03 sierpnia 2019 - Oskar

22 6 6
                                    

Czasami jest dobrze. Bardzo dobrze. Rzekłbym nawet, że za dobrze.

Ale to w porządku; zawsze przecież wiadomo, że po czymś takim czeka mnie zjazd.

Ktoś tutaj znowu się przeliczył! Ale jak to odstawienie narkotyków, które jednorazowo robiły ci taką sieczkę z mózgu, że powinienem po paru razach szykować się na ostrą terapię lekami psychotropowymi, wpierdalanych górami przez parę miesięcy, skończy się o dziwo, kurwa, tragicznie!?

Czasem lubię sobie poleżeć w tej bogatej wannie z hydromasażem, osuwając się stopniowo po jej krawędzi. Tylko troszeczkę, tylko do momentu, w którym ciecz nie przykryje mnie całkowicie. Aż nie poczuję tego ciepłego kokonu, który z każdą sekundą otulał mnie coraz bardziej, wlewając się do mojego organizmu przez nos, przez uszy. Był jak zatroskana dłoń matki na moim policzku, której tak w zasadzie nigdy nie poczułem. Ale wyobrażam sobie, że tak właśnie bym się czuł: jakby ktoś się mną opiekował, jakbym był kochany.

Kochany. O boże, o kurwa, co za ironia. Oskarek marzący o byciu kochanym!

Tęsknie. Za rodzinnym ciepłem, którego nie zaznałem. Za ludźmi, których nigdy nie poznałem. Za Norbertem. Boże, jak ja za nim tęsknie. Za Nikolasem.

To wszystko mnie tak rozwala od środka; które to już stadium raka? Ostatnie? Przerzucił się na mózg, przeżarł go na wylot. Została teraz kupa kiślowatej mazi, która ma sterować tym pustym ciałem. Truchłem.

Oby już niedługo. Oby już niedługo truchłem.

Byłem profesjonalistą w wielu rzeczach, tylko nie w tej jednej; za nic w świecie nie udawało mi się ukrócić własnego cierpienia. Ale może gdybym był już w tym profesjonalistą, nie byłbym w stanie tego dalej pisać.

Lubię tak złapać się za brzegi wanny, wytworzyć przeciwwagę do swojego ciała, wepchnąć się w jej spód, przycisnąć się do dna tak bardzo, jakbym chciał dostać się na drugi świat.

Bo chciałbym. Chciałbym bardzo.

Złota zasada: jeżeli już się topicie, to zamknijcie oczy. I mordę. Mordę też zamknijcie.

Olejki do kąpieli nie smakowały zbyt dobrze, ich smak czuje w pysku aż do teraz. Spaliły mi język i podrażniły gardło. Wlały się przełykiem aż do żołądka, gdzie zapewne też zrobiły małe spustoszenie. Oczy łzawią mi od paru godzin i zapewne dostanę zapalenia spojówek. Szczerze mówiąc, mógłbym nawet oślepnąć, może wtedy ten manewr w końcu by mi się udał.

Najgorsze nie jest to uczucie beznadziei, kiedy tak dławisz się na dnie swojej bogatej wanny. To nawet nie chodziło o tę wodę, którą kolejnymi haustami wpuszczałem do środka swojego organizmu. Nawet nie obchodziło mnie to, że życie w tym domu działo się jak gdyby nigdy nic; od dłuższego czasu wszyscy tutaj zachowywali się, jakbym nie istniał, więc myślę, że wyciągnięcie moich zwłok z wanny też nie zrobiłoby im różnicy. Ufam nawet, że dostałbym od starych pośmiertny policzek za ten syf w łazience.

Najżałośniejsze było to, kiedy nie udało cię się zabić tego odruchu pierwotnego; kiedy otworzyłeś mordę i oczy, a organizm zatrybił. Kiedy poderwałeś się z tego pierdolonego dna tej pierdolonej, bogatej wanny tak, jak ludzie zrywają się w środku nocy obudzeni koszmarem. Tylko ja nie budziłem się z koszmaru; złym snem był fakt, że znowu mi się nie udało.

I musiałem patrzeć. Patrzeć na żyletkę, leżącą na rogu wanny z zaschniętą krwią z otwartych przedramion. Patrzeć na tę breję, jaką była mieszanina wody, olejków zapachowych do kąpieli i mojej krwi. Patrzeć na to życie, który kolejny raz zaśmiało się prosto w pysk. Które ze mnie drwiło.

Ile razy można próbować? Ile razy jeszcze ten pierdolony organizm uzna, że dam sobie ostatnią szansę? Że jednak zdecyduje się walczyć? Że nie pozwoli mi się po prostu, kurwa, zabić?

Żałuję, że na co dzień nie miewałem takiej woli przetrwania. Zawsze odpalała się w najmniej właściwych momentach.

Ale to w porządku. Moje życie to jedna wielka zbieranina chujowych momentów.

A teraz znowu muszę jechać do szpitala i uśmiechnąć się przez łzy, kiedy będą zszywali mi łapy. Niestety, rozcięcie sobie rąk było dodatkiem, a nie zagrywką główną i teraz, kiedy główny akt nie wypalił, musiałem coś z tym zrobić; nie miałem głowy do użerania się z zakażeniami, a wylewająca się warstwa tłuszczu z dziur na pewno by mi to zapewniła. Jakby się przyjrzeć, można by nawet dojrzeć żyły: śmieszne, cienkie, niebieskie. Zniszczone tym życiem prawie tak samo, jak moja biedna głowa.

Kiedy w końcu mi się uda? Ile można jeszcze próbować?

Drogi PamiętniczkuWhere stories live. Discover now