13.4

164 21 88
                                    

Luke żył dla takich dni jak ten. Nie znał lepszego uczucia, niż ta narastająca adrenalina, powoli buzująca w jego żyłach, która nie pozwalała mu na zaśnięcie i nie dopuszczała zmęczenia. Przepełniała go energia, na sercu rozłożył się przyjemny ciężar, tylko upewniający go w swojej ekscytacji. Oddychał szybciej, myślał więcej, gardło ściskało mu się z emocji. Czuł się w tak tylko przed ważnymi meczami, a im te były istotniejsze, tym on bardziej przepełniony optymistycznym niepokojem.

Wstał rano, żeby zrobić krótki trening, tak na rozbudzenie. Nie poszedł do szkoły- podobnie jak reszta drużyny, był zwolniony z zajęć. Większość uczniów tego dnia i tak nie robiła za wiele, skupiając się raczej na przygotowaniu boiska, trybun i całej szkoły na przybycie przeciwnej drużyny. Wydawało się, że już całe miasteczko myśli tylko o meczu półfinałowym.

Chociaż chłopak zdecydowanie wolał skupić się na tych przyjemnych aspektach wieczoru, jego myśli krążyły również wokół Dylana. On i Luke trzymali się razem od podstawówki, czasem bardziej, czasem mniej, ale jakimś cudem Dylan zawsze był obok. Kiedy w liceum znaleźli się w jednej drużynie i to w pierwszym składzie, a Dylanowi została powierzona funkcja kapitana, Luke wiedział, że ich przyjaźń zdecydowanie się polepszy. Odkąd stali się czołowymi zawodnikami i trafili do szkolnej elity, nie mieli wyjścia. Luke zresztą naprawdę lubił Dylana. Oczywiście, brunet czasem zachowywał się jak skończony idiota, myślał zbyt rygorystycznie i nie poszerzał raczej swoich horyzontów, ale ze wszystkich popularnych dzieciaków dalej był najnormalniejszy. Był przyjacielem. A teraz również wampirem.

Może Luke powinien się bać, może powinien się martwić i stresować, że zostanie z krwiożerczym potworem sam na sam, ale nie potrafił, ponieważ z tyłu głowy wiedział, że Dylan nie zrobi mu krzywdy. A nawet jeśli, blondyn nie cofnie się przed niczym. Za bardzo zależało mu na udowodnieniu pozostałej czwórce przyjaciół, że mogą na niego liczyć. Tym razem nie mógł ich zawieść.

Kiedy wybiła czternasta, Luke wyszedł z domu i udał się do jednej z restauracji przy rynku, gdzie całą drużyną mieli wspólnie zjeść obiad. Ten minął spokojnie, Dylan zachowywał się dosyć normalnie, nawet jeśli wydawał się zbyt pobudzony i jakiś taki... blady. W każdym razie nikogo nie zaatakował, a kiedy rozeszli się z powrotem do swoich domów, aby zabrać rzeczy na mecz, każdy z zawodników był raczej optymistycznie nastawiony. Po szesnastej, zanim jeszcze wybiła godzina zbiórki, Luke wymknął się z szatni na korytarz, gdzie spotkał się z Michaelem, Reyną, Ashtonem i Calumem.

- Jak wygląda sytuacja na froncie?- spytał Ash z przyjaznym uśmiechem.

- Na razie nic się nie działo- odparł Luke, przeczesując dłonią włosy- Zaraz po odprawie mam zamiar go wyciągnąć na pogawędkę.

- Tylko uważaj na siebie- poprosiła Rey, kładąc rękę na przedramieniu chłopaka. Luke zerknął na jej dłoń i pomyślał, że mógłby teraz ją tak po prostu chwycić, spleść ich palce i ścisnąć je delikatnie, niby składał jej obietnicę. Gorąco wpłynęło na jego policzki i jedynym, na co się zdobył, było kiwnięcie głową. Ashton sięgnął za siebie i wyjął z kieszeni małą buteleczkę.

- To woda święcona- oznajmił, podając ją Luke'owi- Teoretycznie powinna odstraszyć wampira w razie ataku.

- Teoretycznie?- Luke uniósł do góry jedną brew.

- W życiu możesz być pewny tylko tego, że umrzesz- odparł Michael, wzruszając ramionami- W każdym razie pamiętaj, przyprowadź go do męskiej na pierwszym piętrze i postaw najlepiej przed drugą kabiną. Otworzymy drzwi i wstrzykniemy mu serum.

Po tych słowach Michael pokazał schowaną pod bluzą strzykawkę wypełnioną jakimś dziwnym, brunatnym płynem, który nie wyglądał ani trochę zachęcająco, bardziej jak woda z bagien.

Ghostbusters! [5sos]Where stories live. Discover now