(Nie) Chcę Cię Zranić [ZOSTAN...

By czarodziejka2604

3.2M 129K 94.7K

Archer Hale wrócił i dostrzega ogrom zniszczeń, jakie wyrządził podczas swojej nieobecności. Reed DiLaurenti... More

1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
1M
8.
9.
10. + niespodzianki
11.
12.
13.
14.
15.
16.
17.
18.
19.
20.
21.
#22
ZAPOWIEDŹ + DODATEK [ R&A THEIR STORY]
23.
24.
25.
26.
27.
28
29.
30
31.
32.
33.
34.+ 2M
35.
36.
37.
38.
39.
40.
41.
42.
43.
44.
45.
46.
47.
48.
49.
50.
51.
52.
54.
55.
56.
ZDEMENTUJMY PLOTKI
57.
58. (+ ogłoszenie)
59.
60.
61.
62.
EPILOG
SPIN-OFF
DODATKOWY ROZDZIAŁ
WYDANIE KSIĄŻKI
OKŁADKA KSIĄŻKI

53.

27.2K 912 459
By czarodziejka2604

MIKE POV 

Wróciłem do domu tuż po zmroku. W salonie panował gwar i lekkie poddenerwowanie, które towarzyszyło tylko specjalnym akcjom. A ta była...szczególna. 
-Kurwa, już myślałem, że Ty też nam zaginiesz- William wymówił te słowa nieco ironicznie, jednak na jego ustach majaczył lekki uśmiech. 
Zapinał na ręce swoje skórzane rękawiczki bez palców, chociaż zupełnie nie wiedziałem po co mu one. Ostatnio lubił je zakładać, mówiąc że to jak szczęśliwy amulet, ale kto go tam wie. 
-Mówiłem, że muszę coś załatwić- wzruszyłem ramionami obojętnie. 

Will przyjrzał mi się badawczo, unosząc zawadiacko prawy kącik ust. 
-Ta sprawa miała jakieś konkretne imię? 
-Imię?- zapytałem, chwytając ze stołu pierwszą lepszą kartkę. Była to poglądowa mapka terenu, do którego zmierzaliśmy.- Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy. 
-Oryginalne imię- mruknął w odpowiedzi. 

-O, Mike!
Poczułem jak ktoś klepie mnie po ramieniu. Diego miał minę profesjonalisty a jego oczy zdradzały, że jest lekko poddenerwowany. 
-Wróciłem, jak mówiłem- wzruszyłem ramionami, bez entuzjazmu. 
Część mnie żałowała, że musiałem wrócić. Chciałem być przy Yvette, ale wiedziałem, że nie mogę. 
-Jesteście pewni, że to dobry krok?- na horyzoncie pojawiła się Scarlett, która właśnie zbierała się wyjścia.- Mieliście czekać, aż policja zrobi nalot-przypomniała.
-Obgadaliśmy to wiele razy- westchnął Diego.- Nie możemy dłużej czekać, musimy wszystko wyjaśnić tej nocy. 

Fanning obdarzyła długim spojrzeniem Williama, który jednak ani na sekundę, nie oderwał oczu od stołu. Zrezygnowana wyszła, by zająć swoją pozycję. 
-Za pięć minut wyjeżdżamy- krzyknął Marrero, poganiając nas. 
Matthew zwinął kluczyki do samochodu Willa, informując że czeka na dole. DeVitto pobiegł za nim, krzycząc coś, że to przecież jego samochód. Zebrałem papiery, wkładając pośpiesznie je do teczki. 
Wtedy zawibrował mój telefon i chociaż powinienem wyjść i wsiąść do auta, zdążyłem jeszcze go odczytać.

Od: nieznany
Treść: Przemyślałam to o czym Pan mówił. Ma Pan rację. Proszę do mnie zadzwonić, kiedy będzie Pan miał czas. 

