(Nie) Chcę Cię Zranić [ZOSTAN...

By czarodziejka2604

3.2M 129K 94.7K

Archer Hale wrócił i dostrzega ogrom zniszczeń, jakie wyrządził podczas swojej nieobecności. Reed DiLaurenti... More

1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
1M
8.
9.
10. + niespodzianki
11.
13.
14.
15.
16.
17.
18.
19.
20.
21.
#22
ZAPOWIEDŹ + DODATEK [ R&A THEIR STORY]
23.
24.
25.
26.
27.
28
29.
30
31.
32.
33.
34.+ 2M
35.
36.
37.
38.
39.
40.
41.
42.
43.
44.
45.
46.
47.
48.
49.
50.
51.
52.
53.
54.
55.
56.
ZDEMENTUJMY PLOTKI
57.
58. (+ ogłoszenie)
59.
60.
61.
62.
EPILOG
SPIN-OFF
DODATKOWY ROZDZIAŁ
WYDANIE KSIĄŻKI
OKŁADKA KSIĄŻKI

12.

72K 2.7K 1.6K
By czarodziejka2604

-Halo?- Mówię, rozglądając się po ulicy. Szukam wzrokiem szyldu knajpki, gdzie pracuje Izzy, jednocześnie odbierając telefon w drżącej dłoni. Zaledwie dziesięć minut temu skończyłam rozmawiać z Ryanem ale wciąż jestem roztrzęsiona. To wróży kłopoty. Wielkie kłopoty.
-Reed?- Słyszę głos Archera.- Gdzie jesteś?

-Idę do BrassMolly*- informuję, starając się brzmieć naturalnie.- Obiecałam Isabel, że ją odwiedzę.

-Proszę, wejdź do środka, dobra?
Marszczę brwi, robiąc to o co prosi i szybkim krokiem zmierzam w kierunku miejscówki.
-O co chodzi?- Pytam, bo zaczyna mi się to nie podobać.

Archer jest przejęty i zdenerwowany jednocześnie a taka mieszanka, to prawdziwy wulkan.

-Wejdź tam i zostań, dopóki nie przyjedzie Matt, okay?

-Archer?- Popycham drzwi i wchodzę do przyjemnego pomieszczenia, w którym czuję dobre jedzenie. Mój żołądek skręca się, ponieważ jeszcze nic dziś nie zjadłam.- Coś nie tak?

-Nie-mówi, ale po chwili zmienia zdanie.- Tak...

-Archer?

-Kocham cię- westchnął.- Po prostu zostań tak, dobrze? Porozmawiamy później.

Nawet nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo się rozłączył. Mogłam się jedynie domyślać, że chodzi o Ryana, ale cóż...Pewności też nie mogłam mieć.

Zauważyłam Izzy, która własnie przecierała stolik. Kiedy mnie dostrzegła, jej ciemne oczy zlustrowały moją osobę. Powieki pomalowała na jasno pomarańczowo, które w zadziwiający sposób kontrastowały z niemal  bordowym fartuszkiem, z którego kieszonki wystawał notesik. Dziewczyna podbiegła i przytuliła mnie, zupełnie tak jakbyśmy nie widziały się przez dłuższy czas. 
-Miałam do ciebie dzwonić- westchnęła cicho i odchyliła się, przyglądając mojej twarzy.- Do ciebie też dzwonili, żebyś siedziała w bezpiecznym miejscu?

-Coś w tym stylu- przytaknęłam, mrużąc oczy.- Wiesz o co chodzi?

- Nie mam pojęcia- westchnęła.- Za pół godziny kończę. Matt ma nas zabrać do domu i może tam się czegoś dowiemy, ale szczerze? To chyba coś poważnego. 

Kiwam tylko głową, bo nie wiem co mogę zrobić w takiej chwili. Podejrzewam o co a raczej o kogo chodzi, ale w głowie mam mętlik. Powinnam czy nie powinnam ufać kolejnemu z rodziny Wood, a może powiedzieć o wszystkim Archerowi? A jeśli jemu na prawdę coś grozi? Moje pytania mnożą się z każdą chwilą i powoli już nie wytrzymuję. 
-Jesteś głodna?- Pyta Whitmore, czym przywraca mnie do rzeczywistości. 

