(Nie) Chcę Cię Zranić [ZOSTAN...

By czarodziejka2604

3.2M 129K 94.7K

Archer Hale wrócił i dostrzega ogrom zniszczeń, jakie wyrządził podczas swojej nieobecności. Reed DiLaurenti... More

1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
1M
8.
9.
10. + niespodzianki
11.
12.
13.
14.
15.
16.
17.
18.
19.
20.
21.
#22
ZAPOWIEDŹ + DODATEK [ R&A THEIR STORY]
23.
24.
25.
26.
27.
28
29.
30
31.
32.
33.
34.+ 2M
35.
36.
37.
38.
39.
40.
41.
42.
43.
44.
45.
46.
47.
48.
49.
50.
51.
52.
53.
54.
55.
56.
ZDEMENTUJMY PLOTKI
57.
58. (+ ogłoszenie)
59.
60.
62.
EPILOG
SPIN-OFF
DODATKOWY ROZDZIAŁ
WYDANIE KSIĄŻKI
OKŁADKA KSIĄŻKI

61.

13.2K 470 410
By czarodziejka2604

MIKE POV

W swoim krótkim życiu miałem wiele sytuacji, w których otarłem się o śmierć. Właściwie jej oddech  na moim karku czułem każdego dnia. Nigdy specjalnie się tego nie obawiałem, w końcu wiadomym jest, że w którymś momencie wyciągnie rękę do każdego, bez wyjątku. Można się jej opierać, jednak kiedyś i tak trzeba będzie ulec.

Zawsze gdzieś w sobie nosiłem przeświadczenie, że moje kiedyś może nastąpić teraz. Długie i spokojnie życie jakby mnie nie dotyczyło. W końcu to jak żyłem, czym się zajmowałem i ile razy ktoś obił mi mordę, właściwie było tego potwierdzeniem. 

Szczerze? Bywały dni, kiedy chciałem, by to wszystko dobiegło końca.

Najpierw przypomniało mi się dzieciństwo. Ubogie w szczęście, ale całkiem przyzwoite. Matki nigdy nie poznałem, chociaż musiałem przyznać, że na zdjęciach wyglądała zawsze przepięknie. Ojciec robił co mógł, chociaż nie należał do osób o anielskiej cierpliwości. Często przebywałem w domach jego znajomych, gdzie partnerki jego kumpli częstowały mnie pysznym jedzeniem, pozwalały oglądać kreskówki do późnych godzin i pilnowały, bym nie podsłuchiwał rozmów dorosłych mężczyzn. Czasem wychodziłem na korytarz, który pozostawał oświetlony, na wypadek gdybym chciał do łazienki. Wtedy to, wytężałem słuch, żeby usłyszeć cokolwiek z narady, która zawsze wydawała mi się czymś niezwykłym. A potem ojciec zerkał w stronę korytarza i ucinał wszelkie dyskusje. Wstawał, po czym odprowadzał mnie do pokoju, wygłaszając długi monolog, że stać mnie na coś więcej, niż to i że powinienem trzymać się od tego bagna z daleka. Jego tyrady stawały się tym dłuższe, im więcej miałem lat. Ostrzegał mnie przed takimi ludźmi z jakimi sam tworzył zespół i liczył, że moje życie potoczy się całkiem inaczej niż jego. Nie wiem, czy tak by się stało. Czasem jednak zabierał mnie do parku i tylko znacząco kiwał głową, gdy biegałem między drzewami. Dopiero po latach zorientowałem się, że wielokrotnie nerwowo rozglądał się dookoła, zupełnie tak jakby spodziewał się ataku. Wypady do parku stawały się rzadkością, jednak rekompensował mi to wieczornym budowaniem zamków z kloców. 

