(Nie) Chcę Cię Zranić [ZOSTAN...

By czarodziejka2604

3.2M 129K 94.7K

Archer Hale wrócił i dostrzega ogrom zniszczeń, jakie wyrządził podczas swojej nieobecności. Reed DiLaurenti... More

1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
1M
8.
9.
10. + niespodzianki
12.
13.
14.
15.
16.
17.
18.
19.
20.
21.
#22
ZAPOWIEDŹ + DODATEK [ R&A THEIR STORY]
23.
24.
25.
26.
27.
28
29.
30
31.
32.
33.
34.+ 2M
35.
36.
37.
38.
39.
40.
41.
42.
43.
44.
45.
46.
47.
48.
49.
50.
51.
52.
53.
54.
55.
56.
ZDEMENTUJMY PLOTKI
57.
58. (+ ogłoszenie)
59.
60.
61.
62.
EPILOG
SPIN-OFF
DODATKOWY ROZDZIAŁ
WYDANIE KSIĄŻKI
OKŁADKA KSIĄŻKI

11.

68.1K 2.7K 3.1K
By czarodziejka2604

Na chwilę zamieram i ląduję w próżni, w której nie ma żadnych dźwięków, zapachów, bodźców wzrokowych. Nie ma wokół mnie nic, a jedyną rzeczą jaką czuję jest strach. Paniczne przerażenie rozeszło się po moim ciele, siejąc spustoszenie w każdym zakamarku mojego organizmu. 
Ryan, nie był podobny do brata. To znaczy...miał ciemne włosy i oczy, ale był od niego niższy, jego spojrzenie było znacznie łagodniejsze a ten zawadiacki uśmiech, nie był tak chorobliwy i straszny jak Evana. Nawet rysy twarzy, nie były tak wyostrzone jak u starszego z braci.

Wszystkie wspomnienia z nocy, kiedy mnie uprowadził i wtedy, kiedy chciał nas zabić powróciły i uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Dwie twarze, zlały się w jedno tworząc maskę, przez którą nie zasnę w nocy spokojnie. 

-Nie martw się.- Chłopak odzywa się ponownie, sprawiając że wracam na ziemię.- Nie byliśmy blisko.

Mrugam parokrotnie i wycofuję się o krok. To jedyny ruch na jaki w tym momencie mnie stać, ale powiększam przestrzeń między nami, wciąż się wycofując.

-Ale...-zaczynam słabo, krztusząc się własnym głosem.- Ciebie tu...nie ma.

Przechyla głowę niczym kruk na gałęzi i zaczyna się śmiać, przejeżdżając ręką po ciemnych kosmykach.

-Widzisz mnie, więc chyba jestem, tak?

Jego pytanie jest retoryczne i z założenia nie oczekuje odpowiedzi, ale chyba własnie to robi. Gestem dłoni zachęca mnie, żebym się odezwała. 
-T-tak- jąkam się, zaciskając usta w cienką linijkę, by potem przygryźć je ze zdenerwowania. 

-No właśnie- wzrusza ramionami, chowając zaciśnięte pięści w kieszenie swoich spodni. 

-Nie powinno cię tu być.- Oskarżam go zimno, jakbym miała powód do osądzania jego osoby.- Archer nic mi nie powiedział-dodaję ciszej, mówiąc bardziej do siebie niż do niego.
-Cóż-westchnął, kiwając się na piętach z aroganckim uśmieszkiem.- Sądzę, że za jakieś pięć minut się dowie. 

Marszczę brwi, analizując jego słowa.

-O czym ty mówisz?-Pytam, czując jak ogromny kamień strachu, spada na mnie i przygniata do ziemi.

Ryan spogląda na zegarek, po czym informuje:
-Poprawka, za trzy minuty- odlicza placami do trzech i głupio się śmieje.

Psychiczny dzieciak. 

Teraz jest podobny do brata.

-Co ty zrobiłeś?!

Mój oddech przyśpiesza, serce kołacze a po karku spływa zimny pot i chociaż panuje upał, czuję chłód w całym ciele. Jeśli coś stanie się Archerowi nie przeżyję tego. 

-Spokojnie, dziewczyno. Nie dramatyzuj. 