-Masz tu coś dobrego?- Podchodzę do lady i siadam na barowym krześle, stukając w blat paznokciami. Czerwony lakier, zaczyna powoli odpryskiwać z płytki, więc zapisuję w myślach, aby zrobić z tym porządek w najbliższym czasie. 

-To BrassMolly- chichocze.- Ryby, ryby i jeszcze raz ryby. 
-To było pewne- podparłam się na nadgarstku, kręcąc głową.- Liczyłam na hamburgera.

Izzy zaśmiała się dźwięcznie i zaczęła przecierać suchą szmatką szklanki i kufle. 

-Ryba z frytkami- mrugnęła do mnie.- Może być w wersji bez ryby, ale nasz kucharz- Steve, będzie nie pocieszony. 

-Może być z rybą- westchnęłam.- Powinnam zjeść coś zdrowszego niż pizza, prawda? 

Przytaknęła i pognała do kuchni. W międzyczasie do lokalu wkroczyła grupka rozchichotanych nastolatków, którzy zajęli największy stolik. Zamówiłam sok pomarańczowy, po czym dziewczyna musiała obsłużyć nowych klientów. Miałam wrażenie, że ta praca jej się podoba i chyba się nie myliłam. Wykonywała zadania lekko i z gracją, sprzedając wszystkim swój śnieżnobiały uśmiech warty tysiąc dolarów. 
-Wiesz- zaczynam, bawiąc się słomką.- Ostatnio zastanawiałam się, co dzieje się z ludźmi ze szkoły. Brittany i jej świta, Lilian, Kellan, albo ten chłopak, który kręcił się przy paczce Katty. Od jej śmierci, jakoś nie specjalnie mnie to interesowało a powrót do domu, jakoś nagle wzmógł te odczucia. 
Ciemnowłosa spojrzała na mnie i nawet w ciasno związanym kucyku, wyglądała uroczo. 

-Britt niedawno urodziła dziecko- powiedziała poważnie.- Serio, tydzień temu widziałam ją na spacerze z wózkiem. To dopiero coś...największa dupodajka liceum, zaciążyła dopiero po tym, jak odebrała dyplom. Wszyscy myśleli, że zrobi to dużo wcześniej.

Otworzyłam oczy szerzej ze zdumienia, nie mogąc w to uwierzyć. Nie mogłam wyobrazić sobie tej blondynki, jako matki i niestety, wyobrażałam sobie ciężką patologię. Wiedziałam dobrze, że jej życie kręciło się wokół romansów i używek a to nie było zbyt dobre środowisko. 

-Nie wierzę- pokręciłam głową.

-Na prawdę- mówi.- Ona nawet nie wie, kto jest ojcem. 

Teraz było mi już na prawdę żal dziecka. Brittany, może sobie zasłużyła ale to dla niej na pewno przykra sytuacja. 

-Ale- kontynuuje- trochę się przez to ogarnęła. Chodzi do pracy i nie imprezuje co sobotę. 

-A Lilian?

Pamiętam tą dziewczynę i jej zielone oczy. Wydawała mi się chłodna, miała w sobie coś, co kazało mi uważać i ważyć słowa. To ona rzuciła cień na idealność Crossa i widocznie miała ku temu powód. Zaczęło do mnie dochodzić, jak bardzo egoistyczna potrafiłam być. Skupiłam się tylko na swoich celach i nigdy nie dowiedziałam się, dlaczego ta ciemnowłosa dziewczyna, tak dziwnie reagowała na Matta. Zawsze, kiedy o nim wspominałam krzywiła się albo robiła dziwną minę, której znaczenia nie chciałam znać. Po prostu uznałam, że tak przeżywa śmierć przyjaciółki ale może ta dwójka, miała jakąś wspólną przeszłość i to dlatego. Może Ona była w nim zakochana a On ją olał? To szczegóły, dawne sprawy i przedawnione sytuacje a jednak nigdy się tym nie zainteresowałam. 

-Studiuje w Europie- mówi z uznaniem.
Kiwam głową, nie wiedząc o co pytać dalej. Z jednej strony, chciałabym się przekonać co o niej wie a z drugiej...może lepiej tego nie dotykać.

-Znałaś Kelsey?- Pytam drżącym głosem, ściskając w dwóch placach słomkę. 

-Reinhart?- Składa ściereczkę w kostkę i opiera się dłońmi o blat.- Pytasz o byłą Archera?

-Tak.