Musiałem zostawić tą sprawę. Teraz musiałem nie dać się zabić, aby doprowadzić ją do końca.


REED POV

Broń. 
Czarna, połyskująca, trochę ciężka ale nie za bardzo. 
Zaskoczyła mnie moja reakcja. Gdzieś podskórnie czułam, że to właśnie będzie i wcale nie zdziwiłam się, gdy ujrzałam ją w środku zgrabnej paczuszki.

Było mi cholernie smutno. 
Od momentu gdy moje palce gładko przebiegły po kształcie pistoletu, czułam się jakbym już popełniła zbrodnię. Jakby samo patrzenie na broń zrobiło ze mnie morderczynię.
Wielokrotnie w swoim życiu wypowiedziałam frazę "zabiję cię".
Groźby bez pokrycia, w emocjach, strachu czy żalu nie były wcale straszne. Wiedziałam, że nie zabiję mamy, gdy stawiała przede mną zakazy. Wiedziałam, że pijacki amok nie pchnie mnie do popełnienia takiego czynu, gdy na zapleczu barku wyklinałam Archera. Wiedziałam, że wszystkie te niegroźne groźby nigdy się nie spełnią.
Bo nigdy nie pomyślałabym, że mogłabym zabić człowieka. 

Kiedy stał przede mną Evan Wood, który zabiłby mnie bez mrugnięcia okiem, mój mózg nie zlecił wykonania pierwszego ruchu. Chociaż działabym w obronie własnej, nie dałam rady tego zrobić. 

Ale w tamtym momencie na szali ważyły się losy Kingsów. Mojego chłopaka, Matta, Willa, Michaela i Diego. Pośrednio dotyczyło o również Ryana (chociaż mimo wszystko wciąż niezbyt mu ufałam) a także Aarona. Za nimi stało bezpieczeństwo Mederith i dzieciaków, Scarlett czy Izzy. Ich rodzin, znajomych czy przyjaciół- być może nawet Annabeth czy Yvette.

Zbyt wiele osób by ucierpiało, żebym mogła odpuścić i nie spróbować. 

Jak przez mgłę pamiętałam jak wydostałam się z domu. Aaron wciąż mnie obserwował a mimo to, nie zauważył jak ktoś podrzuca paczkę do moich drzwi. Wyszłam kuchennym oknem, które prowadziło na tyły domu. Nie było to takie trudne. Dużo gorsze okazało się, wymknięcie się poza ogrodzenie. Wspinaczka odpadała- moje ręce nie były tak wyćwiczone a zgrabność, której mi brak nie pozwoliłaby mi na udaną akcję. Z bronią wetkniętą za pasek i ukrytą pod obszerną, ciemną bluzą przekradałam się wzdłuż ogrodzenia. 
Nie miałam konkretnego planu działania. Dopóki przy samochodzie Aarona nie działo się nic podejrzanego, mogłam spokojnie przesuwać się powoli, ocierając plecami o żywopłot. Towarzyszyło mi dziwne uczucie. Z jednej strony chciałam, aby moja misja zakończyła się sukcesem a z drugiej...chciałam być przyłapana.  
Kiedy rozmyślałam nad tym, czy wysłać Aarona do sklepu po tampony (tego nie da się zignorować) czy może próbować przedostać się między gałęziami na sąsiednie podwórko, mężczyzna odpalił samochód i ruszył z piskiem opon. 

Byłam zdziwiona, bo przecież jego polecenie było całkiem inne. Po chwili dał mi tylko znać, że wróci jak najszybciej się da ale Diego prosił o przysługę. 
Odetchnęłam, ale nie sądzę aby był to wyraz ulgi.  Przełykając głośno ślinę, wyślizgnęłam się na ulicę i wsiadłam do samochodu Adama. 