Mam ochotę go spoliczkować, bo ton jego głosu jest nazbyt lekceważący a wyraz twarzy, zbyt...beztroski. Jakby świetnie się bawił a wszystkie jego nieczyste gierki uchodziły mu na sucho. I może tak było, bo chociaż nie miał groźnej postury, morderczego wzroku i teoretycznie nie wzbudzał strachu, grał w brudną grę. 

Najwięksi skurwiele tego świata, ukrywają się za fasadą niewinnego wyglądu.

-Czego chcesz?- Warczę.

Moja potrzeba przetrwania, idzie się rąbać, ponieważ rośnie moja wściekłość. Jestem wkurzona, bo nie wiem o co tu chodzi  a ja nauczyłam się, że niewiedza jest niebezpieczna. 

-Pogadać?-Proponuje, jakbyśmy znali się całe lata i po długiej rozłące, spotkali się przypadkowo.

-Chyba śnisz!- Prycham.- Nie będę z tobą rozmawiać!
-Własnie to robisz- zauważa z kpiną. 

Może nie przez wygląd, ale charakterem...jest okropnie podobny do Evana Wooda. Na samą myśl, mam ochotę się porzygać, chociaż jeszcze nic dziś nie zjadłam. To w sumie był błąd, bo zaczynam się robić głodna i mam ochotę na jakiegoś hamburgera.

-Słuchaj, nie wiem czego oczekujesz, ale się nie zgadzam, dobra? Daj mi proszę spokój, bo zacznę krzyczeć na pół miasta, jasne!? 
Staram się być w miarę miła, ale mi nie wychodzi. Mam to gdzieś, dopóki ten chłoptaś stoi tutaj i próbuje...nie ważne, cokolwiek próbuje osiągnąć, nie dam sobą pomiatać.

-Myślę, że zmienisz zdanie, kiedy ze mną porozmawiasz.- Odpowiada poważniejąc i prostując się. 

-Nie będę z tobą rozmawiać- informuję.- Twój brat próbował mnie zabić, dwa pieprzone razy!- Syczę, starając się nie zwracać na siebie uwagi i ciekawskich spojrzeń.

-Nie jestem Evanem, jak widzisz- wzdycha.- Kurwa, obchodzę się z tobą jak z jajkiem więc dasz sobie przemówić do rozumu, czy nie!?

Kolejny raz przygryzam wargę i zastanawiam się, czym ja sobie na to zasłużyłam. Katem oka spoglądam na ulicę, po której raz po raz suną pojazdy. Wyglądamy pewnie, jak dwójka nastolatków którzy rozmawiają na chodniku i nic nie zapowiada, że będą z tego problemy. Być może oberwie pół miasta a nawet całe. 

-Co chcesz mi niby tłumaczyć?- Pytam, mrużąc oczy i wyłapując jego spojrzenie, dodaję.- Bo ja nie sądzę, że masz jakiekolwiek prawo, żeby to robić.

-Postawię sprawę jasno, Reed- mówi Ryan a ton jego głosu świadczy o tym, że nie żartuje.- Jesteś mi potrzebna. 

Prycham niekontrolowanie. 

-Pojebało cię- myślę i powtarzam to jak mantrę, widząc jego skupione spojrzenie. Jednak na głos wypowiadam inne dwa słowa- chyba śnisz. 

-Potraktuj to jak biznes, DiLaurentis- proponuje.- I zanim zapytasz, jasne że znam twoje nazwisko, wiem gdzie mieszkasz, wiem gdzie studiujesz i wiem o tobie więcej, niż myślisz, wiec nie pytaj skąd to wiem. Po prostu wiem i tyle. 

-Jesteś psychiczny- mruczę tylko, ledwie poruszając ustami. 
-Może- śmieje się.- Ale ty też na tym zyskasz.

Kręcę głową z niedowierzaniem.

-Posłuchaj- Ryan nie daje za wygraną.- Jesteś mi potrzebna, ale ja tobie też. Obydwoje zyskamy a ryzyko, że coś się nie powiedzie, jest znikome, jeśli będziemy współpracować zgodnie.
-O czym ty pieprzysz?- Wykrzykuję, czując podskórnie problemy. 