Wypuszcza powietrze z ust, po czym odpowiada:

-Jasne- wzrusza ramionami.- Stała się dość rozpoznawalna, kiedy zaczęła chodzić z największym postrachem liceum, który nie był w najstarszej klasie. Dlaczego pytasz?

-Tak po prostu- mówię.-O ile się orientuję, mija kolejna rocznica. 

-Już minęła-kiwa głową.- Parę tygodni temu. Dokładnie cztery lata...Szybko to zleciało, prawda?

-Pamiętam jak dziś dzień, kiedy Katty mi o tym powiedziała- podpierając brodę na zwiniętej pięści, patrzę na Izzy, która smutno kiwa głową.- Jaka była?

-Cóż-wzrusza ramionami.- Dobrze się uczyła, temperowała Archera. Tworzyli dobrą parę, ładnie razem wyglądali ale... czasem miałam wrażenie, że go wykorzystuje. 

-To znaczy?- Zmarszczyłam brwi.
-Często się sprzeczali, po prostu. Każdy o tym słyszał, ale lepiej było się nie wtrącać. Chodzi o to, że dużo mu zakazywała podczas kiedy sama nie miała żadnych zasad. Archer był na każde jej skinienie, rozumiesz. Krew Reinhartów, ot co. 
-Coś nie tak z tą rodziną?- Pytam, czując dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. 

-Czy ja wiem- zamyśla się na chwilę.- Przed śmiercią Kelsey, byli normalną rodziną, ale z charakterkiem. Jak wszyscy, pokładali nadzieję w dzieciach, ojciec planował dla nich świetlaną przyszłość ale kiedy coś było nie tak...po trupach, do celu, byle ich zdanie było na wierzchu. Potem nastąpił rozłam, ledwo wiązali koniec z końcem, wydawało się że ta rodzina rozleci się z hukiem.
-Słyszałam, że miała braci- podłapuję.- Strata córki, to na pewno cios.

-Nawet nie chcę sobie wyobrażać tego, co czuli. Jeden z bliźniaków zaczął się staczać i no cóż... krążą plotki, że związał się z pewną grupą z obrzeży miast. Matt mówi, że są nie groźni ale to nie znaczy, że można czuć się swobodnie. W sumie... Reinhartowie mogą powiedzieć, że stracili dwójkę dzieci.

Zaczynam łączyć parę wątków w całość. 

-Mogą chcieć się...zemścić?- Pytam poważnie.

-Nie wiem na kim- ściska końcówkę nosa, po czym zagryza dolną wargę.- No bo jeśli uznano to za nieszczęśliwy wypadek, to musieliby zemścić się na całym mieście, prawda? 

-Myślisz, że połknęli tą bajkę? Przecież chłopaki wiedzą, że to grupa Evana... 
-A gdybyś ty była matką, uwierzyłabyś?- Pyta.- Nikt nie jest ślepy, każdy wie, jak brudne interesy się tutaj kręcą a takie wypadki, nigdy nie mogą być przypadkiem. 
-Masz rację- wzdycham.- Ale tak czy tak, Evan nie żyje i cała reszta też. 

-Poza jego bratem- robi jedną z tych swoich min, po czym dodaje.- No i chłopakami. 

-Czyli zemsta jest możliwa?- Przełykam głośno ślinę, czując powiew grozy na karku.

Moje przerażenie powoli rośnie a słowa Ryana zaczynają odbijać się echem w mojej głowie. Lora Reinhart, może chcieć zniszczyć mojego chłopaka- oko za oko, życie za życie. 

-W ciągu ostatnich dwóch lat, stali się obrzydliwie bogaci, Reed- poważnieje i wpatruje się we mnie, a jej ciemne oczy błyszczą.- Jeśli bez takich pieniędzy, potrafili robić innym różne świństwa... co zrobią, z taką ilością zer na koncie?
W tej chwili kucharz woła dziewczynę a ta znika na zapleczu, by po chwili przynieść moje zamówienie a także ludzi, przy stole. Jak na zawołanie, do lokalu zaczynają się schodzić ludzie i Isabel ma ręce pełne roboty. W locie, wyjaśnia mi że w pobliskiej firmie, trwa przerwa na lunch i to dlatego. 

