06 stycznia 2018 - Oskar

42 10 11
                                    

Jest sobota.

Cały piątek spędziłem na kłótni z rodzicami i siostrą. Cóż za cudowny wstęp do tych dwóch dni wolnego, podczas których szlag trafia mnie bardziej niż zazwyczaj.

Ah, no tak. Prawie zapomniałem o cudownej wizycie u tej pseudo terapeutki. Chyba już znudziło jej się nasze milczenie, a może nakrzyczeli na nią moi rodzice, kto wie (nie ja!), ale była dzisiaj wyjątkowo niemiła, a mi wyjątkowo podziałało to na nerwy i sprawiło, że chciało mi się żyć jeszcze mniej niż przedtem.

Nikolas był zajęty, moja siostra również gdzieś wybyła (wcale nie podejrzane), a rodzice uznali, że z braku laku pojedziemy do rodziny, czym przyprawili mnie o stan przedzawałowy, więc szybko złapałem tylko jakiekolwiek szmaty i narzucając je na siebie wybiegłem z domu. Wysłałem SMS-a, że jestem jednak umówiony i wyłączyłem telefon.

Nie byłem umówiony, tak naprawdę, to nie wiedziałem, gdzie mógłbym wtedy pójść. Chociaż myślę, że mój umysł jakoś podświadomie domyślił się, dokąd prowadzi ta droga: nie bez powodu wziąłem w końcu drugi telefon z kartą SIM zarejestrowaną na tak zwanego „słupa".

Miałem już tak nie robić, bo w takich chwilach aż nadto uznawałem, że wszyscy mieli rację; że faktycznie powinienem był skorzystać z usług terapeuty. Może nawet zasięgnąć opinii psychiatry.

Ale na cholerę mi iść do lekarza? Recepta na cokolwiek jest na wyciągnięcie ręki. Leki są na wyciągnięcie ręki, nawet bez tego głupiego świstka.

Na różowo, to mogłem go sobie sam pokolorować. Miałem dużo kredek i farbek.

Jak tak teraz o tym piszę (myślę), to powinienem był chyba zacząć robić coś na studia. Albo uśmiechnąć się do Nikolasa.

Wszyscy wiemy, co wybiorę.

Była jakaś taka ironia w mojej osobie: że wśród ludzi czułem się naprawdę dobrze! Ale w pierwszej sekundzie, w której grono znajomych było zajętych, popadałem w panikę i czułem się, jakbym nigdy dla nikogo nic nie znaczył.

Psychiatra. Zapisz się, Oskarku, do psychiatry. Trochę alprazolamu powinno załatwić sprawę.

Reszta dnia jakoś mi zleciała, a może wcale nie chciałem o niej pamiętać; miałem w końcu dać sobie z tym wszystkim spokój. Ale w środku mnie była zagrzebana jakaś ta dzika potrzeba emocji, dreszczu adrenaliny... a może była to po prostu zaburzona kontrola impulsów?

Nie wiem, nie jestem psychiatrą. Szczerze mówiąc, z chęcią bym nim został. Zostałbym wszystkim, tylko nie tym jebanym architektem.

Aktualnie pozostaje mi albo to, albo bycie martwym. Lubię tę optymistyczną wersję mojego świata.

Szybki spacer przez centrum, tramwaj. Przesiadka w autobus, kolejny spacer. Dom „znajomego" w stanie tak zwanym „dwa na dziesięć" albo może nawet i mniej.

Kurwa, ten dom nawet nie był domem, to był jebany magazyn. Ale zdawał egzamin pod jednym i drugim względem; nie zaliczył jeszcze ani jednego najazdu policji i często czułem się tutaj milej widziany niż u siebie.

Może przesadzam (dramatyzuje), każdemu w końcu chodziło tutaj o pieniądze. Może poza mną. Bo ja pieniądze już miałem.

O co ci chodziło, Oskar?

Liczę na to, że zdążę odpowiedzieć sobie na to pytanie, zanim skończy mi się czas.

Stara Toyota Corolla, która momentami charczała gorzej niż zwęglone płuca mojego ojca, kazała nam dzisiaj czekać na siebie wyjątkowo długo. Ale to nie szkodzi, wszystko lepsze niż wizyta u rodziny, prawda?

Niż wizyta u kuzyna, prawda?

Jebany śmieć. Mam nadzieje, że jeśli ktokolwiek to przeczyta, to będzie to on i otworzy to dokładnie na tej stronie, a jeśli aż tak mi się nie poszczęści, to oby ktoś mu to przekazał.

Sam bym to zrobił, ale rodzice... nie chcę nawet o tym myśleć. Jebana rodzina.

Im też to przekażcie.

Brzmi jak list pożegnalny, ale naprawdę nim nie jest! To nie był zaraz taki najgorszy dzień: pojeździliśmy po mieście, posprzedawaliśmy parę rzeczy. Bilans? Około dwóch tysięcy złotych. Całkiem nieźle.

Szybka muzyka, szybka kreska. Trochę papierosów, którymi czuję, jak bardzo nadal śmierdzę. Lepiej zrobię coś w tymi ubraniami, zanim Nikolas coś na nich zwęszy i będzie suszył mi głowę przez następne x miesięcy, że to nie jest dobry sposób na radzenie sobie z życiem.

Jebany hipokryta, który sam trzyma w pokoju paczkę fajek. Ale to na wszelki wypadek, nie?

Znowu mi smutno. Ale to uczucie jest u mojego boku tak długo, że momentami zastanawia mnie fakt, czy nie gniję w tym punkcie tylko dlatego, bo zrobiło mi się tutaj niejako komfortowo.

Ze smutkiem? Wiedziałem, jak było. To szczęścia się bałem. Było takie ulotne, nietrwałe. Zawsze potem następował spadek w dół. Ilekroć trochę lepiej się poczułem, moją głowę zaprzątała tylko jedna myśl: kto lub co tym razem odbierze mi mój skarb?

Może Nikolas miał rację. Może faktycznie byłem beznadziejny w radzeniu sobie z życiem.

Drogi PamiętniczkuWhere stories live. Discover now