10 kwietnia 2018 - Oskar

35 10 13
                                    

Wszystkiego najlepszego dla wszystkich z okazji ósmej rocznicy katastrofy smoleńskiej!

Gdybym miał fajerwerki, to właśnie puszczałbym je ze swojego balkonu, łudząc się, że rodzice wkurwią się na mnie tak bardzo, że urwą mi łeb przy samej dupie i nie będę musiał już znosić tego wszystkiego.

Niestety, fajerwerków nie ma. Mam za to bata*, którego właśnie sobie palę na wspomnianym już balkonie. Krzesła stoją obok, ale jakoś tak kontakt z zimnymi kafelkami, od których odmarza mi dupa, wydaje się fajniejszą opcją.

Nie rozumiem. Niczego już nie rozumiem. Dlaczego nic nie rozumiem?

Rzeczy, które zdawały mi się jasne, nagle zaczynają się we mnie mieszać; nie wiem już, co jest prawdą, a co wytworem mojej chorej wyobraźni, dlatego będę powoływał się na fakty, bo to jedyne, czego jestem aktualnie trochę pewien.

1. Rodzice uznali, że pójście do ciotki będzie świetnym pomysłem (nie było).

2. Nie mam pojęcia, czy potrzebne są im lepsze okulary, a może po prostu mają tak bardzo na mnie wyjebane, że nie widzieli mojego zdegustowanego i zrozpaczonego wyrazu twarzy, kiedy wpadli na pomysł, że zostawienie mnie sam na sam z moim kochanym kuzynem było świetnym pomysłem.

3. Krystian, kurwa, nienawidzę cię. Obyś zdechł. I oby było to długo i boleśnie.

Chciałbym napisać, że coś się zmieniło, że jestem inny: silny, odważny, ale, naturalnie, byłoby to kłamstwo. A skoro kłamię cały czas, to chyba na kartkach nie muszę, nie?

Nie wiem, jak to robił, naprawdę nie wiem. Był starszy o niecałe dwa lata, a ja odczuwałem, jakby było to co najmniej dwadzieścia; jakby mógł zrobić ze mną wszystko, co by chciał, bo w rzeczywistości tak właśnie było — przy nim zawsze byłem małym, bezbronnym dzieckiem, nieważne ile czasu by minęło.

Może po prostu muszę pogodzić się z niektórymi rzeczami? Albo jak reszta, udawać, że nic się nie stało. Może mają rację i dramatyzuję?

Takie rzeczy w końcu... zdarzają się, prawda? Zaczynam mieć wrażenie, że to normalne i wydziwiam; no bo jakby nie było, to dlaczego wszyscy by się tak zachowywali? To, że rodzice mnie olali? „Norma!", chciałoby się krzyknąć.

Ale że zrobiła to nawet moja własna siostra?

Zwłaszcza moja własna siostra.

Wiem, że byłem starszym bratem, ale tak bardzo tego nie rozumiem. Przysięgam, że gdyby działo się to w drugą stronę, nawet chwili bym się nie zastanawiał. Zrobiłbym wszystko, co byłbym w stanie, byleby tylko przerwać ten okrutny stan rzeczy. Uwierzyłbym jej bez chwili zawahania, bo właśnie tak należało zrobić; tak powinna postępować rodzina.

Ahh, teraz to się rozmarzyłem.

Nie wiem, co musiałbym zrobić, żeby mi uwierzyli; przecież nie złapię go za rękę na gorącym uczynku, więc wychodzi na to, że już na zawsze będzie niewinny, bo przecież owej winy nie mam jak mu udowodnić.

Flo, jeśli kiedyś to dopadniesz, to uwierz mi, że próbowałem. Próbowałem nie patrzeć na ciebie przez pryzmat całej tej sytuacji, byłaś w końcu młodsza. Ale chyba pora przestać się oszukiwać: dorosłaś i nic się nie zmieniło. Jesteś taka sama jak reszta tej rodziny, co sprowadzało się do tego, że i ty miałaś na mnie totalnie wyjebane.

Naprawdę próbowałem. I nie chcę ci się tłumaczyć, ale mój mózg też jest odrobinę przesiąknięty tą zgnilizną, ja też nie do końca działam tak, jak powinienem (albo mam takie wrażenie).

Nie jestem w stanie na nią patrzeć; chce mi się rzygać i mam ochotę ją rozszarpać. Mam w sobie takie pokłady żalu, że moje biedne ciało już tego nie wytrzymuje. Wychodzi to u mnie z każdej strony — agresja w stronę wszystkich, ale też apatia w stosunku do życia.

Jestem zepsuty. Zepsuty, zepsuty, zepsuty.

I nie ma rzeczy na tym świecie, która to naprawi. Nie istnieje cokolwiek, co załatałoby mi tę czarną dziurę, która ulokowała się na miejscu serca.

Nigdy nie byłem pewien co do przyszłości; wszystko się w końcu mogło zmienić, czasami w ciągu zaledwie sekundy. Jednego jednak byłem pewien.

Zabiję się.

I nie jest to próba zwrócenia na siebie uwagi (nikt w końcu tego nie przeczyta).

Ale zrobię to. Bo nie widzę innej drogi. Jestem zepsuty już daleko ponad miarę jakiegokolwiek terapeuty. Tutaj nie da się nic już zrobić.

Myślę, że oswoiłem się z tą myślą już wieki temu; że skończę to wszystko na... własnych zasadach. Ta myśl zagościła u mnie lata temu, zupełnie niespodziewanie, ale kiedy już wpadła do mojej głowy, nie było opcji, że się jej stamtąd pozbędę.

Siedziała tam i pochłaniała wszystko: moje chęci do nauki, pracy. Do rozmowy, do jakichkolwiek obowiązków. Siedziała i jadła to, jak psy z reklamy tych tanich karm — aż jej się uszy trzęsły!

Aktualnie zabrakło chyba dla niej miejsca na skali stopni otyłości, analogicznie do tego, jak mi zabrakło miejsca w tym, jak bardzo zjebanym można być.

Siedzi tam, grubiutka, a ja czuję niemiły ucisk w głowie, jakby chciała rozsadzić mi czaszkę i słyszę tylko jak szepcze:

Oskarku, miło, że się starasz, ale to i tak bez znaczenia. Przecież wiesz, jak skończysz, więc przestań nawet próbować to zmienić.

Byłem niewolnikiem własnej głowy, która w dodatku nie działała tak, jak powinna. I naprawdę straciłem nadzieję na to, że cokolwiek można już z tym zrobić.

* bat — blant (blunt)

Drogi PamiętniczkuWhere stories live. Discover now