Grzebię w swoim jedzeniu, zastanawiając się nad jej słowami i słowami, które usłyszałam od Wooda. Coraz bardziej czułam, że nad Archerem wiszą ciemne chmury i prawdopodobnie nie zdaje sobie sprawy, skąd one pochodzą. Tylko...co może go czekać i jak bardzo będzie to popaprane i niebezpieczne? Jedno jest pewne... to nie będzie nic przyjemnego.

Po minutach, które zdają się być wiecznością, kończę swoje jedzenie a ciemnowłosa pada z nóg. Płacę za zamówienie w chwili, kiedy do pomieszczenia wchodzi Matt, uprzednio przepuszczając w drzwiach blondynkę. Jak się okazuje, dziewczyna przejmuje zmianę po Izzy. 

-Hej- wita się chłopak, siadając obok mnie.- Wszystko okej? 

Rozdziela swoje spojrzenie pomiędzy nas dwie, a jego twarz, zdobiona jednodniowym zarostem, wyraża strapienie. Ma na sobie ciemne jeansy i smolistą, czarną koszulę, podwiniętą do łokci. Wygląda zdecydowanie dobrze a Isabel, patrzy na niego jak w obrazek. 

-Jasne- zaręcza dziewczyna.- Ale chyba mamy powody, żeby się martwić, co? 

-Archer do mnie dzwonił- informuję.- I wiem, że macie kłopoty. 

-Ryan wrócił- informuje cicho.- Właśnie nam to pokazał. 

Izzy otwiera szeroko oczy, a ja muszę udawać, że o tym nie wiem, dlatego zakrywam usta dłonią. To się dzieje na prawdę. 

-Jak?- Pyta Isabel. 

-Wysadził nasz magazyn- odpowiada, a mnie mrozi krew w żyłach.
Jak do cholery ciężkiej, mógł to zrobić?! Chce zaufania chłopaków i już na starcie robi im coś takiego? Zdecydowanie nie ułatwia mi potencjalnego zadania... 



***



Przez kolejny tydzień, Archer chodził zdenerwowany i nie potrafiłam z nim normalnie porozmawiać. Prawie cały czas się mijamy, bo zaczął nawet nocować u chłopaków. Twierdzi, że nie chce mieszkać z ojcem, ale myślałam że chociaż czasem zostanie ze mną albo zaproponuje, żebym spała u niego. Jednak tego nie robi, zasłaniając się dużą liczbą zebrań i wszystkich tych rzeczy, które musi robić. Trwa lipiec a huk fajerwerków, sprzed paru dni, dalej pozostaje w mojej głowie. Święto Niepodległości, które wywierało u mnie zawsze pozytywne emocje, teraz niezbyt mnie cieszyło... Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że oddalaliśmy się od siebie ale czas, nie działał na naszą korzyść a Ryan zaszył się pod ziemię, jakby nigdy go tu nie było. To wkurzało nie tylko Kingsów, ale mnie także. Szukałam pracy, ale wszystko kończyło się pustą obietnicą i w efekcie czego, wciąż nudziłam się w domu. W dodatku nie miałam pomysłu na to jak przekonać chłopaków do Wooda i nawet nie wiedziałam, czy powinnam. Ale...jesli jemu faktycznie coś grozi? 
Teraz to on był kartą przetargową. 

Moją kartą przetargową. 



MIKE POV 


Leżałem na swoim łóżku, patrząc w sufit i za cholerę nie chciało mi się ruszyć. Poprzedniego dnia, miałem zbyt dużo na głowie, a potem musiałem odreagować to w klubie. Dziś też nie było lepiej, więc byłem po prostu przemęczony.  Do mojego pokoju wszedł Will i tylko dlatego, że byłem zmęczony nie robiłem mu z tego powodu wyrzutów. Po tylu latach, chyba zapamiętał, że powinien pukać a jednak... Obserwowałem, jak rozsiada się wygodnie na krześle i czekałem, aż się odezwie. Już czuję, że jego słowa mi się nie spodobają.
-Wyglądasz, jakbyś się czymś struł- zaczyna, kręcąc głową.
-Daj spokój- warczę.- Przyszedłeś mi dokuczać? To lepiej stąd wyjdź, zanim coś ci zrobię. 
William przewraca oczami. 
-Daj spokój- śmieje się.- Przez dwa dni praktycznie cię tu nie było. Przyszedłem zapytać, czy wszystko okej.
-Jest świetnie- mruczę pod nosem.- Wystarczy? 