Dzień, w którym widziałem jego śmierć na własne oczy wstrząsnął mną dogłębnie. Jego ciało upadło, gdy kula dosięgnęła jego serca. Kałuża brudnej wody na chodniku robiła się niebezpiecznie czerwona, a on przestał oddychać. Potem wszystko zlało się w jedną ciemną masę. Koledzy ojca, w ramach swojej wierności, oferowali mi ciepły kąt i coś do jedzenia. Niespecjalnie zwracali uwagę na to co robię, ale zawsze miałem gdzie wracać. Wciąż podsłuchiwałem ich rozmowy, licząc że dowiem się, kto stał za śmiercią mojego ojca. Tak nigdy się nie stało, a we mnie rosła coraz większa chęć zemsty. Oślepiło mnie to do tego stopnia, że w każdym napotkanym człowieku, potrafiłem dostrzec potencjalnego mordercę Jake'a O'Connora. 

Przez to nabawiłem się sporych kłopotów, ponieważ potrafiłem zadzierać z każdym, zupełnie nie przejmując się, jak to się skończy. Zazwyczaj dostawałem srogi łomot, a po jakimś czasie wręcz prosiłem się o śmierć. Gdzieś w tym wszystkim, zadarłem również z Diego, którego ciosy były inne niż wszystkie. Wtedy, kiedy leżałem na zimnej ulicy, plując krwią i przeklinając na cały świat, Marerro przykucnął obok mnie, klepiąc po ramieniu. Wtedy staliśmy się świetnym duetem, który zamierzał stać się potęgą tego pierdolonego miasta. Wkrótce dołączył do nas Will, Archer, Matt i Carter.

Ten ostatni, przez wiele tygodni przyglądał mi się badawczo, zupełnie tak jakby w oczach miał skaner. W myślach wielokrotnie żartowałem, że tak jest - w końcu ten człowiek doskonale znał się na komputerach, więc być może potrafiłby zbudować sobie takie cacko?

Pamiętałem, jak jednego wieczoru przyszedł do mojego pokoju i oświadczył, że zamierza przychodzić tak codziennie, dopóki się nie ogarnę. Z początkowej niechęci, wyrosła piękna przyjaźń, chociaż wciąż potrafiliśmy sobie dogryzać. Jako jedyny widział, że moje zapędy bywają destrukcyjne. Wiele rozmawialiśmy, a ja otwierałem się przed nim tak, że wkrótce mógł ze mnie czytać jak z otwartej księgi. Jego wpływ i to, ile razy uspokajał moje ataki agresji sprawiły, że stałem się uważniejszy, czujniejszy i bardziej precyzyjny.

Jego śmierć była jak grom z jasnego nieba. Carter był zbyt dobrym człowiekiem na to gówno, a mimo to, odnalazł się w nim. Był świetnym zawodnikiem, który bezbłędnie odszukiwał schematy i poddawał analizie wszystko to, na co my nie zwróciliśmy uwagi. Nie zasłużył na to, by zginąć. Wkrótce po tym to ja przejąłem dowodzenie w ekipie Kingsów. Lata podsłuchiwania narad ojca i jego kumpli oraz współpracy z Diego sprawiły, że na tym stanowisku czułem się jak ryba w wodzie. Przez te dwa lata mieliśmy stałe i bezproblemowe wpływy, wszystko szło po mojej myśli a ewentualne problemy, zaliczały się do błahostek. Była to cisza przed burzą, ponieważ powrót Diego i Archera wywołał zamieszanie nie tylko w pewnym sercu, należącym do ciemnowłosej dziewczyny ale także w naszym świecie.

A potem stała się ona.

Pierdolona, Yvette Jebana Truskawka Reynolds.

Nie mogłem znieść tego, że podwinęła mi się noga. Tak bardzo, jak plułem sobie w brodę za to, że nie dopilnowałem roboty, tak bardzo po czasie byłem wdzięczny losowi za to, że nasze drogi się przecięły. Yvette Reynolds, drobna, piękna i kurewsko pokiereszowana przez życie osiemnastolatka, stała się moim powodem, by żyć. W moich ustach takie słowa nigdy nie miały racji bytu. Jakiekolwiek głębsze uczucia nie były dla mnie. Zawsze uważałem, że kobieta była najsłabszym punktem mężczyzny, dlatego nie zamierzałem stawać się słaby. Miałem ambicję bycia najlepszym, udowodnienia sobie, że cokolwiek potrafię. 