Stojąc na uboczu, gdzie miałam czekać na kolejną informację, moje myśli były rozbiegane. Nie mogłam skupić się na niczym konkretnym, wiedziałam że praktycznie pochowałam się żywcem. Mogłam wmawiać sobie, że próbuję kogokolwiek uratować ale wiedziałam jedno- to nie ma prawa się udać. 
Wiatr smagał moje policzki, gdy na horyzoncie rozbłysły światła reflektorów. Spięłam się na myśl o tym, co mnie czeka. 
Gdy ciemny wóz zatrzymał się, wzleciały w powietrze tumany kurzu. Było tak sucho, że ziemia domagała się każdej kropli wody a deszcz, nie chciał spaść. 

-Ostatnim razem, wyglądałaś jakoś bardziej...odważnie- głos Dragona zabrzmiał jak zapowiedź kataklizmu. 
Spojrzałam w jego stronę, zdając sobie sprawę z tego jak żałośnie muszę wyglądać. Wyprostowałam się, czując że to wszystko to niezła farsa. Miałam w głowie tysiąc podejrzeń- dlaczego tak a nie inaczej.
-Mniejsza- skomentował, podchodząc do mnie na odległość dwóch kroków.- Mój pomocnik mówił, że zadajesz strasznie dużo pytań...
-Dalej nie wiem o co chodzi- odpowiedziałam, siląc się na neutralny ton. 
-Prosty deal. Przesyłka powinna rozwiać twoje wątpliwości.
Czułam, że moje serce zaraz wypadnie z piersi. Szumiało mi w głowie i chciałam tylko schować się gdzieś w ciemnym i ciepłym miejscu, tak żeby nikt już nigdy mnie nie znalazł. Chciałam zaznać bezpieczeństwa, ale zapomniałam, że Archer to synonim niebezpieczeństwa. 

-Szczegóły- mruknęłam, oplatając się rękoma. 
-Pojedziesz do portowni-powiedział zupełnie na luzie.- Nie będzie tam zbyt wielu ludzi. Kilka minut przed jedenastą pojawi się tam ciężarówka. Kierowca to mój człowiek, al nikt o tym nie wie. Reszta to zwykłe szczeniaki, nawet nie będą wiedzieć co się dzieje. Ciężarówka dowozi konkretny towar, który no cóż...trochę przeszkadza mi w moich własnych interesach, jeśli wiesz o czym mówię- tu znacząco pociągnął nosem, śmiejąc się jakby było w tym cokolwiek strasznego.
-Portownia?- zapytałam.- Wysyłasz mnie do Lory Reinhart! 
Dragon wzruszył ramionami. 
-Sama to zaproponowałaś, księżniczko.
-Mam zabić Lorę!? Jak do cholery!
-Przyznaj, że wcale nie pałasz do niej szczególną sympatią- odpowiedział lekko.- Chyba było by ci lżej, wiedząc że nie żyje?

Nie odpowiedziałam od razu, bo zalała mnie fala rozgoryczenia, frustracji i strachu. 
-Prędzej ona zabije mnie!
-To już twoja sprawa- wzruszył ramionami. 
-Nie dam rady tego zrobić!
-Umowa to umowa Reed- zdenerwował się, łapiąc mnie za nadgarstek i przyciągnął  brutalnie do siebie.- A ty znasz zasady. Ginie ona, albo ty i twoi chłopcy. Twój wybór.

Przełknęłam ślinę, czując zapach jego wody kolońskiej i whisky. Błysk jego ciemnych oczu, przywodził mi na myśl wszystkie tajemnicze i nadprzyrodzone istoty. Było to niebezpieczne. Powodowało zawrót głowy i dreszcz strachu wzdłuż kręgosłupa.
-Dlaczego sam tego nie zrobisz, jeśli tak ci zależy?- powiedziałam cicho, cała drżąc.
Mężczyzna wypuścił mnie, a ja z rozmachu wylądowałam na masce samochodu. 
-Nie chcę mieć psów na karku- powiedział.- W razie co, znajdę sobie kolejnego mhhh...podwykonawcę. Nikt mnie z Tobą nie powiąże, bo nikt nie wie, że mamy cokolwiek wspólnego. 

