05 lipca 2019 - Oskar

20 7 7
                                    

Postanowiłem się ogarnąć.

Tylko tyle i aż tyle.

To wcale nie tak, że wstałem i uznałem, że pora zacząć coś ze sobą robić. Studia jakimś chujem zostały zdane, przez kolejny semestr przemknąłem robiąc jedną setną rzeczy, które powinienem robić, ale to w porządku. Nawet nie chce mi się znowu pisać, jak doceniam Nikolasa, bo czasami patrzę na niego jak na frajera; sprzątnę mu to biuro architektoniczne sprzed nosa, a on jeszcze za mnie zapierdala!

Człowieku, czy ty zdajesz sobie sprawę z konkurencji na rynku pracy!?

Niemniej jednak, doceniam, co dla mnie zrobiłeś, Nikuś i jest mi przykro, że w sumie odwdzięczyć mogę ci się tylko w naturze.

Boże, gdybym miał chociaż siłę robić własne projekty! A w dodatku czyjeś?! Kolejny dowód na to, że w przyrodzie nic nie ginie; równowaga jest idealnie zachowana.

Ale mniejsza o tych pierdolonych studiach. Już niedługo, potem szybka inżynierka (kupię z neta), jakaś część badawczo-projektowa czy inny chuj, jak zwał, tak zwał, w każdym razie: to też może kupię. Albo nawet narysuję dwie pokraczne kreski i nazwę to kolejną wieżą Eiffla i może mój stary w końcu spojrzy na mnie jak na człowieka; jak na coś więcej niż pokraczną kupę gówna, której wolałby nie nazywać jednak swoim synem.

Ręka mnie zaraz rozboli od pisania, moje mięśnie wraz z całym organizmem, niestety powoli się poddają; nie mam im tego za złe, wręcz przeciwnie — jestem zdziwiony, że tak długo dałem radę ciągnąć całą tę parodię swojego żałosnego istnienia. (Nie)stety, dragi to jedyne, co ostatnio trzymało mnie przy życiu. Może i mógłbym zaliczyć do tego sypianie z przypadkowymi ludźmi i czyszczenie zawartości ich portfeli, ale szczerze mówiąc akurat to moje hobby przynosiło mi więcej nienawiści aniżeli pożytku.

Co nie zmieniało faktu, że nadal nie mogłem przestać. Nadal nie mogłem przestać być pierdoloną szmatą. Ale to chyba w porządku; żyjemy w tak otwartych i świadomych czasach, że nikt nie będzie z tego tytułu mnie osądzał.

Może poza dodatnim wynikiem testu. Ale wszystko przede mną! Na razie nie zaprzątam sobie głowy takimi głupotami. Co będzie, to będzie.

Wracając! Przez „postanowiłem się ogarnąć", wbrew pozorom, wcale nie rozumiałem czegoś w stylu: „Pójdę spać o normalnej godzinie. Wstanę dość wcześnie rano. Oddam się swoim pasjom i będę pogłębiał swoją wiedze oraz poszerzał swoje horyzonty. Zjem trzy wartościowe posiłki w ciągu dnia i nawet pójdę na siłownię. Poćwiczę rysunek. Spotkam się ze znajomym(i)..."

Mam jeszcze jakiś? Mniejsza. Wszyscy wiemy o co chodzi.

Otóż nie! Wręcz przeciwnie — poza dragami i seksem z obleśnymi typami była jeszcze jedna rzecz kurczowo trzymająca mnie przy życiu. W sumie związana z tą pierwszą. Ale też nie do końca!

Nie wiem, jak wyjdę z nałogu, ale muszę to zrobić; chcę wrócić do handlowania. To był jeden z nielicznych powodów, dla których ciągnąłem tę parodię (zwaną moim życiem). Naprawdę, skok na bungee mi tego nie zapewni — tego chorego poczucia krwi mrożącej żyły, zawrotów głowy i paranoicznego sprawdzania blach każdego przejeżdżającego samochodu.

Nie mogę powiedzieć, że tęskniłem za tym w stu procentach, bo to byłoby stwierdzenie daleko odbiegającego od prawdy. Dałbym tutaj jakieś dziewięćdziesiąt siedem. Mówiłem, że byłem chujowy z matematyki? To mówię (piszę).