-Pewnie- wzrusza ramionami. 

Ale siedzi dalej a o to znaczy, że przesłuchanie będzie trwać. Jedyny temat, jaki zniosę to temat Ryana- to poważna sprawa, zwłaszcza że zniszczył nam połowę naszego dorobku i te braki, cholernie mnie wkurwiają. Zabiję sukinsyna, jak tylko go zobaczę. 
-Co z Woodem?- Pytam w końcu, żeby jakoś zabić tą ciszę. 

Przeszywa mnie wzrokiem, bębniąc palcami w podłokietnik krzesła obrotowego. 
-Dobre pytanie- jego oczy ciemnieją.- Gdyby Carter tu był, pewnie od razu by go namierzył. 

-Wiesz- wzdycham, podnosząc się do pozycji siedzącej.- Był świetny w te klocki, ale z naszymi umiejętnościami, powinniśmy zrobić to samo. Dłużej, ale cholera...nie aż tak długo.
Facet przede mną, zaczyna coś mówić, ale nie słucham go. Zamiast tego, sprawdzam telefon, bo czując wibracje wiem, że przyszedł do mnie sms. 


Yvette: Mike...masz czas? 

Marszczę czoło, zerkając na przyjaciela. 

-...jasne, może dajemy radę, ale to on był najlepszy. Znalazłby Ryana w największej dziurze, nawet na pieprzonym Księżycu- widzę, że Will wciąż przeżywa jego śmierć, ale ja czuję się podobnie.

Brakuje mi go. Przeżyliśmy bardzo dużo i od dwóch lat, wspomnień nie przybywa. Nie tych z jego udziałem. 

Ja: O co chodzi?


-Też bym wolał, żeby tu był, stary- wzdycham, przecierając twarz ręką. 

Przez chwilę siedzimy w ciszy. DeVitto lubi te chwile milczenia, w których przeżywa po swojemu jakieś myśli. Zauważyłem, że dość często to robi.


Yvette: Prosze..


Nie rozumiałem tej dziewczyny. Wciąż musiałem ją obserwować, ale chyba nie stanowiła zagrożenia. Tylko wyglądała na pyskatą i chociaż często odzywała się nieproszona, szybko zamykała się w sobie i milczała, jakby wystraszona. Była po prostu wielkim chaosem. Potrafiła mi odszczeknąć, przekląć a nawet wyzywać z krzykiem, by zaraz potem przyjąć postawę "przepraszam, że żyję". Ale była...całkiem dobrym kompanem do luźnych rozmów. O dziwo miała nawet poczucie humoru!

Wystukuję więc odpowiedź:


Ja: ??


-Jak wygląda sprawa z tą dziewczyną?- Pyta nagle, przywracając mnie do rzeczywistość.- Ta sprzed tygodnia, która widziała zabójstwo Granta? 

No cóż... zdążyłem wejść do jej domu, oglądać jak nie robi absolutnie żadnych ciekawych rzeczy, co najmniej trzy razy obraziła się na śmierć a z dwa razy tyle, wręcz prosiła się o kulkę w łeb. Ale chyba nie mógłbym jej zabić. Już nie, bo zauważyłem to coś w jej zielonych oczach. 
Tak samo patrzył na mnie Carter i cholera... to spojrzenie, po prostu mnie przewierca, a On potrafił ze mnie czytać jak z otwartej księgi.

-Diego twierdzi, że skoro nic nie powiedziała, to nie powie- kiwam głową, wpatrując się w ekran telefonu.- Nie chce się pakować w kłopoty.
-Czyli dajesz jej spokój? 


Yvette: Możesz do mnie przyjechać?

No tego to się kurwa nigdy nie spodziewałem. Nie od niej i cholera...

-Nie wiem- mruczę.- Wolę mieć pewność, że nic nie powie, więc na razie nie odpuszczam. Jeśli ta idiotka coś komuś powie, mamy przejebane.

Co innego, jeśli tylko nas o to podejrzewają. Co innego, kiedy złapią cię za rękę.

Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć, kiedy przyszedł kolejny sms. 


Yvette: Proszę.


Cholera, cholera, cholera. 

Dlaczego prosi akurat mnie, kiedy mogę pozbawić ją życia tak szybko i łatwo. To, że mam opory wielkości Teksasu, nie znaczy że ona o tym wie. Powinna się mnie bać a tymczasem, prosi o to, żebym do niej przyjechał. Chryste Panie...

