1.1

352 35 2
                                    

    Reyna wpadła do szkoły spóźniona. Rzuciła się biegiem przez główny korytarz, prawie wywracając się w progu. Wypełniony książkami plecak nieprzyjemnie obijał się o jej plecy. Ślizgając się lekko, skręciła w prawo między rzędy szafek i dopadła do tej, która należała do niej. Drżącymi dłońmi próbowała wykręcić kod, ale nie mogła. Rozzłoszczona uderzyła w metalowe drzwiczki. 
    To najwidoczniej nie był jej dzień. Była pewna, że poprzedniego wieczora nastawiła budzik, ale ten nie zadzwonił. Obudziła się sama, pięć minut przed tym, jak powinna była wychodzić. Natychmiast wyskoczyła z łóżka, chwyciła byle jakie ubranie i popędziła do łazienki. Szybko umyła zęby i twarz, zrezygnowała jednak z robienia makijażu. Ubrała się, popryskała perfumami i pognała do kuchni. Nie miała oczywiście czasu na zrobienie śniadania, chwyciła tylko jabłko, małą butelkę wody i wypadła z domu. Dwadzieścia minut później próbowała wybrać ten durny kod.
    Za trzecim razem się udało. Z ulgą wyjęła zeszyt i podręcznik od trwającej właśnie historii. Zerknęła jeszcze tylko na plan, aby upewnić się, w której sali odbywała się lekcja. Był początek roku szkolnego, wszystko jeszcze ulegało zmianie, a dziewczyna nigdy nie miała pamięci do numerków. Zatrzasnęła szafkę, poprawiła plecak i szybkim krokiem ruszyła do klasy. Niestety, gdy tylko skręciła w główny korytarz, zderzyła się z inną osobą. Zdenerwowana naprawdę chciała posłać wiązankę przekleństw, słowa jednak ugrzęzły jej w gardle, kiedy zrozumiała, że wpadła na dyrektora.
    Arcady Wilson był rosłym, ciemnoskórym mężczyzną koło pięćdziesiątki, z krótko przyciętymi, siwiejącymi już włosami. Jego rodzina zamieszkiwała Grimville już od paru pokoleń, a on sam zgarnął po zmarłej matce całkiem spory majątek. Tak przynajmniej słyszała Rey. Jako dyrektor sprawdzał się dobrze już od kilku lat. Uczniowie go lubili, bo nie przemawiał zbyt długo na apelach i często żartował. Ale miał też jedną, mniej przyjemną zasadę- zawsze karał spóźnialskich.
    Reyna podniosła na niego wystraszony wzrok, czując, że gorąco wpływa na jej twarz. Nie znosiła się czerwienić.
- Czyżbyśmy się spóźnili?- zapytał dyrektor. Coś w jego głosie sprawiło, że dziewczyna odzyskała trochę pewności siebie. Musiał być zmęczony. Nie chciała jednak ryzykować gorszych kłopotów, pokiwała więc tylko lekko głową. Mężczyzna machnął na nią ręką.
- Zapraszam za mną. 
    Poszła. Teraz jej gniew i irytacja, które kotłowały się w niej od początku dnia, powoli zmieniały się w rezygnację. Czy ten dzień mógł być gorszy? 
    Przed gabinetem dyrektora siedziały już cztery osoby, co wydawało się dziwne, biorąc pod uwagę, że nie minęła jeszcze połowa pierwszej lekcji. Rey rozpoznała wszystkich bez problemu. Pierwszy z nich- Luke Hemmings- był drugim najpopularniejszym chłopakiem w szkole, zastępcą kapitana szkolnej drużyny futbolowej, na którego temat chodziło mnóstwo plotek. Dalej siedział Ashton Irwin. Z nim Rey wymieniła w życiu może dwa zdania, ale to wystarczyło, by potwierdziła tylko jego wyrobioną przez innych uczniów opinię sympatycznego, raczej nieszkodliwego pasjonata nauk przyrodniczych. Nawet teraz miał na sobie fartuch, lekko przypalony w jednym miejscu, co podrzuciło jej pomysł, dlaczego chłopak znalazł się u dyrektora. Był też trochę znany z robienia dosyć niebezpiecznych doświadczeń na chemii. Kolejną osobą okazał się Calum Hood. Jego kojarzyła tylko ze względu na niezastąpioną pomoc techniczną przy wszystkich apelach, w których sama często brała udział. Wiedziała, że Cal ma ogromną wiedzę komputerową, ale nigdy wcześniej z nim nie rozmawiała. Ostatniego z nich, Michaela Clifforda, jej kuzyna, sąsiada i przyjaciela w jednym, obdarzyła zdziwionym spojrzeniem. A jak on wpakował się w kłopoty tak rano?
    Dyrektor Wilson otworzył drzwi gabinetu i wpuścił ich do środka. Cała piątka ustawiła się w szeregu przed jego biurkiem, za którym on zaraz usiadł. Odchylił się na krześle i przyglądał się im w milczeniu przez chwilę, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. Potem westchnął i zaczął mówić.
- Trafiliście tu z różnych powodów. Spóźnienia, kłótnie z nauczycielami...