Nie chodziło nawet o adrenalinę; może i też. Ale było coś pięknego w tej rosnącej kupie forsy, którą tak skrzętnie ukrywałem w różnych miejscach. O tak, to lubiłem. Czuć się jak nowy Bóg tego pierdolonego miasta. Kiedy miałem z metr sześćdziesiąt i piegowatą mordę, przypominającą twarz dziecka, a ludzie i tak srali po kostkach na mój widok. Bo wiedzieli, że wiszą mi kasę. I że to zazwyczaj nie kończyło się zbyt przyjemnie.

To znaczy: zależy dla kogo. Odcinanie palców to przeżytek. Nigdy nie widziałem języka w innym miejscu aniżeli ludzkiej gębie. Jakby się nad tym zastanowić, nie widziałem również oka od tyłu: jak wygląda? Jaką ma fakturę? Jak wyglądają wszystkie połączenia nerwowe? Czy będzie leciało dużo krwi?

O ile w prywatnym życiu targały mną non stop sprzeczne emocje, które nierzadko doprowadzały mnie z jednego skraj na drugi, tak w robocie byłem profesjonalny; średnio obchodziło mnie, że Kowalski przekręcił się od mojego towaru. Nie mój problem, że miał niezdiagnozowaną wadę serca. Biedaczek miał tylko trzydzieści parę lat, a już jebnął na zawał. Ale to naprawdę nie mój problem.

Chciałoby się rzec: Oskarku, drogi, kochanie. Ludzie zdychają przez ciebie codziennie (albo co drugi dzień), umartwiają się, poświęcają całe kariery, dom, rodzinę, a ciebie to, za przeproszeniem, gówno obchodzi!?

Ale nic nie poradzę, że tak było; nikt nie dbał o mnie, dlaczego ja mam dbać o kogoś? Zwłaszcza, że na mnie nie zwracała uwagi nawet najbliższa rodzina. Nie widzę, jak w tym życiu oraz w siedmiu kolejnych, przejmę się losem typa, który właśnie odkrył, że ma tę pierdoloną wadę serca.

Myślę, że ludzie powinni częściej odwiedzać lekarzy. Oszczędzili by mi tym wiele trudu związanego ze sztucznym udawaniem, że faktycznie mnie to przejęło i może pora przestać zapuszczać wzrok na podstawówki i gimnazja celem sprzedaży zielska, piguł czy najtańszego ścierwa. Czy to moja sprawa, że te zidiociałe małe ludzkie formy, zamiast wydać kasę w sklepiku szkolnym, wydadzą je w moim samochodzie?

To znaczy: nie moim! Jestem profesjonalistą i nie dopuściłbym się takiej głupoty, jaką było pokazanie się gdzieś własnym samochodem. Zwłaszcza, jeśli chodzi o tak zwaną sprzedaż. Chociaż jakbym się nad tym dłużej zastanowił, kluczyki ojca leżą w przedpokoju na komodzie, a ja nie lubię chuja tak bardzo, że naprawdę zaczynam rozważać to jako realną opcję.

Chciałbym to zrobić, oh, jak bardzo chciałbym to zrobić. Niestety, mam podejrzenia, że Krystian i ta kurwa, Florencja, mogą mnie o coś podejrzewać; moich starych naprawdę tak bardzo nie obchodził mój los, że mógłbym zdechnąć w tym pokoju i zorientowaliby się dopiero wtedy, gdy zapach mojego zgniłego truchła rozniósłby się po mieszkaniu. Z drugiej strony myślę, że teraz też nie pachnie tam za pięknie (moje rzygi nadal leżą za łóżkiem, nie mam czasu i głowy, żeby je sprzątnąć, zresztą całkiem się już do nich przyzwyczaiłem), że opcje iż wybuchnę od gazów napełniających moje ciało, jest opcją całkiem prawdopodobną.

Nie mam energii. A potem mam. Myśli mam rozbiegane i ni chuja nie chcą dać się złapać. Czuję się jak latawiec powiewający na porywistym wietrze. Jak płatki śniegu, które wiatr niesie w jedną, a potem w drugą. Jak dziecko zagubione na środku hipermarketu, maniakalnie przeszukujące kolejne alejki w poszukiwaniu matki.

Szukam, szukam, szukam, a one pędzą dwieście na godzinę i właśnie wchodzimy w ostry zakręt. To ten moment, kiedy dajesz po hamulcach i zdajesz sobie nagle sprawę, że — o kurwa! — nie działają.

I leżę tak rozbity na tym zakręcie i znowu czekam, aż ktoś sprzątnie moje truchło. Czekam, czekam, czekam, ale nic z tego nie wynika.

Strasznie tutaj śmierdzi.

Kiedy ktoś sprzątnie moje zwłoki?

Drogi PamiętniczkuWhere stories live. Discover now