-Ładna jest?- Pyta William.
-Co?- Patrzę na niego jak na popaprańca. 

-Ta Yvette- przypomina.

Wzruszam ramionami, odpisując wolno.


Ja: Co się stało?


-Jak każda dziewczyna- odpowiadam.- Nie zwróciłem na to uwagi.

Wcale nie myślałem co najmniej dwa razy o tym, żeby ją pocałować i zobaczyć, czy te usta, z których wypływają te kąśliwe uwagi, smakują jak najlepsze słodycze świata. Wcale nie myślałem co najmniej trzy razy o tym, żeby ją przelecieć.

Wcale.

-Serio?- Zaśmiał się złośliwie.- Mike O'Connor, największy casanova Ameryki, nie myślał o tym żeby pieprzyć się z dziewczyną, którą obserwuje od półtorej tygodnia?

-Jesteś żałosny, wiesz?- Prycham.

Kolejna wibracja. Kolejny sms. 


Yvette: Boję się Mike...

Po chwili jednak, znowu to samo.

Yvette: Albo zapomnij...Przepraszam. Cześć. 
A nie mówiłem? Kiedy się odzywa, zaraz zmienia zdanie i przeprasza. Dziwna z niej osoba. 

-Mike- wzdycha.- Przecież widzę, że to z nią piszesz. 

Patrzę na niego, a moje palce wiszą nad ekranem. Mierzę wzrokiem przyjaciela, który bezczelnie się do mnie uśmiecha. 

-No i?- Pytam.- Muszę ją mieć na oku. 

-Jasne- śmieje się.- W takim razie, może do niej leć, co? 

-Po co?- Mrużę oczy.
-Bo to jedyna dziewczyna, z którą masz kontakt dłużej niż pół godziny, więc może jest coś warta?
Nie wierzę, że to powiedział.
-Pojebało cię- odpowiadam, rzucając telefon na parapet. 

-Nie no czemu nie- mówi.- Może coś dobrego z tego wyjdzie. Poza tym...to całkiem romantyczny widok. Noc, rozespana dziewczyna, pokój... kto wie, jakbyś na tym wyszedł. 

-We spierdalaj- rzucam w niego poduszką.

DeVitto zaśmiewa się, po czym kieruje do wyjścia.

-Mike, mówię serio. Nie musisz jej traktować jak wroga a skoro jeszcze nie uciekła z piskiem i skoro z nią gadasz, to może to twoja szansa- wzdycha.

Wychodzi, zamykając za sobą drzwi. Gdyby tu został, chyba złamałbym zasadę i mu wpierdolił- przysięgam. A wystarczy, że Diego patrzy na mnie krzywo. Trochę mnie poniosło ostatnio i mu przywaliłem a takich zachowań on nie toleruje. 

Kręcę głową z niedowierzaniem. 
Pojebało go. 

Pierdoli mnie na cała Reynolds. Nie mam zamiaru robić niczego, co sprawi, że się zakocha. Albo, że o zgrozo...zrobię to ja. 
Nigdy nie kochałam żadnej kobiety i to się nie zmieni. 

Nigdy. Dlatego przewracam się na bok i próbuję zasnąć. 


*Brass- z ang. łuska (te "żarty" o rybach wzięły się stąd) 

====

IDĘ SPAĆ x2 ;-;

Wcale nie jest 01:19....wcale.





Continue Reading

You'll Also Like

251K 6.7K 30
Pewnego dnia Nina dostaje SMSa od nieznanego numeru z zadaniem matematycznym. Odpisuje na niego i tak rozpoczyna się historia, która wcale nie będzie...
1.1M 32.3K 28
Victor Santoro jest bossem potężnej mafii, na samo jego imię cała Europa drży. Czego wiec tak bogaty i niebezpieczny człowiek może chcieć od zwykłej...
1M 5.1K 8
Po wielkiej rodzinnej tragedii, której nikt by się nie spodziewał, siedemnastoletnia McKenzie będzie miała okazję sprawdzić, czy powiedzenie 'prawdzi...
1.2M 35K 62
Olivia jest dwudziestoletnią skrzywdzoną przez los kobietą, która przez trudną przeszłość ląduje na kalifornijskich ulicach. Piekło, przez które prze...