Tamtej nocy, kiedy czułem jak moje wnętrzności pękają, a oddech grzęźnie w płucach, myślałem tylko o niej. O jej pięknych oczach, długich włosach, zgrabnym ciele, które chciałem uleczyć z wszelakich kompleksów i sinych znaków. Myślałem tylko o tym, jak bardzo chciałem jej pomóc, jak blisko byłem i o tym, że nie zdążę tego zrobić. Przepraszałem ją, za złamaną obietnicę czując, jak śmierć kładzie dłonie na moich barkach.

Yvette Reynolds, blondyneczka, która jednym zdaniem potrafiła doprowadzić mnie do furii lub euforii, była ostatnim o czym pomyślałem, nim mój mózg stał się niczym stołówkowa breja. Właściwie byłem pewny, że umarłem.


***

Dziewczyna siedziała wśród lekko wysuszonej trawy, wyciągając przed siebie długie i zgrabne nogi. Z ulgą przyjąłem, że jej ręce pozbawione są siniaków. Wszędzie widać było niewielkie wzniesienia, a w oddali jakieś małe budynki, które przypominały coś w rodzaju białej kuli. Przełknąłem ślinę, czując się jednocześnie lekko, jak i ciężko. 

Obserwowałem jak Yvette zadziera głowę ku górze, wpatrując się w niebo,  o barwie pomarańczy. Wszystko wokół nas mieniło się złotym odcieniem. Słońce zachodziło nad horyzontem, a delikatny wiatr smagał nasze policzki. Włosy blondynki powiewały wokół jej delikatnej i bladej cery. Spojrzała na mnie, uśmiechając się błogo. Miałem ochotę podejść do niej i z mocą wpić się w jej malinowe usta, poczuć jej truskawkowy zapach i sprawić, by wyraz jej twarzy już nigdy się nie zmieniał.

— Yvette  — wyszeptałem.
Nie wiedziałem, czy faktycznie to powiedziałem, czy może mój głos odbijał się echem w mojej głowie.
— Mike — westchnęła dźwięcznie, odgarniając niesforne kosmyki z twarzy.
Jej spojrzenie było tak intensywne, że nie mogłem oderwać od niej wzroku. Lśniła najprawdziwszym blaskiem, zupełnie tak jakby jej skóra posiadała drobinki światła.
Była kurewsko piękna.
— Co my tu robimy? — zapytałem, nie rozumiejąc co się dzieje.
Dziewczyna długo nie odpowiadała, delikatnie kołysząc głową, zupełnie tak jakby słyszała jakąś melodię.
— Za niedługo zajdzie Słońce — poinformowała, odwracając wzrok.
Obserwowała jak zapada noc, śmiejąc się dźwięcznie. Jej aksamitny głos sprawiał, że traciłem cierpliwość. Miałem cholerną ochotę się ruszyć, ale czułem się tak, jakby grawitacja mocno przyszpilała mnie do podłoża. Wykonanie najmniejszego ruchu było niemożliwe.
— Yvette  — mruknąłem zniecierpliwiony, ale także smutny.
Jej zgrabne ruchy każdego, nawet najmniejszego skrawka ciała, sprawiały, że szalałem. Musiałem jej dotknąć, a fakt, że nie mogłem rozsadzał mnie od środka. To było jak tortura.
— Tak?
— Nie mogę — wymamrotałem — nie mogę się ruszyć.
Kiwnęła głową.
— To nie dobrze.
— Tak mówisz? — prychnąłem. — Kurwica mnie trzepnie, jeśli zaraz cię nie dotknę!
Oblizała nieśpiesznie wargi, a mi zakręciło się w głowie.
— Musisz być silny — odpowiedziała, a na jej twarz wpłynął nieznajomy cień. — Walcz.
Nie rozumiałem o co chodzi.
— Nie drażnij mnie, blondyneczko — mruknąłem, starając się wykonać chociażby najmniejszy ruch którymkolwiek z palców u dłoni. Na daremne.
— Mówię poważnie  — odparła. — Po prostu się nie poddawaj, Mike. Próbuj aż ci się uda. Musi ci się udać, rozumiesz?
Teraz Yvette wyglądała na zdeterminowaną. Przyglądałem jej się, robiąc wszystko co w mojej mocy, by ruszyć z miejsca. Cokolwiek mnie trzymało, nie miało dla mnie litości.

