszyło mnie to, że Salieri od jakiegoś czasu przestał już zwracać na nie uwagę i przypominał mi o nich tylko wtedy, kiedy sama nie byłam w stanie ich poprawić.

Z tego muzycznego zamyślenia wyrwał mnie dopiero okrzyk zza drzwi, wołający nas na obiad. Ach, czekał mnie jeszcze długi dzień.

•••××ו••

Choć do tej pory myślałam, że spędzenie w tym domu kolejnej nocy będzie okropnym przeżyciem, teraz, gdy siedziałam zawinięta w koc tuż przed kominkiem i leniwie popijałam ciepłe mleko, zmieniłam zdanie. Koniec końców było tu nawet przytulnie. Podwinęłam nogi pod brodę i tym razem to nie w ogień, a w kartki leżące u moich stóp wbiłam senne spojrzenie.

- Maestro?

- Hmm?

- Skąd się wzięły te sylaby? Znaczy te nazwy sol... sol...

- Solmizacyjne - mruknął, odrywając się na chwilę od pracy. - Słyszałaś kiedyś o czymś takim, jak hymn na cześć świętego Jana?

- Chyba tak - powiedziałam po chwili namysłu. - Ale nie wiem, co on ma wspólnego z solmizacją.

- Ut queant laxis resonáre fibris Mira gestórum fámuli tuórum, Solve pollúti lábii reátum, Sancte Ioánnes.

- To jest pierwsza zwrotka, prawda?

- Tak. I to z tej zwrotki stworzono nazwy solmizacyjne z pierwszych zgłosek kolejnych części. Później dopiero połączono Sancte Ioánnes, z czego stworzono si, a ut zamieniono na do, co prościej się wymawia.

Uśmiechnęłam się w jego stronę, w ten sposób dziękując mu za udzielone informacje. Miałam takie wrażenie, że od dzisiejszego poranka, choć ciągle mnie ignorował, nie robił tego tak samo, jak wcześniej. Cierpliwie odpowiadał na wszystkie moje pytania, mimo iż teraz zadawałam ich naprawdę dużo.

Odstawiłam pusty kubek na biurko, a kartki z rozpisanymi nutami na klapę od fortepianu, by ich nie zgubić. I wróciłam na miejsce. Zawinęłam się w koc tak mocno, że ledwo było widać czubek mojego nosa. Półprzymkniętymi oczami ciągle przyglądałam się ogniu w kominku. Nie wiedziałam, czemu zawsze tak fascynował mnie ten widok. Było w nim coś pięknego, a zarazem niebezpiecznego. I niesamowitego.

Nagle ciszę przerwało ciche uderzenie. Dopiero po chwili dostrzegłam pióro, leżące na podłodze w malutkiej plamie atramentu. Salieri w ogóle na to nie zareagował. Powoli wstałam i owinięta w koc, podeszłam do niego. Jego głowa zwisała na piersi, włosy spadły na twarz, zakrywając ją niemal zupełnie. Mruczał coś cicho i poruszył niespokojnie, odchylając głowę do tyłu, na oparcie fotela. Spał. Dopiero teraz, będąc tak blisko niego mogłam dostrzec, jak mocno podkrążone były jego oczy. Od razu przypomniały mi się słowa maestro Glucka, o tym, jak bardzo Salieri angażował się w koncert. I szczerze mówiąc, przez te dwa dni nie widziałam, by robił cokolwiek innego, oprócz pracy. I walki z Wolterem. Z każdym dniem miałam wrażenie, że dowiaduję się o nim samych sprzecznych informacji, zupełnie, jakbym za każdym razem poznawała nowego człowieka.

Uśmiechnęłam się blado w jego stronę i przykryłam kocem. Tym razem to ja zgasiłam ogień w kominku i po omacku doszłam do łóżka. Położyłam się, zakopałam twarz w poduszkę by wtulona w nią jak najszybciej usnąć, ale... tym razem Morfeusz nie chciał się nade mną zlitować i nim usnęłam minęły naprawdę długie godziny...

Continue Reading

You'll Also Like

45.4K 932 44
Ona - 25 letnia, seryjna zabójczyni należąca do grupy przestępczej lotos. On - 30 letni szef mafii, który wygrał ją, zastawioną przez ojca w pokerze...
491K 48.4K 63
Rok 2053 Wysoko rozwinięte badania genetyczne doprowadziły do powstania wielu odmian ludzi. Rodzice zapragnęli wybierać cechy własnych dzieci, mimo ż...
259K 24.2K 19
Wraz z rozpoczęciem drugiego roku studiów spokojne życie Blake Howard niespodziewanie wywraca się do góry nogami. Przez nieprzyjemne doświadczenia ze...
402K 6.1K 10
● Wraz z jego odejściem upadło piekło, w którym trwała nasza bajka● @only_maleficent 2019/2020. Okładkę wykonałam sama, książkę również napisałam w t...