-Twój kochaś, czy tam brat...zwał jak zwał- machnął ręką.- Ma poważne problemy i jeśli zależy ci na nim, to chyba powinnaś to przemyśleć.

Grunt osuwa mi się pod nogami, kiedy słyszę te okropne słowa. Nagle nie czuję głodu, tylko bolesny skurcz, który nie pozwala mi oddychać przez długie sekundy.

-C-co...?
-Reinhart- odpowiada, jakby to wszystko wyjaśniało a jego ciemne oczy, prześlizgują się po moim ciele.- Mówi ci to coś?

-Nie.-Odpowiadam zgodnie z prawdą.

-Lora Reinhart- tłumaczy.- Matka Kelsey Reinhart. Jaśniej?

-Co w związku z tym?- Zakładam ręce na boki, dodając sobie odrobinę pewności siebie, której jednak wcale nie mam. 

Była Archera, która zginęła w płomieniach...przez swoją głupotę, bo uwierzyła Evanowi. Nie powiedziałam Archerowi o tym, co dowiedziałam się od Katty. Obwiniał się o jej śmierć, ale wierzył w jej czystość i dobroć, a ja nie mogłam niszczyć tego obrazu, zwłaszcza że nie znałam tej dziewczyny. Tak było lepiej, zwłaszcza że już się z tym pogodził. Nie mogłam rozdrapywać jego ran.

-Jedno ci powiem, Reed. Jeśli uważałaś, że mój brat był groźny, to nie chcesz stanąć twarzą w twarz z kochanką diabła. A przynajmniej nie w takich okolicznościach...
Nie rozumiałam, na prawdę nie rozumiałam. 

-Co tu jest grane!?

-Reinhartowie, to jedna z tych rodzin u których uraza wgryza się w korzenie. Potrafi miesiącami a nawet latami przesiedzieć cicho, by w końcu wybuchnąć i jak to mówią, wymierzyć sprawiedliwość. Oko za oko, ząb za ząb...życie za życie. 

Przygryzam wnętrze policzka. 
-Archer jest w kurewskim niebezpieczeństwie, bardziej niż codziennie przez te lata- kontynuuje.- To prosty układ Reed. Ja, pomagam Tobie wyciągnąć go z tego bagna a Ty...

-A ja...co?- Mój głos drży niekontrolowanie. 

-A ty, pomagasz mi odegrać się na Reinhartach. 

Otwieram oczy szerzej ze zdumienia, patrząc na niego, jak na wariata. 

-Skoro już wiem, kto zagraża Archerowi- mówię.- Nie mam zamiaru wiązać z tobą jakichś układów. Ta informacja wystarczy, żeby...

-Nie wystarczy- informuje.- Mogę być krok przed szurniętą kobietą, która z wielką przyjemnością będzie patrzyć, jak Hale wykrwawia się na śmierć ale nie zrobię tego, jeśli nie zgodzisz się na swoją część układu. Beze mnie nie dasz rady go ocalić. Twój wybór.

-Nie mam podstaw, żeby ci ufać!- Odparowuję natychmiast. 

-Więc wolisz odebrać telefon, że straciłaś go na zawsze? 
Moje serce, zaczynało łamać się pod presją tej strasznej wizji. Kim jest ta kobieta i dlaczego chce zrobić coś tak...drastycznego?

-Co mam zrobić?- Pytam. 

Uśmiecha się cwaniacko, ucieszony moją reakcją. 

-Przekonaj Kingsów, że mogą mi zaufać a wtedy ja uratuje twojego chłopaczka. Jeśli nie...sam z chęcią pociągnę go w dół. 

On chyba nie wie o co prosi. Dobrze wiem, że pierwsze co by zrobili to sprzedali mu kulkę w łeb. Przecież taki mają plan. 

-To niemożliwe- odpowiadam tępo.- Nigdy ci nie zaufają. 

-Ohh, myślę że coś wymyślisz.- Przybliża się i ujmuje mój policzek w ciepłą dłoń.- Postaraj się Reed, przecież nie chcesz odwiedzać Archera na cmentarzu.