Zakląłem siarczyście. To nie miało sensu. Cokolwiek bym nie zrobił, to nie miało prawa się udać.

— Tylko się nie poddawaj!
Warknąłem, czując na siebie ogromną złość.
— Coś ty mi, kurwa, zrobiła, co?
Dziewczyna pokręciła głową.
— Nic — odpowiedziała spokojnie. — Próbuję cię ratować, Michaelu. Za chwilę zajdzie Słońce, musisz walczyć.

Jeśli myślałem, że oszaleję, byłem w błędzie. Już to zrobiłem. Cokolwiek miało tu miejsce, było totalnie odklejone od rzeczywistości. To musiał być sen. Jakże realny, jeśli słyszałem jej oddech, czułem nutę truskawki w powietrzu a uczucie bezsilności, było tak przytłaczające jak nigdy wcześniej.
— Słońce, Słońce — warknąłem. — Możesz mi powiedzieć, co się to do chuja dzieje?
— Mike  — wyszeptała cicho, przytykając sobie palce do ust. — Nie poddawaj się.
Nie wiedziałem co pierdoli i aktualnie, mimo że miałem kurewską ochotę ją pocałować, miałem także chęć rozsadzić ją na milion kawałków. Kompletnie ignorowała moje pytania, zachowując się jak wariatka.
Próbowałem się szarpnąć, jednak bezskutecznie. 
— Wiesz co? — zadrwiłem. — Całkiem mi tu wygodnie. Mogę tu zostać.
— Nie możesz  — odpowiedziała przerażona.
— Mogę.
— Ty się podajesz — pokręciła głową. — Nie możesz!
— Właściwie — chciałem wzruszyć ramionami, ale było to nie możliwe — podoba mi się tkwienie w miejscu.
— Michael O'Connor nigdy się nie poddaje, słyszysz?
Miała rację. Ale im dłużej tu byłem, nawet bez perspektywy ruchu, czułem się spokojniej. Widok był piękny, a niebo mieniło się wieloma barwami. Była tu też ona. 
Pieprzyć fakt, że była daleko, ale przynajmniej miałem ją na oku. Zaczynałem odczuwać błogość, która stała się przyjemnie ciepła.
— Mike, do cholery! Słońce zaraz zajdzie — jej głos załamał się, jakby za chwilę miała się rozpłakać. — Nie możesz się poddać! Musisz przeżyć, rozumiesz!?

Spojrzałem na nią badawczo, analizując jej słowa. Nagle stało się to cholernie trudne. Moje procesy myślowe jakby zwalniały. Odczuwałem coraz wyraźniejszą pustkę w głowie, która powodowała, że ciężko było zebrać mi słowa. Miałem wrażenie, że w moim żołądku był kamień, który dodatkowo mnie uziemia.

