Hummels/Lewandowski

906 73 12
                                    

Mats siedział na zimnej posadzce oparty o ścianę. Liczył pajęczyny na suficie.

— Eins, zwei, drei...

I tak codziennie. Minuta po minucie. Zatracał się w swoim świecie pozbawionym kolorów. Wszędzie słyszał jakieś piski, szuranie...  Czasami przed oczami mignęła mu mysz przemykająca przez salon do kuchni.  Szara, malutka i przede wszystkim wychudzona polna myszka... Szkodnik, który gryzł jego ostatnie pamiątki po Robercie — zdjęcia, pocztówki, listy.

Parsknął śmiechem... Wspomnienia też wyblakły. Nie umiał sobie przypomnieć, czy barwa oczu Roberta przypominała firnament czy morskie odmęty. Czy jego włosy były czarne jak bezgwiezdna noc, czy może jak żyzna,  ukraińska ziemia.

Ulatywały te wszystkie drobne szczególiki, które tworzyły cały obraz. Lata mijały i z pamięci Matsa ginęło coraz więcej elementów... On mimo to siedział w przedpokoju na zimnej posadzce i czekał...

Na cud.

W jego głowie obaj mieli po dwadzieścia pare lat. Grali w Borussi. Byli szczęśliwą parą,  a kolory tańczyły wokół nich. Czerń mieszała się z błękitem. Biel z czerwienią. Żółć z zielenią. Powstawała piękna paleta barw, którą mógłby wykorzystać wybitny malarz, aby namalować arcydzieło na miarę Picassa...

A potem nastała pustka, wszechogarniająca pustka owiana chłodem. Zamroziła serce Matsa płonące do tej pory miłością do Roberta.

I dobrze. Bo kiedy Robert spoczywał pięć metrów pod ziemią — w ogrodzie — Mats miał szansę skruszyć lodowe więzienie. Ale nie zamierzał tego robić.

Był winny.

Zabił.

Niewinnego człowieka.

Jechali oblodzoną drogą. Wpadł w poślizg. Dachował i uderzył w drzewo. Robert zmarł.

Zostały po nim zdjęcia, pocztówki i listy. Na wpół zeżarte przez myszy.

Mats zaś siedział i liczył pajęczyny.

— Eins, zwei, drei...

Wszystko może się wydarzyć| One-shotsWhere stories live. Discover now