Wzdrygam się pod jego dotykiem i wodzę za nim wzrokiem, kiedy powoli się oddala. Nagle jednak obraca się, by coś powiedzieć:

-I nie mów nikomu, że się znamy. Jeszcze pomyślą, że chcę cię czymś przekupić- mrugnął do mnie, zaśmiewając się ironicznie. 
-Czekaj!-Wołam, nagle przypominając sobie o jego wcześniejszych słowach.- O co chodziło z tym, że dowiedzą się o twojej obecności?
Chłopak jednak tylko się śmieje i zostawia mnie bez odpowiedzi. Kręci mi się w głowie, kiedy dochodzi do mnie w jak beznadziejnej sytuacji jestem. 




MIKE POV



Obserwowanie Yvette, przypominało raczej nudną zabawę, bo dziewczyna nie robiła nic ciekawego. Codziennie, chodziła do parku a czasem do biblioteki. Nie wyglądała, jakby lubiła rozmawiać z ludźmi bo generalnie, bywała sama. Czasem kręcił się koło niej jeden typek, ale nie wiem kto był bardziej speszony rozmową. Ona, czy ten chłystek. Wracała do domu i siedziała w swoim pokoju. Jej dom, trochę do niej nie pasował. Był malutki,chociaż dwupiętrowy a ogródek wydawał się raczej zapuszczony. Nie, żeby mnie to obchodziło po prostu kiedy po raz pierwszy zobaczyłem jej adres, nie spodziewałem się zobaczyć jednej z biedniejszych dzielnic tego miasta. Dziewczyna ubierała się całkiem ładnie, codziennie rano jej ojciec wychodził do pracy ubrany w garnitur i przynosił reklamówkę zakupów. Nie widziałem jej matki, więc może pracuje w domu albo coś takiego. 

Cholernie mi się nudziło a Diego twierdził, że muszę to robić, nawet jeśli dziewczyna z pozoru wydaje się typem samotnika, który nie chce mieć problemów. Zacząłem traktować to jak karę, ale rozumiałem jedno. Zjebałem, kiedy mnie zobaczyła i teraz musiałem to odpokutować, codziennie wgapiając się w okno o cztery lata młodszej dziewczyny. 


Ja: Masz siedemnaście lat i twoim jedynym wakacyjnym zajęciem jest czytanie książek?

Widziałem, jak sięga po telefon i szybko odpisuje. 

Yvette: Osiemnaście już za dwa miesiące.

Ja: Whatever. Mogłem cię zabić, to byś się wreszcie rozerwała. 

Uśmiechnąłem się do siebie, opierając wygodniej o fotel w samochodzie. Patrzyłem, jak blondynka czyta smsa i po chwili, spogląda w moją stronę. Patrzy na mój samochód, ale przez przyciemniane szyby nie może mnie dostrzec, jednak mam wrażenie, że pomimo to tak jest. Zastanawia się chwilę, zanim nerwowo klika w ekran i odkłada telefon.

Yvette: Więc to zrób.

Zerkam w jej okno na piętrze, ale siedzi plecami do mnie i nie mogę dostrzec jej twarzy. 

Ja: Więc tu zjedź.

Obserwuję jej plecy i długie włosy, które spływają kaskadami po jej ramionach. Gdyby nie była taka wkurzająca, to z chęcią wziąłbym ją w tym samochodzie czy na parapecie, na którym usadziła swoją dupę. Bardzo seksowną zresztą. Gdyby zamknęła się na pięć minut i nie zgrywała się, na prawdę miałbym kłopot, żeby trzymać ręce przy sobie. Ta dziewczyna, chociaż pociąga mnie fizycznie, nie zostanie kolejną panienką na jedną noc. Jest świadkiem. A to poważna sprawa.

Yvette: Przepraszam.

Nie rozumiem. Za co niby przeprasza? 

Ja: Odsuń się od okna.
Zanim pomyślałem, wysiadłem z samochodu i trzaskając drzwiami, przeszedłem przez ulicę i bezceremonialnie, wspiąłem się na najbliższe drzewo. Zrobiłem to bez problemu i podciągając się do jej okna, zapukałem w szybę. Oczywiście, że olała moją prośbę, więc kiedy usłyszała ten dźwięk, wystraszyła się i podskoczyła, uprzednio upuszczając książkę z ręki. Ze zdziwioną miną i przerażeniem, patrzyła na mnie i dopiero po chwili, otworzyła okno jakby o czymś sobie przypomniała. 