— Yvette — wychrypiałem, czując się jak w amoku. — Gdzie my jesteśmy?
Nagle poczułem coś jakby strach, związany z jej prawdopodobną odpowiedzą.
— Tam, gdzie gwiazdy świecą najmocniej — wyszeptała delikatnie.
Wyciągnęła ku mnie rękę, jakby chciała mnie dotknąć.
— Czy ja... nie żyję?
Cóż, było to dość prawdopodobne, jednak zważywszy na okoliczności, nie przypominało to w niczym piekła. No, może poza tym, że torturą było dla mnie spędzanie czasu z Reynolds, bez możliwości jej dotknięcia.
Nie wiedziałem, kto był autorem wizji, jakoby w piekle panowała duchota, a wszędzie unosiłby się zapach smoły, gotowanej w piekielnych garach przez samego Czarta. Moim piekłem musiała być Yvette, mimo, że czułem się przy niej jak w niebie. Wyglądało na to, że Królestwo Ciemności wcale nie było takie, jak na obrazach.
— Mike, to ostatnia szansa — wyszeptała nerwowo. — Wierzę w ciebie.

Jej słowa odbijały się echem w mojej głowie. Zacząłem intensywnie myśleć o wszystkim tym, co z nią przeżyłem. W moich wspomnieniach odgrzebywałem nawet te drobne rzeczy, jak to że nie cierpiała fioletowego koloru, uwielbiała tego pajaca z piorunem na czole a śpiąc w moim łóżku, wyglądała tak delikatnie, jak anioł. Czułem się wypompowany z sił, starając się wykonać jakikolwiek ruch. Wydawało mi się, że powoli ruszam dłonią, jednak milczenie ze strony blondynki sprawiało, że wątpiłem w swój postęp.

— Mike...

Jej głos rozpływał się w powietrzu. Nie wierzyłem, że potrafię płakać, dopóki mój obraz nie zaczął się rozmazywać. Nigdy nie zniżyłbym się do takiego poziomu, by zrobić coś takiego, nawet będąc bez świadków.
Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to nie łzy, lecz prawda. Obraz Yvette po prostu znikał.

— Nie dam rady — wyszeptałem.
Jeśli zniknie, to będzie koniec.
— Dasz — odpowiedziała, chociaż jej głos przypominał bardziej echo. — Zrób to dla mnie...

Wtedy poczułem jak moim ciałem wstrząsa coś w rodzaju prądu, a potem oślepiła mnie jasność. Miałem ochotę krzyknąć, jednak nie dałem rady.

Nabrałem powietrza w płuca, gwałtownie otwierając oczy.


***

Szpitalna biel powoli zaczynała mi się przejadać. Codziennie, wszystko wyglądało tak samo. Poranny obchód, końska dawka leków, sen, kolejny obchód i popołudniowe tabletki, wizyta któregoś z chłopaków, ponowny sen, następny obchód i kolejne leki, po których spałem jak dziecko. Czasem udawało mi się podejrzeć coś w telewizorze, jednak debilne programy, w których ludzie umawiali się na randki sprawiały, że czułem się jeszcze gorzej.

A moje samopoczucie i tak było w okropnym stanie. Po pierwsze, praktycznie nie wstawałem z tego pierdolonego łóżka, po drugie wszystko mnie bolało, po trzecie, odczuwałem jej brak.

— Stary — Will pokręcił głową, siadając na krześle obok. — Ta pielęgniarka, która tu przed chwilą była... no, no!
Przewróciłem oczami.
— Miała obrączkę na palcu — mruknąłem cicho.
— Serio? Nie sądziłem, że takie rzeczy cię obchodzą.
— Bo nie obchodzą — przyznałem. — Tylko jakbyś nie zauważył, z mojego chuja wystaje ta pierdolona rurka, więc ostatnie co mnie obchodzi, to jakiekolwiek laski, tak?!
William wyciągnął ręce ku górze, w geście poddania.
— Woah! Spokojnie, stary.  A propos lasek... co z Yvette? Pytała czy może cię odwiedzić.
Westchnąłem.
— Nie powiedzieliście jej, prawda?
— O tym, że jesteś złamasem czy o tym, w którym szpitalu jesteś? — zapytał kąśliwie. — Nie. Ani o jednym, ani o drugim.
— Pierdol się, De'Vitto  — sarknąłem.
— Stary, spędziliście ze sobą dużo czasu. To normalne, że chce cię odwiedzić. Ona też się martwiła, wiesz?

