Rozdział 66 - Sylwester u Krukonów

4.5K 421 508
                                    

Czas mijał i po ostatniej wizycie profesora Flitwcka, impreza nieco wymknęła się spod kontroli. Wystarczyło podejść samej do stolika z przekąskami, aby w ciągu kilku minut zgubić się w morzu uczniów. Mugolska muzyka dudniła tak głośno, że trzeba było krzyczeć, żeby powiedzieć komuś słowo.

Bez naszych domowych szat nikt nie dbał o swój status krwi. Przepychałam się przez tłum, widząc jak tak zwane „szlamy" oraz niektórzy czysto-krwiści, którzy używali takiego języka, świetnie bawili się w swoim towarzystwie. Choć nie można było być pewnym, czy wiedzieli, co robią, gdyż zapach alkoholu w powietrzu był wyraźny i wskazywał, że mogą być po prostu pijani.

To nie był ciepły, słodki zapach piwa kremowego, nie, to był gorzki i paskudny zapach wódki, ognistej whisky, dżinu... lista mogłaby być długa. Szczerze nie miałam pojęcia, skąd to wszystko wytrzasnęli.

Ludzie całowali się niedbale, inni głośno się śmiali, niektórzy nawet szlochali. W pewnym momencie zauważyłam obściskujących się w kącie Lindsey Walker (najlepszą przyjaciółkę Emily Wright) i Anthony'ego Goldsteina z mojego roku, który mnie zresztą tutaj zaprosił.

Impreza szła pełną parą i wydawało się, że jestem tu jedyną w miarę trzeźwą osobą. Przedzierałam się przez masy ciał do stolika, gdzie chwyciłam za butelkę piwa kremowego, którą od razu otworzyłam i wzięłam duży łyk.

— Rainwood! — Usłyszałam za sobą. Kiedy się odwróciłam, ujrzałam dziewczynę, której brązowe włosy okalały przypominającą pysk mopsa twarz. Nigdy do końca nie wiedziałam, co było powodem, że tak ją postrzegałam. Może te surowe rysy twarzy? Na pewno nie były temu winne jej lekko skośne oczy, które właśnie wbijała z nienawiścią w moją osobę. — Fajna kiecka. Szkoda tylko, że nie użyłaś swoich mocy, bo twoja twarz psuje cały efekt.

Westchnęłam ostentacyjnie, kiedy przyjaciółki Parkinson zachichotały chórem. Jak zwykle nie miała nic ciekawszego do powiedzenia.

— Widzisz, Pansy... — oznajmiłam znudzonym tonem. — Ja chociaż mogę coś ze swoją twarzą zrobić. Ty niestety musisz ze swoja żyć. Współczuje.

Ignorując dalsze wyzwiska dziewczyny, odwróciłam się na pięcie i o mało co nie wylałam całej zawartości butelki na osobę przede mną.

— O kurde, przepraszam — powiedziałam od razu i spojrzałam do góry na dziewczynę.

Włosy miała długie i ciemnobrązowe, dokładnie takiego samego koloru, co oczy, a cerę gładką i jasną. Była szczupła i stanowczo wyższa ode mnie, lecz bliźniakom wzrostem nie dorównywała, choć nie brakowało jej wiele.

— Nic się nie stało — odparła Emily Wright, uśmiechając się łagodnie.

— Na szczęście cię nie oblałam — stwierdziłam. — To ten refleks ścigajacej.

Emily parsknęła cicho śmiechem, po czym mruknęła:

— Najwidoczniej. Słuchaj... chcesz, abym ci jakoś z nią pomogła? — Dziewczyna wskazała podbródkiem w stronę Ślizgonki, która oddaliła się już ze swoimi przyjaciółkami w stronę Malfoya. Chłopak nie wyglądał na zadowolonego tym towarzystwem. Nagle złapałam z nim na moment kontakt wzrokowy, przez co od razu się odwróciłam. — Nie mówię, że nie potrafiłabyś sobie z nią poradzić, ale może jakbym jej pogroziła, to by się od ciebie odczepiła. Ta dziewczyna jest strasznie chamska.

— Parkinson? — prychnęłam i machnęłam od niechcenia ręką. — Nie ma potrzeby, już się przyzwyczaiłam. Najważniejsze, żeby nie dawać jej satysfakcji. Dopiero by miała ze mnie ubaw, jakbym komuś powiedziała, żeby się za mnie z nią rozprawiono. Ale dziękuję za chęć pomocy.

Camille • George WeasleyWhere stories live. Discover now