Chciałam odpowiedzieć, że jednak ktoś wie, ale powstrzymałam się. 
-Bo ja niby mam motyw- mruknęłam sceptycznie.
Dragon uśmiechnął się, ukazując rząd białych zębów. Wyglądał jak licealny dupek. Bardzo niebezpieczny licealny dupek. 
-Myślę że masz- mruknął, wsiadając do samochodu.- Nazywa się Kelsey Reinhart. 



WILL POV

Noc była wyjątkowa duszna. A może tylko mi się tak wydawało. To pierwsza tak poważna akcja od śmierci Cartera i miałem potężne obawy. Nie mogłem pozbyć się sprzed oczu wizji mojego przyjaciela, konającego przy nas. Wciąż czułem tą przerażającą bezradność, kiedy błądząc po sobie wzrokiem, szukaliśmy sposobu jak zapobiec najgorszemu. 
Wciąż przed moimi oczami widzę Katty Clarke. Tak radosną i ognistą dziewczynę, która swoim śmiechem rozpromieniła każdy mój dzień. Pamiętam jak tamtej nocy, zobaczyłam ją przy boku Evana i nagle wszystko stało się tak cholernie bolesne. Czułem się podwójnie zdradzony i obdarty ze wszystkiego co dobre. 
Tamta noc miała być wybawieniem. Okazała się gwoździem do trumny. Dwóch trumien.

 
-Will, kurwa- zaklął Matt.- Patrz jak jedziesz do cholery. Chcesz nas zabić?!
Galopujące myśli sprawiły, że praktycznie zjechałem na barierkę przy ulicy. 
-Wybacz- wymamrotałem bez przekonania, wkładając maksimum wysiłku w to, aby się skupić.
Potrzebowałem się skupić, bo nie chciałem tracić tej nocy nikogo więcej ale wspomnienia atakowały mój umysł z podwójną siłą. 
Słyszałem w głowie głos Cartera, który tamtej nocy próbował rozbawić nas żartem o kaczce. Nie pamiętam puenty, wiem że jak zwykle był nieśmieszny. Ten chłopak tak miał, że czasem robił z siebie pajaca. Innym razem potrafił być do bólu poważny.
-O czym tyle myślisz?- Cross spojrzał na mnie, poprawiając się na fotelu. 
-O tym, jak bardzo mamy przejebane?- odpowiedziałem zgryźliwie. 

Niebieskooki nie odpowiedział od razu. Przetarł dłońmi twarz, jakby próbując się rozbudzić. Potem poprawił się wygodniej na fotelu. 
-Wiem to stary, nie musisz mi mówić. 
Docisnąłem pedał gazu, słuchając warkotu silnika.
-Nie wiem, czy to był dobry pomysł- powiedziałem cicho.
-Nie dowiemy się, jeśli nie spróbujemy- odpowiedział. 

Znów przypomniała mi się Katty a ja nie mogłem pozbyć się wrażenia, że tej nocy znów ktoś nas zdradzi. Nie chciałem tego. Wierzyłem, że Archer wciąż jest z nami i choćby wpakował się w największe gówno tego świata, nigdy nie stanie naprzeciwko nas.
Byliśmy zespołem. Drużyną. Braćmi. 
Musieliśmy stać obok siebie, ramię w ramię. Robić wszystko, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. 

-Ciągle widzę Cartera-przyznałem, skręcając na wyboistą drogę.- Rozpierdala mnie to od środka. 
Matt obdarzył mój profil długim spojrzeniem. 
-Dziś nie będzie tak samo- zapewnił, ale sam wiedział, że nie mógł mi tego obiecać. 
Życie było nieprzewidywalne. W jednej sekundzie jesteś a w drugiej cię nie ma. To cała filozofia. 
-Zrobimy wszystko, żeby to przeżyć- stwierdziłem, jakby chcąc pocieszyć siebie.
Matt skinął głową, dodając:
-Mamy dobry plan, mało szans że coś się spierdoli. Musisz przyznać, że nasze plany zawsze są dopracowane. 
-Ale jak się jebią to po całości- podsumowałem.