Kolejny raz przewróciłem oczami. Wszyscy się o mnie martwili, zupełnie nie potrzebnie. Owszem, otwarłem się o śmierć, ale przecież Michael O'Connor nigdy się nie poddaje. Fakt, miałem trochę fartu. Przeżyłem, mimo pękniętej śledziony, przebitego płuca i kilku innych, wewnętrznych obrażeń. W dodatku ten cholerny kanał prawie zawalił się nam na głowy od wybuchów, a po operacji istniało duże ryzyko, że nie wybudzę się ze śpiączki, którą zafundowali mi na prawie trzy tygodnie. Zresztą, co się dziwić. Ponoć zatrzymałem się w trakcie operacji. Mogłem mówić o prawdziwym szczęściu. 
To wszystko, stało się przez tą pierdoloną Lorę Reinhart i tego sukinsyna Dragona. Cieszyłem się, że nigdy więcej ich nie spotkam.

— Nie chcę, żeby widziała mnie w takim stanie  — odpowiedziałem. — Za kilka dni wyjdę, wtedy się zobaczymy.
— Wiesz, że to może potrwać dłużej, niż kilka dni — zauważył.
— Pieprzenie — westchnąłem.
William pokręcił głową, jakby z niedowierzaniem.
— Jak wygląda sprawa z biznesem?
Chłopak pochylił się ku mnie, wzdychając.

— Temu miastu odjebało po wybuchach w zatoce — przyznał. — Wood się spisał, nie ma co.
— To chyba dobrze.
— Na pewno pozbyliśmy się kilku problemów, ale...
Westchnąłem.
— Zawsze pojawią się nowe, tak to działa.
Ciemnowłosy kiwnął głową. Starałem się nie pokazywać, że ich długie wizyty bywają dla mnie męczące. Potrzebowałem snu, by szybciej się regenerować, jednak musiałem przyznać, byli moją jedyną rozrywką.
— Psy się wściekły — wymamrotał Will. — Wszędzie węszą. Musimy być ostrożni, jak jeszcze nigdy, zwłaszcza że wiążą nas z Archerem...
— Co mu grozi?
— Długa odsiadka — zagryzł mocno dolną wargę. — Scarlett robi co może, ale już wiemy, że Lora nawet zza grobu chce się na nim zemścić. Dobrze wiesz, że miała układy z policją. Roberts się zawziął, nie odpuści dopóki Archer nie wyląduje za kratkami na lata.
— O co go posądzają?
— O masakrę w zatoce — pokręcił głową. — Wiesz, że współpracował z Lorą. Ubezpieczał ją przy ważniejszych transakcjach, w zamian za bezpieczeństwo Reed. Lora robiła wszystko tylko pod pozorem tajemnicy. W rzeczywistości policja szybko odkryła ich powiązania, bo wiedziała, że tego mają szukać. Dowody są tak ustawiane, żeby wyszło, że Archer chciał od niej pieniądze, a kiedy mu odmówiła, groził jej, a następnie zorganizował atak w zatoce, w którym zginęła.

Pokręciłem głową z niedowierzaniem.

— To pojebane.
— Ubezpieczyła się. Za wszelką cenę chciała cierpienia Archera.
— Kiedy będzie rozprawa?
— Za miesiąc. Na razie ma areszt domowy. Opłaciliśmy cholernie wysoką kaucję.

Wiedziałem, że nad moim przyjacielem wisiały ciemne chmury.