-Zwariowałeś!?- Pisnęła cicho, przez ramię zerkając na drzwi.- Zwariowałeś!?

-Nie- wzruszyłem ramionami, wchodząc do jej małego królestwa. 

Kanapa, była nierówno zaścielona, biurko zawalone na przedmiotami, na krześle niedbale porzuciła płaszcz przeciwdeszczowy a największym przedmiotem w tym małym pomieszczeniu, była szafa. Misternie zdobiona, wyglądała na wiekową ale chyba była bardzo cenna. Minimalizm meblowy w połączeniu z bałaganem. 

-Mike, proszę- westchnęła.- Idź sobie. Nie możesz tu być.

-Nie prosiłem cię, żebyś widziała za dużo. Teraz cierp.- Mrużę oczy i zakładam ręce na klatkę piersiową. 

Dziewczyna zasuwa firanki, jakby bała się, że ktoś może nas obserwować a krzesło, przekłada pod drzwi. Czuję jej zapach, kiedy kręci się po pokoju, który rozmiarem przypomina kamper. 

-Proszę- mówi cicho.- Jeśli mama się dowie, że tu jesteś...

Odwraca wzrok, kiedy próbuję złapać z nią kontakt wzrokowy. Jest niczym przestraszona sarna, czy jakieś inne zwierze pod ostrzałem.
-To zrób wreszcie coś ciekawego, bo pierdolca dostaję!- Krzyknąłem. 

Reynolds wzdryga się i panikuje. Po raz pierwszy dotyka mnie z własnej woli i kładzie zimną dłoń na moich ustach, gorączkowo przechodząc wzrokiem ode mnie do drzwi.

-Mike, proszę- błaga.-Jeśli mama się obudzi, to mnie zabije. Proszę, siedź cicho. 
Po chwili zabiera rękę i przytula ją do siebie, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.

-Masz mordercę dwa kroki od siebie a i tak martwisz się tym, że zabije cię mama?- Prycham.

Dziewczyna kręci głową po czym podchodzi do biurka i zaczyna przekładać różne rzeczy, jakby sprzątając. Nie rozumiem jej. Nagle jest taka wystraszona i nie próbuje grać odważnej, że coraz bardziej mam ochotę mocno ją przerznąć, zwłaszcza że ta chwila, kiedy nie jest irytująca, może być jedna na milion. 

-Możesz sobie pójść?- Pyta.

-Niech pomyślę...nie?- Zaczynam ją denerwować.

-Dasz mi kiedyś spokój?- Odwraca się.- Na prawdę mam gdzieś to, kim jesteś i co robisz. Nic nie powiem, nie obchodzi mnie to. Po prostu...zostaw mnie. 

-Dam ci spokój, kiedy będę mieć pewność a tej, jeszcze nie mam- podchodzę do niej. 

Jest uwięziona pomiędzy biurkiem a mną i ta pozycja, nie specjalnie jej się podoba. Jej ciało drży, usta rozchylają się, by coraz szybciej nabierać powietrza a zielone oczy lśnią dziwnym blaskiem. 
-Mike- wychrypiała. 

Właśnie w tym pierdolonym momencie, mam ochotę wpić się w jej wargi, chwycić mocno i skończyć w każdej możliwej pozycji, jakie zniesie, by słuchać jej jęków. Kurwica mnie trzaska, bo ta niewinność, jaka bije od niej pierwszy raz odkąd ją znam, cholernie mnie nakręca. Pierdoli mnie to, że jest małolatą. O dziwo, dziękuję Bogu, że w porę to niszczy. 

-Idź sobie, bo ten pokój jest za mały na mnie, ciebie i twoje przerośnięte ego.

Ton jej głosu jest ostry i oskarżycielski. Wróciła stara Yvette, tak irytująca, że człowiek ma ochotę spierdolić na Księżyc. 