     Rey posłała Michaelowi wymowne spojrzenie, ale on pokręcił głową, zaprzeczając, jakoby chodziło o niego.
- Ashton, znowu prawie wysadziłeś kolegę. 
- Gdyby posłuchał, co do niego mówiłem, nic by się nie stało!- wystąpił w swojej obronie Irwin. Rey uśmiechnęła się pod nosem rozbawiona. A więc jej podejrzenia okazały się słuszne.
- Tak, tak...- Dyrektor pokiwał głową.- Posłuchajcie. Jestem zmęczony i naprawdę nie chcę zostawiać was po lekcjach. Jako prawie dorośli ludzie zrozumiecie swoje błędy i bez tego. Ale będę miał do was inny interes. 
    Rey odetchnęła z ulgą. Nie chciała na początku roku dostać kary, już jako małe dziecko odczuwała dyskomfort za każdym razem, gdy ktoś ją upominał, więc teraz była wdzięczna dyrektorowi, że nie musi zostać w szkole dłużej niż to konieczne. Zainteresowało ją jednak, co innego mógł chcieć od nich Wilson. 
- Nie będę wprowadzał was w szczegóły- mówił dalej mężczyzna- ale chcę sprzedać dom. Jest stary i pełno w nim gratów, a nie mogę sobie w tym momencie pozwolić na wynajęcie firmy sprzątającej. Nie proszę o wiele, jedno popołudnie, gdybyście mogli wpaść i popakować to, co się da w pudła. Resztę powynoszę w weekend z rodzeństwem. Zapłacę wam po dziesięć dolarów. Potraktujcie to jako przysługę. 
    Zapadła cisza. Rey zmarszczyła brwi. Poczuła, że taka prośba jest trochę nie na miejscu, ale nic nie powiedziała. Zdecydowanie nie miała ochoty niczego sprzątać, mogła podać przynajmniej kilka zajęć, którym z większą przyjemnością oddałaby się po szkole. Gdy spojrzała na Michaela i Caluma, stwierdziła, że myślą podobnie.
- Panie dyrektorze, z całym szacunkiem...- zaczął Luke i Reyna już dziękowała mu w myślach, za to, że zdecydował się odezwać, gdy przerwał mu Ashton.
- Ja pomogę.
    Wszyscy z niedowierzaniem zwrócili swój wzrok ku niemu.
- No co?- spytał cicho, onieśmielony nagłą uwagą, jaką na siebie ściągnął. Dyrektor Wilson uśmiechnął się z wdzięcznością. Rey z kolei miała ochotę fuknąć na chłopaka, bo już czuła, że nie skończy się to dla nich najlepiej. 
- Ja też pomogę- mruknął Calum, spuszczając oczy w dół, jakby czuł się niepewnie, zgadzając się. Oczywiście.
- W takim razie ja również- oznajmił Michael, zerkając na Rey. Dziewczyna posłała mu piorunujące spojrzenie, które kuzyn podtrzymał. Przez krótką chwilę wpatrywali się w siebie, prowadząc cichą wojnę i, niestety, Rey przegrała.
- W porządku- powiedziała niechętnie, odwracając się do dyrektora.
    Luke westchnął ciężko. Jego też nie cieszyła zaistniała sytuacja. 
- Niech będzie- oznajmił z grymasem. Dyrektor był wyraźnie zadowolony. Wstał z krzesła, obszedł biurko i uściskał im wszystkim dłonie, gorliwie dziękując. Rey posłała mu wymuszony uśmiech.
- Zapiszcie mi tylko swoje imiona- poprosił Wilson, podając im kartkę i długopis. Gdy po kolei podchodzili, aby to zrobić, on wziął kolejny kawałek papieru i nabazgrał coś.
- To jest adres. Pasuje wam jutro o szesnastej?- spytał. Pokiwali głowami, a potem każde z nich zrobiło telefonem zdjęcie adresu. Cały czas Rey myślała tylko o tym, że nigdy więcej nie przyjdzie do szkoły spóźniona.
- Ubierzcie się wygodnie i dosyć ciepło, bo nie działa tam ogrzewanie- dodał jeszcze dyrektor i pozwolił, by opuścili jego gabinet.
    Gdy drzwi się zamknęły, odetchnęli głęboko. Reyna popatrzyła na chłopaków, nie wiedząc, co powiedzieć. Przez chwilę panowała między nimi niezręczna cisza, którą przerwał Luke, zwracając się do Ashtona.
- Dzięki, stary, za wpakowanie nas w to.
- Nikt nie kazał ci się zgadzać- odparował Mike. Rey poczuła, że chce jak najszybciej zostawić sprawę za sobą. Nie cieszyła jej wizja spędzenia w tym towarzystwie następnego dnia, nawet jeśli miał być z nią Michael. Pokręciła głową.
- Cokolwiek- rzuciła- Do zobaczenia jutro.
    I odeszła, zanim któryś z chłopaków zdążył jej odpowiedzieć.





• • •

Witam wszystkich! Za nami pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że zachęciłam was trochę do czytania i zostaniecie ze mną na dłużej, bo, jak widać po spisie treści, trochę to fanfiction potrwa. Pierwsza część jest tak naprawdę jedynie wprowadzeniem do historii tej piątki dzieciaków i raczej nie spodziewajcie się cudów. Następny rozdział we wtorek.
All the love, A.

Ghostbusters! [5sos]Where stories live. Discover now