- Mars, kochanie wstawaj - szepnąłem do ucha mojego ukochanego, który jęknął i przewrócił się na drugi bok. - Marco.
Zerwałem z niego kołdrę i zimne, poranne powietrze owiało jego praktycznie nagie ciało. Po plecach spływały mu stróżki potu, a bokserki były całe przepocone. Drżał i szczękał zębami.
- Manu - wychrypiał.
- Marco, odwróć się.
Jęcząc, odwrócił się na plecy. Kosmyki włosów przykleiły mu się do czoła. Na policzkach kwitł rumieniec. Ciężko oddychał. Miał kurczowo zaciśnięte powieki i trzymał dłoń na skroni.
- Zimno mi - powiedział tak cicho, że musiałem się nachylić, żeby go usłyszeć.
- Kochanie, popatrz na mnie, proszę.
Po jego policzkach spłynęły łzy. Powoli otworzył oczy. Były wypełnione bólem.
- Boli mnie - wyjęczał i szybko zamknął powieki. - Głowa.
Dotknąłem jego zlanego potem czoła i uderzyło mnie gorąco, które od niego biło.
Wyjąłem z szafki termometr i zmierzyłem mu gorączkę. Kreska podskoczyła do czterdziestu stopni Celsjusza. Pobiegłem do łazienki po mokre ręczniki i miskę z letnią wodą.
Próbowałem zbić gorączkę, ale na kilka minut spadała, aby potem znów się podnieść.
- Zimno mi - wychrypiał z trudem. Jego klatka piersiowa praktycznie się nie unosiła.
Otuliłem go kocem i położyłem na jego czole kolejny okład chłodzący.
- Wiem, ale muszę zbić gorączkę - oznajmiłem, gładząc z troską jego policzek. - Spróbuj zasnąć. Zadzwonię po lekarza.
Marco jęknął z bólu i zasnął, kiedy zacząłem czytać mu książkę i gładzić uspokajająco po dłoni. Poszedłem naszykować nową pościel i bieliznę, gdyż ta już była kompletnie przepocona. Zadzwoniłem jeszcze po lekarza, który łaskawie przyjechał dopiero wieczorem.
***
- Grypa - oznajmił lekarz i przepisawszy leki wyszedł.
Zakląłem pod nosem, spoglądając na zegarek. O tej godzinie apteki były pozamykane. Musiałem opanować sytuację okładami, aspiryną i liczyć, że sen mu trochę pomoże.
***
Spał prawie cały dzień.Kilka razy się przebudził, więc podałem mu lekarstwa i troszkę ciepłej zupy, aby mógł nabrać sił w walce z chorobą. Strasznie marudził i zachowywał się jak rozkapryszone dziecko, któremu czegoś zabroniono.
Czemu nie mógł zrozumieć, że nie powinien się odkrywać i chodzić boso do łazienki? Nie wiem, jak z nim wytrzymywałem. Było trudno, ale jakoś musiałem znosić jego himery.
- Manu... - wysapał, ciężko oddychając. - Przepraszam.
Uniosłem brwi i podejrzliwie spojrzałem na niego.
- Ale za co?
- Ty ze mną wytrzymujesz i spełniasz wszystkie zachcianki...
- Kocham cię, Mars.
Pocałowałem go, a on mnie odepchnął.
- Będziesz chory.
Wzruszyłem ramionami i znów złączyłem nasze wargi w pocałunku.
Kilka dni później
- Marco, podaj mi herbatki z cytryną - poprosiłem, robiąc oczy kota ze Shreka.
Mój ukochany powlókł się do kuchni i przyniósł mi gorący napój.
- A nie mówiłem, że będziesz chory...
- Mars - jęknąłem w poduszkę.
Pogłaskał mnie po włosach.
- Już dobrze. Zawsze będę przy tobie, nawet jeśli jesteś cały obsmarkany...
- Mars...
- Idę po Nutellę... Może poprawi ci się humor.
Czy ja już to mówiłem, że kocham go nad życie?
---------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że Wam się podoba. Nie jest to najlepszej jakości, ale zabalowałam dzisiaj do białego rana i teraz ledwo zipie.
A z innej beczki... Znacie jakieś opowiadania siatkarskie. O Kurku lub Winiarskim? Przeczytałabym sobie jakieś. Ale nic nie znalazłam. Może poratujecie. Hetero mogą być.
Pozdrawiam.