-Komuś się tutaj podpaska wżyna w dupę- warczę w odpowiedzi. 

Zakładam ręce na klatkę piersiową, patrząc na nią z góry, jednak nagle zaczyna mnie to bawić. Bawi mnie jej głupia mina, kiedy czerwieni się ze wstydu. 

-Jesteś dupkiem.- Mówi po chwili.

-Powiedz mi coś, czego nie wiem- wzdycham teatralnie.
-Przestań rzucać takie komentarze, dobra!?

-A co?- Pytam.- Nie jest tak? Nosisz pewnie babcine majtki, zero koronek przy staniku i oczywiście podpaski, bo jesteś jebaną cnotką, która boi się że tampon ją rozdziewiczy. A może powinnaś spróbować, bo to prawdopodobnie jedyne, co wykaże minimalną chęć, żeby w ciebie wejść. 

Spodziewam się wybuchu złości, krzyków a nawet łez. Yvette, spuszcza głowę w dół i ucieka wzrokiem, nawet nie kłopocząc się z tym, żeby na mnie nakrzyczeć albo zacząć się bronić. To, zbija mnie z tropu i nawet nie wiem, czy mam ochotę dalej ją obrażać. Już się wyżyłem, chyba wystarczy. 

-Wyjdź.- Rzuca krótko. 
Uśmiecham się krzywo. 

-Wyjdź.- Powtarza. 
Po długich sekundach podnosi na mnie zbolały wzrok a jej klatka piersiowa unosi się w szybkim tempie. Góra, dół, góra, dół. Wiem, że zaraz się rozpłacze, bo moje słowa uraziły ją jako kobietę i uprzedmiotowiły ją.

Bla, bla, bla...gadanie. 

Podnosi rękę i przez chwilę mam wrażenie, że chce mi przylać. Niech spróbuje, to jej oddam- przysięgam. Ale dziewczyna tylko odgarnia włosy, które spadają jej na twarz. Materiał luźnego rękawa, podjeżdża do jej łokcia a ja podziwiam kolorowe ślady. 

Siniaki, które ozdabiają jej rękę, zapewne nabyte w noc, kiedy wpadła na mój samochód i potłukła się. Dzwoni moja komórka, więc odbieram, nie spuszczając wzroku z Reynolds.
-Czego?- Pytam.

-Mike, mamy problem.- Słysze głos Diego, więc skupiam się tylko na nim.- Ryan wrócił. 
Marszczę brwi, ale ponieważ nie chcę by dziewczyna zadawała mi potem milion pytań, staram się nie pokazać po sobie furii, jaka mną wstrząsa. Nie cierpię nikogo, kto ma związek z Evanem a jego brat, jest pierwszy w kolejce do odstrzału.

-Skąd wiesz?

-Bo tylko ten kutas, mógł w geście powitania wysadzić nasz magazyn.

Zagryzam mocno wargi. Co za chuj.

-Zaraz będę- informuję i wychodzę z pomieszczenia tak, jak się tu dostałem. 


=====


W sumie nie wiem, kiedy z historii Reed i Archera zrobiła się historia Reed i Archera oraz historia Mike'a. CIEKAWE >.<
Nie martwcie się... teraz dużo będzie przerzutów na inne osoby, ale dopiero za jakiś czas dowiecie się dlaczego muszą one być ;3 Może się nie pogubcie ;* 


Wczoraj wybraliście i stworzyłam konto na IG: czarodziejka2604

Także tego... zapraszam!

#teoretycznarodzinka pozdrawia a jej założycieli, poznaliście rozdział wcześniej ;)




Continue Reading

You'll Also Like

254K 4.8K 27
Molly przeprowadza się do brata i zastaje tam jego przyjaciela który będzie z nimi mieszkał. Jak potoczy się ich historia? Tego dowiecie się czytając...
61.7K 2.5K 41
Zadanie Lorda Voldemorta, które miało zniszczyć dziedzica rodu Malfoyów... otwiera go na uczucia...
538K 19.1K 27
Rosalie O'Neil jest pod opieką swojego ojca, członka irlandzkiej mafii oraz braci. W piątej klasie przestała uczęszczać do szkoły dla dziewczyn i od...