— Muszę się zbierać  — pokiwał głową Will. — Obiecałem Scarlett, że jej pomogę.
— Więc ty i ona...?
Will uśmiechnął się delikatnie, a jego oczy nabrały blasku.
— Nie  — wychrypiał, naciągając na siebie skórzaną kurtkę.
— Nie wierzę ci — powiedziałem, widząc jak w jego oczach tańczą iskierki. — Swoją drogą. Przyślij do mnie Scarlett. Obiecała mi coś i chciałbym...
— Co ci obiecała? — przerwał nagle, marszcząc brwi. 
— A ty mi wmawiasz, że między wami nic nie ma  — zadrwiłem, siląc się na delikatny śmiech. Od tego kurewsko bolały mnie żebra, więc unikałem tego jak ognia. — Jedna wzmianka o tym, żeby tu przyszła a ty od razu jeżysz się jak pies na kota.
De'Vitto wzruszył ramionami.
— Może jest, może nie  — odpowiedział lakonicznie. — Wrócisz do domu, to sam się przekonasz. Więc co ci obiecała?
— Chodzi o Yvette...

Samo jej imię przyprawiało mnie o ciarki. Z jednej strony cholernie za nią tęskniłem, a z drugiej obawiałem się tego spotkania. Ostatnie wydarzenia uświadomiły mi, że to nie jest miejsce dla niej. 

Wtedy, jak gdyby na zawołanie, zobaczyłem ją w drzwiach. Miałem wrażenie, że to sen, jednak kiedy zorientowałem się, że William też ją widzi, upewniłem się, że to się dzieje na prawdę. Oblizałem spierzchnięte wargi, czując jak momentalnie brakuje mi powietrza w płucach.

— Cześć — przywitała się.
Miałem ochoty zabić Williama za to, że powiedział jej w którym szpitalu jestem. Mordowałem go wzrokiem, jednak odpowiedział mi spojrzeniem mówiącym "Przysięgam, to nie ja" po czym naprędce się pożegnał i wyszedł, mijając blondynkę w drzwiach.
— Cześć — odpowiedziałem słabo.

Moje serce przyśpieszyło. Dziewczyna miała na sobie ciemne szorty i jasno niebieską bluzę z kapturem. Przez ramię przewiesiła plecak, z którego wystawał jej sławny notes.
— Mogę wejść?
Kiwnąłem niespiesznie głową. Gdy się zbliżyła, uderzył mnie jej aromatyczny zapach.
— Martwiłam się.
Usiadła na krześle, które wcześniej zajmował DeVitto. Jej jasne włosy spływały kaskadami po jej korpusie, delikatnie falując w miejscu, gdzie znajdowały się jej piersi. Nie mogłem pozbierać myśli, obserwując ją i jednocześnie mając świadomość, że widzi mnie takiego. 

Bezbronnego. Osłabionego. Słabego. 

— Chciałam odwiedzić cię wcześniej, ale mówili, że nie przyjmujesz odwiedzin.
— To prawda.
— A jednak mnie przyjąłeś.
Jej głos był jednocześnie moim ukojeniem i największym cierpieniem. Yvette Reynolds od zawsze była sprzecznością.

Moją sprzecznością.

— Nie jestem w najlepszej formie — przyznałem cicho.
W jakiś pojebany sposób  jej obecność mnie paraliżowała.
— Grunt, że żyjesz.
— Chyba tak.
Dziewczyna złożyła ręce na kolanach, przyglądając mi się. W jej oczach nie widziałem odrazy czy jakichkolwiek negatywnych emocji. Dostrzegłem ulgę i wdzięczność.
— Dziękuję — wyszeptała.
— Za co?
Przełknęła głośno ślinę, śmiejąc się nerwowo.
— Scarlett mi powiedziała — pokręciła głową. — Zdaliście sobie tyle trudu, żeby odnaleźć moją ciotkę. Nie spodziewałam się tego.
—  Wiesz — zauważyłem, czując że coś przygniata mnie do materaca. — Właściwie to nie zrobiłem... nic. To Scarlett jej szukała.
— Ale ty to zaproponowałeś  — podsunęła. — To twoja zasługa.
Uśmiechnąłem się słabo.
— Pamiętasz co ci obiecałem, prawda? Że ci pomogę. Po prostu dotrzymałem obietnicy.

Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem tuż po odzyskaniu świadomości i sił, był telefon do Elizabeth. Podałem jej wszystkie dane dziewczyny, aby mogły się skontaktować. Nie wiedziałem jak przebiegała rozmowa, jednak sądząc po słowach blondynki, chyba dobrze.

 — Nie sądziłam, że zrobisz aż tyle — przyznała.
Wtedy wsunęła mi swoją dłoń w moją, a jej dotyk był elektryzujący. Czułem się tak, jakbym właśnie zaczął ładować baterie.
— Znasz mnie — próbowałem zażartować  — zawsze robię wszystko co się da.
Yvette zaśmiała się delikatnie, gładząc moją skórę kciukiem. Mimo, że czułem się wspaniale, znużenie dawało o sobie znać. Przymknąłem oczy, rozkoszując się chwilą.
— Jasne, jesteś w końcu niezniszczalny, O'Connor.
Chciałem, by miała rację, jednak czułem, że to nie do końca prawda.

To ona trzymała mnie przy życiu.

— Pójdę już. Chciałam tylko podziękować. — wyszeptała. — Jesteś zmęczony, nie chcę cię męczyć.
— Nie idź  — poprosiłem cicho. — Zostań ze mną.
— Mówisz o...
— Zostań dziś ze mną, skarbie — wymamrotałem, czując się jak na haju. Rzecz jasna truskawkowym. — Potrzebuję dziś twojego ciepła, Yvette.
Czułem jak się spięła, po czym delikatnie wstała i usiadła na brzegu łóżka. Była coraz bliżej, a tego właśnie potrzebowałem, chociaż mogło mnie to zgubić. Wysunęła rękę spod mojej, by po chwili przejechać opuszkami palców po moim policzku. To było jak dotyk samego anioła. Nim się zorientowałem, leżała u mojego boku, starając się nie dotykać mnie za mocno. Bardzo delikatnie położyła dłoń na pościeli, pod którą biło moje serce. Mimo, że poczułem lekki ból, nie miałem odwagi jej tego zabronić.
— Jeśli zobaczy nas lekarz, dostaniesz opierdol, wiesz? — mruknąłem, odwracając głowę w jej stronę.
Otworzyłem oczy, napotykając jej zmartwione spojrzenie. Moje rany, bolały także ją. Wpatrywałem się w jej błyszczące źrenice, kiedy jej oddech owiewał moją twarz. Jej lekko uchylone wargi sprawiały, że w moim sercu rozpalał się ogień.
— Mam to gdzieś  — powiedziała, zniżając głos do szeptu. — Potrzebuję dziś twojego ciepła, Mike.



==============

Obiecałam, że będzie dłuższy i jest <3
Tym razem bez Polsatu! 

Do końca jeszcze dwa ;) 

 








 








Continue Reading

You'll Also Like

1M 4.5K 8
Życie Emily zupełnie się rozpada, gdy jej chłopak zostawia ją na dzień przed jej urodzinami. W dodatku na imprezie próbuje on ją ośmieszyć, chwaląc s...
2.8M 89.6K 49
Lindy Smith ma osiemnaście lat i pochodzi ze słonecznego Miami na Florydzie. Los jednak nie jest dla niej zbyt łaskawy, ponieważ zmuszona jest przepr...
55.8K 2K 23
„Gdzie byłeś sześć lat temu?" Gdzie Blake Remington był kiedy Charlotte Wilson go potrzebowała? Tego nikt nie wie. Przepadł z dnia na dzień, a nikt n...
1.4M 79.4K 59
I choć każdej nocy był sam, samotność wdzierała się w duszę, a tęsknota przenikała głęboko jego serce, on zamykając oczy był przy niej. Inaczej nie p...