Müller/Neuer

1.2K 72 23
                                    

- Manu, wyłaź z tej łazienki! - krzyknąłem, martwiąc się o swojego chłopaka, który już godzinę tam siedział. - Zaraz wyważę drzwi. - Zacząłem liczyć do dziesięciu. - Ein, zwei, drei...

Kiedy policzyłem do trzech, drzwi się otworzyły, ukazując zapłakaną twarz Manuela. Objąłem go, a po chwili moja cała była mokra i obsmarkana.

- Chcesz Nutelli? - zaproponowałem mu, prowadząc go do kuchni. Pokręcił głową, starając się już nie płakać. Boże... Z nim było naprawdę było źle. Nie chciał Nutelli... Może był umierający... - Ale na pewno? Nawet takiego tyci, tyci słoiczka. - Starałem się go namówić na skosztowanie jego ulubionego smakołyku, ale uparcie mnie ignorował.

- Przecież sam mi powiedziałeś, że Nutella szkodzi i sugerowałeś, że jestem za gruby.

Przypatrzyłem mu się uważnie i nie mogłem uwierzyć, że zasugerowałem, że ma nadwagę. Był dobrze zbudowany i dosyć umięśniony. Do chucherka mu dużo brakowało, ale to lepiej przynajmniej miał kto mnie nosić po meczach... Zdecydowanie to był plus.

- Niby kiedy tak powiedziałem? - Położyłem ręce na piersi, patrząc uważnie w błękitne oczy Manu. Zawsze się rozpływałem, kiedy w nie patrzyłem.

- Wczoraj, kiedy powiedziałeś, że nie mogę bez zadyszki wejść na czwarte piętro.

Faktycznie. Miało to miejsce. Zawsze się z niego tak wyśmiewałem, nawet przy kolegach z drużyny.

- Manu, moja królowo dramatu, nie zamieniłbym cię na nikogo innego - oznajmiłem i podszedłem do niego.

Po czym znienacka go pocałowałem. Nie odwzajemnił pocałunku tylko ostrzegawczo ugryzł mnie w wargę. Poczułem w ustach metaliczny smak krwi. Cały Manu...

- Zrywam z tobą - oznajmił, gwałtownie wstając z krzesła i kierując się do wyjścia.

- Manuel, wracaj tu! - Pobiegłem za nim i chwyciłem mocno za ramię, ciągnąc z całej siły do salonu. Popchnąłem go na kanapę. Spojrzał na mnie ze strachem w modrych oczach, a jego ciało zaczęło drżeć.

Bał się mnie... Dlaczego? Może raz czy dwa go uderzyłem... ale przecież dbałem, żeby nie zostały żadne ślady. Kochałem go. Może byłem zazdrosny, nawet o Nutellę, ale...

- Thomas, pozwól mi odejść - błagał, a po policzkach znowu zaczęły płynąć mu łzy.

Zbliżyłem się do niego. Naprawdę chciałem tylko scałować mokre ślady z jego twarzy, ale zrobiłem coś innego.

Uderzyłem go. Nie bronił się. Nie krzyczał. Tylko patrzył na mnie ze smutkiem.

Chciałem, żeby coś zrobił, ale on uparcie nawet nie jęknął z bólu, więc nadal go biłem.

Po twarzy, ramionach, brzuchu, plecach... Nie przestałem nawet, kiedy zaczął krwawić, a jego wzrok stał się zamglony. Zatrzymałem się, dopiero wtedy, gdy zauważyłem, że jego klatka piersiowa, minimalnie unosi się i opada, a oddech jest słaby i urywany...

Boże, co ja narobiłem?! Nie mogłem zadzwonić po pogotowie, bo prawda wyszłaby na jaw. Co miałem zrobić?

Opatrzyłem jego rany. Ocknął się.

- Pozwól mi odejść - poprosił.

Nie może tego zrobić? Nie mogę bez niego żyć...

- Zmienię się. Obiecuję. - Mój głos się łamał, ale Manuel mi nie wierzył. Miał powody. Zawsze obiecywałem, a potem i tak go biłem. Był moim workiem treningowym. Obwiniałem go o wszystkie moje niepowodzenia.

- Nie prawda. - Pokręcił głową z rezygnacją. Nie widziałem w jego oczach woli życia. Zgasła. Już dawno.

Nie było już dawnego, radosnego Manu. Ja go zabiłem.

Może powinienem pozwolić mu odejść? Ale nie potrafiłem. Przyzwyczaiłem się do jego obecności i tego, że zawsze robił to, co chciałem.

- Odejdź -warknąłem w końcu. Spojrzał na mnie z nadzieją. - Idź. Idź już. Zanim zrobię coś dużo gorszego...

Nie czekał, aż zmienię zdanie. Tylko wybiegł, nie, wyszedł najszybciej, jak mógł.

Musiałem się napić, żeby za nim nie wybiec, bo wtedy bym go zabił...







Wszystko może się wydarzyć| One-shotsWhere stories live. Discover now