09 września 2018 - Oskar

20 7 1
                                    

Terapia jest... trudna. Nie jest to coś niespodziewanego, ale trochę nie rozumiem sensu przewijania tych samych traumatycznych wydarzeń z przeszłości. Już raz przecież to przeżyłem, mózg nie bez powodu zafundował mi częściową amnezję! Dlaczego mam znowu to przeżywać?

Byłem strasznie rozbity; gadanie o tym naprawdę nie należy do czegoś przyjemnego i chociaż Ewka tak uparcie wmawia mi, że tylko w ten sposób będę w stanie sobie z tym poradzić, to ja mam trochę odmienne zdanie na ten temat — nie widzę życia, kiedy ciągle będę znajdował się w miejscu, w którym nabawiłem się wszystkich tych problemów.

Muszę się wyprowadzić. Naprawdę muszę to zrobić; zerwać z rodziną kontakt i nie oglądać się za siebie. I wiem, że to tylko kwestia czasu, że przecież skończę te studia i odłożę sobie pomału pieniądze. Zajmie mi to od dwóch do pięciu lat, jeżeli bym się pospieszył, to wystarczy tylko przeprać parę rzeczy i za pół roku mogłoby mnie już tutaj nie być...

...i to wszystko brzmi tak utopijnie, tak uroczo. Czym jest te parędziesiąt miesięcy w porównaniu do całej wieczności, którą spędziłem tutaj, gnijąc sobie po trochu?

Niczym! W teorii powinienem był dać sobie radę.

A w praktyce wyszło jak zawsze: kolejne dni bywały nie do zniesienia, byłem bombą, która tykała sobie i niespodziewanie wybuchała, bo znowu okazało się, że z pozoru trywialna rzecz sprawia, że w środku mnie rozpierdala.

Lepiej nie opisałbym swojego życia. Jak mam mieć nadzieję? Im więcej świadomości zyskuję, tym coraz gorzej to widzę. Serio cieszę się, że w końcu mam obraz tego, co mi dolega, ale też w niczym mi to pomaga, wręcz przeciwnie.

Frustracja. Dużo frustracji. I zero wsparcia: z mojego wyboru (Nikolas) i nie z mojego też (rodzina).

Nie potrafię powiedzieć, czy warto się przed kimś otwierać; mam wrażenie, że wszyscy tylko gromadzą o mnie informacje, żeby potem zręcznie wjebać mi nóż w plecy, kiedy na chwilę stracę czujność.

Czarno-białe postrzeganie życia i otaczającego mnie świata nie oznaczało tylko, że coś było dobre albo złe. Wszystko było przesadne; było super zajebiście albo tak chujowo, że zaczynałem wiązać linę i testować klamki w domu (wytrzymałyby!).

Czarno-białe postrzeganie życia nie pozwalało mi zrozumieć, że opowiadając o swoich słabościach, nie znaczyło to, że taki właśnie byłem: słaby. Każdy był słaby pod jakimś względem, ale była to zaledwie jakaś część naszej osobowości, naszej historii.

Niestety, mój idiotyczny, zdziecinniały mózg, dzięki bogatym zasobom traumy, wręcz zatrzymał się w rozwoju.

Dzieci postrzegały rodziców w kategoriach dobrych albo złych. Jeżeli mama kupiła ci zabawkę, na którą wskazałeś palcem w sklepie, była najlepszą osobą na ziemi. Jeżeli ta sama mama, zaledwie pięć minut później, zabroniła ci śpiewać na cały głos w kolejce do kasy, stawała się okrutnym potworem, którego nienawidziłeś i miałeś dosyć. Była taką okropną gnidą, że szkoda gadać!

Dzieci z czasem uczą się, że mama może być na raz dobrą mamą i złą mamą. Że w zasadzie, to każdy składa się z jakiejś lepszej cząstki i tej gorszej. Że tacy właśnie są ludzie: idealnie nieidealni. To nas tworzy, kształtuje.

Nie wiem, jakie okrucieństwa trzeba wyrządzić temu bachorowi, żeby jego mózg dosłownie doznał szoku i przestał przetwarzać dane; żeby poddał się z rozwojem i wytworzył ten cudowny mechanizm, zwany rozszczepieniem, który będzie chronił go przed całym światem.

Jak było super, to szedłem na całość. Jak było źle, to spierdalałem szybciej, niż zdążyłeś mrugnąć okiem.

Efekt takich działań? Cała masa intensywno-toksycznych związków, którymi krzywdziłem siebie i innych. Najgorsze z tego wszystkiego?

To patologiczne lgnięcie do ludzi, połączonych z obsesją na punkcie odrzucenia. Mój zidiociały mózg naprawdę wolał doszukać się porzucenia tam, gdzie go nie ma, na siłę sobie je wmówić, bylebym tylko był w stanie zareagować jako pierwszy. Nie od dziś było wiadome, że zostawienie kogoś było łagodniejszą opcją niż siedzenie bezczynnie i patrzenie, jak ktoś wyrzuca do śmieci ciebie.

Byłem rozerwany pod wieloma względami, ale najbardziej zastanawiała mnie ta jedna kwestia, na którą chyba nikt, ze mną na czele, nie był w stanie dać mi odpowiedzi: czy jest to fair? Zawieranie znajomości, formowanie związków z osobami takimi jak ja? Pragnąłem tej bliskości, pragnąłem uczucia bycia pożądanym, ale nie mogłem zaprzeczyć ani przewidzieć, czy za trzy sekundy coś we łbie nie odklei mi się i totalnie mi nie odpierdoli.

Trochę to ironiczne i wręcz zaprzecza sobie: jestem świadom tego, co robię, ale też nie czuję się pod kontrolą. Mój mózg, widząc impuls, postanawia działać. Wiem, że czasami krzyczę i wściekam się, kiedy nie powinienem, ale świadomość niepoprawności tych uczuć nie sprawia, że one magicznie znikają! Jest mi źle, więc mówię o tym głośno i nawet kiedy coś w środku mówi mi, że nie powinienem tak się czuć.

Że nie mam prawa do czucia się w konkretny sposób — myślę, że to mnie zniszczyło. Ale jest mi źle. I wiem, że to nie jest argument na nic, zwłaszcza na to, co momentami odpierdalam, ale to też nie była moja wina: że od maleńkości w moim życiu wyskakiwała trauma za traumą, a mój biedny mózg poddał się z przetwarzaniem tego chłamu, jakim było moje życie i oddalił mnie do krainy oddzielonej od rzeczywistości grubą szybą. Czułem się jakbym oglądał film w kinie, a nie faktycznie żył tu i teraz. Czy miałem mu to za złe?

Jak mogłem mieć. Całe ciało, z psychiką na czele, zrobiło przecież wszystko, żeby mnie chronić. Żebym dał radę przetrwać.

Byłem w końcu tylko dzieckiem.

Drogi PamiętniczkuWhere stories live. Discover now