Cross pokręcił głową, zerkając na ekran telefonu.
-Ej- zaśmiałem się, na chwile odzyskując rezon.- Znasz zasady. Żadnych randek na akcji. To poważny biznes.
Chłopak popukał się w czoło, przedrzeźniając mnie. 
-To nie ja ustalałem reguły- zaśmiałem się.- Izzy, tak?
-Znasz ją już tyle, że wiesz jaka jest- westchnął.
-Mocno przewrażliwiona. Tak, wiem- zgodziłem się. 
-Dziwisz się jej?- zapytał, jakby z wyrzutem.
-Czy ja wiem- westchnąłem.- Nie jestem babą, żeby myśleć o tym w ten sposób. 
-Nie jesteś ani trochę zły, że Diego zaangażował w sprawę Scarlett?

Temat Fanning był mi plamą na honorze. Gryzła mnie myśl o niej, ale musiałem zmierzyć się z konsekwencjami mojego chujowego zachowania. 
-Jestem- przyznałem.- Nie widzę jednak związku...
-Zachowujesz się jak baba- mruknął.- Sam nie wiesz czego chcesz. Traktujesz Scarlett jak własność a wmawiasz jej i nam, że nic do niej nie czujesz.
-Bo nie czuję- warknąłem.

Musiałem zwolnić praktycznie do zera. Droga zrobiła się kamienista a poza tym, to tutaj mieliśmy zostawić samochody. Widziałem zarys portownii, gdzieś między drzewami. Zgasiłem światła i silnik a zaraz za nami pojawiło się drugie auto. 
-Więc nie zrobi na tobie wrażenia fakt, że dzisiejszej nocy też z nami pracuje?
-Co kurwa?- zapytałem, ale nie chciałem czekać na odpowiedź.
Wyleciałem z samochodu, praktycznie wpadając pod koła O'Connora.
Doskoczyłem do drzwi pasażera, otwierając je zamaszyście. Siłą wyciągnąłem Diego z auta, czując buzującą we mnie krew.
-Panowie!- głos blondyna dostał się do moich uszu, ale nie słuchałem co Mike ma mi do powiedzenia. Miałem to gdzieś. 

Diego nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Przyparty do samochodu, próbował dowiedzieć się o co chodzi.
-Jak mogłeś narazić ją na takie niebezpieczeństwo!- splunąłem, zaciskając mocniej pięści na jego koszulce.
-Uspokój się, Will!- warknął Matt.
-Jesteś pojebany myśląc, że możesz włączać w to Scralett!
-Will...-zaczął Diego, ale nie pozwoliłem mu skończyć.
-Nie obchodzą mnie twoje wyjaśnienia! Przegiąłeś, kurwa!
Mike i Matt nie mieli więcej cierpliwości. Rozdzielili nas, chociaż wcale tego nie chciałem. Miałem wielką ochotę przyłożyć Marrero, nawet znając konsekwencje. 
-Nic jej nie będzie- zapewnił Diego, poprawiając się.- Jest w bezpiecznym miejscu i tylko nadzoruje. 
-Nie miałeś prawa- warknąłem, ponownie do niego startując ale O'Connor wszedł pomiędzy nas. 
-Spokój!- zarządził Mike.- Mamy robotę do wykonania. Ciężką robotę- zauważył.

Oddychałem ciężko, czując że mógłbym wyrządzić mu wielką krzywdę. 
-Scarlett decyduje sama za siebie- odpowiedział Diego.- A Ty, za siebie. Przypominam ci z kim rozmawiasz i jakie panują zasady. Mamy robotę do zrobienia. Nie czas na wybryki. 

