12.2

155 22 63
                                    

Lorenzo pstryknął palcami i przez dziesięć naprawdę dłużących się sekund panowała ciemność. Jedynym, co Ashton czuł, było narastające gorąco. Powietrze zrobiło się suche i gęste, tak, że ciężko się oddychało. Po kończynach przeszły go dreszcze, jakby to otaczające go ciepło paliło mu skórę. Zaraz potem pod swoimi plecami poczuł coś twardego i zorientował się, że leży na ziemi. Nagle zrobiło się jasno, tak jasno, że Ash został zupełnie oślepiony i musiał zasłonić oczy dłonią. Podniósł się z grymasem na twarzy do siadu, a potem wstał powoli z wyschniętej, prawie czerwonej od żaru ziemi i strzepnął piach z rąk i spodni. Był środek upalnego dnia i Ash pocił się od samego stania.

Mrużąc oczy, rozejrzał się wokół. Na początku myślał, że ma jakieś omamy, że to wszystko mu się śni, bo przecież powinien być na polanie w Grimville, a nie... tutaj. Uszczypnął się w ramię, ale to nic nie dało. Nieznane otoczenie rozciągało się wokół niego i chłopak czuł narastającą w nim panikę. Stał na środku piaszczystej drogi. Po jego dwóch stronach znajdowały się szeregi małych, drewnianych domków, najwyżej dwupiętrowych. Ash mógł doskonale dojrzeć drugi koniec ulicy, a w oddali góry i jeszcze więcej piasku. Wszędzie było po prostu sucho i gorąco, a strużka potu spłynęła teraz po skroni chłopaka. Za nim parsknął uwiązany przy balustradzie werandy kary koń.

Zawiał lekki wiatr, który poruszył stojącym przed drzwiami jednego z domów bujanym fotelem. Przez względną ciszę, jego skrzypienie wydawało się Ashtonowi nadzwyczajnie głośne. Sprawdził szybko, czy działa mu telefon, ale urządzenie zupełnie padło. Wykrzywił usta w grymasie.

Nie wiedział, gdzie jest, ani jak tam trafił. Wszystko wokół niego wyglądało jak z jakiegoś marnego westernu i Ash zrozumiał, że zaczął szybciej oddychać. Opanował go strach przed tym nowym miejscem, w którym przecież nie powinien się znaleźć. Czy był martwy? Czy to możliwe, żeby tak właśnie wyglądało niebo? A co jeśli, to wcale nie było niebo? Ashton zawsze wiedział, że Michael skończy w piekle, ale nie sądził, że on też.

Przede wszystkim jednak Ash miał dosyć stania w tym rażącym słońcu, które piekło go w skórę. Postanowił zejść z drogi i schować się w cieniu jednego z drewnianych domów. Kiedy przystanął pod werandą, rozkoszując się chwilą chłodniejszego powietrza, zza niego dobiegł dźwięk harmonijki. Ashton wzdrygnął się i odwrócił przestraszony, aby we wnęce między budynkami zobaczyć młodego chłopaka. Miał nie więcej niż czternaście lat. Stał oparty o ścianę domu z jedną ugiętą nogą, ubrany w lnianą, brązową koszulę, jasne spodnie i kapelusz kowbojski. Grał na harmonijce jeszcze przez chwilę, a potem uniósł zaciekawione spojrzenie na Asha.

- Mówią, że zbliża się huragan- powiedział wciąż dziecinnym, lecz bardzo poważnym głosem. Ash nie miał pojęcia, o jakich warunkach pogodowych mówi chłopiec, więc odchrząknął i grzecznie przytaknął.

- Um, no tak- mruknął z lekkim wahaniem- Słuchaj, młody, gdzie dokładnie jestem?

- W miejscu, gdzie spotykają się cztery wiatry- odparł zagadkowo chłopaczek, a Ash musiał się bardzo powstrzymać, żeby nie wywrócić na tę tajemniczość oczami.

- Pytam o nazwę miasta.

Chłopak kiwnął głową w stronę dużej drewnianej tablicy, stojącej po drugiej stronie ulicy.

- No, mówię.

Ashton odwrócił się i przyjrzał się tablicy, by zaraz dostrzec na niej czerwony napis „Witamy w Miejscu, Gdzie Spotykają się Cztery Wiatry". Uniósł brwi i odwrócił się skonfundowany do dzieciaka.

- Chwytliwe- skomentował bez przekonania. Chłopiec milczał przez chwilę, przyglądając się Ashowi uważnie, jakby nad czymś mocno dumał, a potem uniósł podbródek i zmarszczył brwi.

Ghostbusters! [5sos]Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum