Rozdział 70 - Ciasteczka, gwiazdy i my dwoje

Start from the beginning
                                    

— To w końcu, którą opcję mam wybrać? One się wykluczają.

Dziewczyna skwitowała moje słowa znaczącym spojrzeniem.

~ * ~

Po południu, zaraz po przesiedzeniu sporej części wolnego czasu w pokoju na czytaniu książki, zebrałam się na umówione spotkanie z George'em. Mieliśmy spotkać się o konkretnej godzinie w pokoju wspólnym, a potem gdzieś razem iść, ale kiedy zeszłam po schodach prowadzących z dormitorium do salonu Gryfonów, nie zastałam tam mojego chłopaka.

— Cześć, Lee. — Uśmiechnęłam się do Jordana, który właśnie przeszedł przez dziurę w portrecie. — Jednak żyjesz?

— Jeszcze — zaśmiał się chłopak, podchodząc do mnie i przytulając na powitanie. — Akurat miałem cię szukać. Mam coś dla ciebie. — Po tych słowach wręczył mi do ręki złożony kawałek pergaminu i sam ulotnił się z pokoju, posyłając mi konspiracyjne mrugnięcie oczkiem.

Bez większych ceregieli rozwinęłam karteczkę i przeczytałam zawartość.

Ich płatki są składnikiem tego, przez co pocałowałaś mnie po raz pierwszy. ~ G.

— Zagadka? — zapytałam sama siebie.

No dobrze, pomyślałam, składając pergamin i chowając go do wnętrza torebki. Nasz pierwszy pocałunek... na korytarzu, jak prowadził mnie do skrzydła szpitalnego, bo byłam pod wpływem Amortencji. Składniki eliksiru... 

— Pięć płatków irysów — mruknęłam pod nosem.

Irysy są pewnie w cieplarni.

Zastanawiając się, co może knuć George, ruszyłam po płaszcz i udałam się do wyjścia z pokoju wspólnego. Świeże jesienne powietrze wypełniło moje płuca, gdy tylko wyszłam z zamku i skręciłam w lewo, w stronę cieplarni. Było siedem różnych oszklonych pomieszczeń, wzdłuż których spiczastych dachów wiły się rzeźby smoków. Irysy były trzymane w cieplarni numer cztery, więc weszłam do środka, po czym byłam skazana na przeszukanie każdej z doniczek w celu znalezienia kolejnej wskazówki.

Po minucie grzebania między kwiatami znalazłam wśród fioletowych irysów miniaturową miotłę wyścigową, ale kiedy wzięłam ją do ręki, ta zmieniła się — zupełnie jak lipne różdżki — i nagle w ręku trzymałam prawdziwą czerwoną różę.

— No nieźle, George — mruknęłam do siebie pełna podziwu, uśmiechając się pod nosem, a następnie powąchałam kwiat.

Miotła wyścigowa, powiedziałam w myślach. Chodzi o quidditch, to jasne

I tym sposobem, trzymając pod lewą pachą zamknięte pudełko z ciastkami oraz różę w prawej dłoni, udałam się w stronę boiska do quidditcha. Cała ta eskapada już trochę trwała, ale byłam na tyle zaintrygowana, co wymyślił George, że całe to chodzenie na ślepo po terenie Hogwartu zdawało się ciekawym zajęciem.

Na pierwszy rzut oka nic na boisku nie wydawało się inne. Na drugi zresztą też... Aby nie krążyć godzinami po murawie, postanowiłam w pierwszej kolejności zajrzeć do szatni i jak się okazało, to był dobry pomysł. Otóż na tablicy — gdzie niegdyś Wood rozrysowywał przeróżne taktyki na treningach, co teraz należało do obowiązków Johnson — znajdowała się kolejna zagadka.

Idź do miejsca, gdzie serca z papieru atakują innych, gdy my jesteśmy w pobliżu.

— Serca z papieru... co? — zmarszczyłam brwi, zastanawiając się przez moment, o co w tym chodzi. Po chwili dostałam nagłego olśnienia. — Serduszkowe konfetti w herbaciarni, które zaczarował! — krzyknęłam podekscytowana, że rozszyfrowałam wskazówkę, po czym dotarł do mnie jej sens i cały entuzjazm ze mnie zszedł. — Że niby mam teraz iść do Hogsmead?! Pogrzało go, naprawdę. Będzie mi masował stopy przez tydzień za to chodzenie...

Camille • George WeasleyWhere stories live. Discover now