Zacisnąłem mocno szczękę, czując wszystkie mięśnie twarzy. Byłem wkurwiony do granic możliwości i wiedziałem, że się zemszczę. Musiałem. 
Zrobię wszystko, by Scarlett wyjechała. Odcięła się od tego toksycznego świata. 
-Jesteśmy profesjonalistami- przypomniał Diego.

Wtedy nadjechał kolejny samochód. Nie spodziewaliśmy się tutaj nikogo więcej, więc od razu spięliśmy się jakby do ataku. Poznałem jednak samochód Aarona i byłem mocno zdziwiony. Opuściłem ręce z pistoletu i tak jak reszta czekałem, na informacje. 
-Co tu robisz?- zapytałem, obserwując jak nieco rozluźniony podchodzi do nas.
-Diego, wiesz że ci nie odmówię, ale tłumaczyłem...nie nadaję się na akcję- powiedział z udawanym żalem.
Spojrzałem na szefa, który o dziwo wydawał się być zdziwiony. 
-Ale o co chodzi?- zapytał, zbity z tropu.

Aaronowi zrzedła mina.
-Dostałem od ciebie smsa, żeby tu przyjechać- powiedział.- I jestem.
-Ale ja nic takiego...-powiedział.- Miałeś pilnować Reed.

Poczułem się, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. Zacząłem podejrzewać, że wszystko zaczęło się jebać jeszcze zanim cokolwiek zrobiliśmy. 
-Ale przysięgam, że...-zaczął Aaron, grzebiąc po kieszeniach.
-Nie ważne- uciął Diego.- Jedź do niej, to może być jakiś podstęp. Oczy szeroko otwarte. Cokolwiek się stanie, trzymamy się planu. Jasne?
Kiwnęliśmy głowami.

Aaron zniknął tak szybko, jak się pojawił. Coś było nie w porządku, ale nie mogliśmy poświęcić temu większej uwagi. Widziałem, że Diego kontaktuje się ze Scarlett. 
Zagryzłem mocno dolną wargę, czując posmak krwi. 
-Idziemy- warknął Marrero tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Zapuściliśmy się w las a z każdym krokiem zarys portowni malował się przed nami, jak pejzaż. Czuć było rzekę, powietrze zelżało i oddychało się lepiej. Pod stopami chrzęściły kamienie, ale mimo wszystko zmierzaliśmy w stronę budynków, niczym drapieżca łapiący ofiary. 
-Na miejsca- rozporządził szef.

Wszędzie panowała cisza. Było aż za cicho a to zawsze zwiastowało kłopoty. Lawirując między kontenerami i beczkami, zbliżaliśmy się do serca tego miejsca. 
W założeniu miało ono przestać bić. 


======

Studia bardzo mnie męczą i pochłaniają masę energii i czasu.
Liczę, że lipiec będzie dla mnie łaskawszy.
Dziękuję, za zrozumienie <3 

Kocham!

<3






Continue Reading

You'll Also Like

101K 3K 15
Spin-off trylogii Bogowie! W tym układzie to on miał przegrać, nie ja. Historia dzieci Charlotte i Rebekki z trylogii Bogowie. Znali się od kołyski...
97K 2.4K 32
Aurora Davies 16-latnia dziewczyna która mieszka ze swoją matką w Londynie, która się nią nie zajmuje. Aż pewnego dnia Grace- Matka dziewczyny- oddaj...
1.2M 58.7K 55
Życie Emily zdawało się dla niej idealne. Jedna impreza, jeden chłopak zniszczył jej dotychczasowe życie. Oszukana i zdradzona dziewczyna postanawia...
2.8M 89.6K 49
Lindy Smith ma osiemnaście lat i pochodzi ze słonecznego Miami na Florydzie. Los jednak nie jest dla niej zbyt łaskawy, ponieważ zmuszona jest przepr...