Rozdział 11 - Malfoy Manor

10K 559 959
                                    

Tydzień po moich trzynastych urodzinach rodzice oznajmili, iż jedziemy w odwiedziny do wujostwa na trzy tygodnie. Pierwszy raz miałam być w Ameryce, więc byłam bardzo podekscytowana tymi wakacjami.

— Że też Steven musiał się przeprowadzić na inny kontynent — prychnęła babcia Mary, gdy razem z rodzicami przemierzaliśmy nowojorskie lotnisko, ciągnąc za sobą kufry. — Przynajmniej do jednego syna mam blisko.

Przy wejściu czekał na nas wujek wraz z samochodem z tutejszego Ministerstwa, w którym pracuje, czyli Magicznego Kongresu Stanów Zjednoczonych Ameryki, w skrócie MACUSA. Bez problemu władowaliśmy do bagażnika wszystkie kufry, gdyż na samochodzie było użyte zaklęcie zmniejszająco-zwiększające, a następnie wgramoliliśmy się do środka i ruszyliśmy.

— Jak podróż mamo? — zapytał, kierując nas do swojego domu na Long Island.

— Całkiem znośnie — odparła Mary. — Pierwszy raz leciałam tym...

— Samolotem — wtrącił mój ojciec, gdyż babcia zapomniała słowa.
— Tak, dziękuję John — odparła. — Czego ci mugole nie wymyślą. Jak na życie bez magii, to dobrze sobie radzą.
Minęło pół godziny, gdy dojechaliśmy na miejsce. W miasteczku Seaford niewielkie jednorodzinne domki były poustawiane jeden przy drugim, każdy z dużym trawnikiem przed wejściem oraz ogródkiem z tyłu budynku. Zabraliśmy bagaże i weszliśmy do środka, gdzie czekali już na nas Ben i ciocia Rose. Kuzyn zabrał mnie do mojego tymczasowego pokoju, gdzie się rozpakowałam, po czym poszłam zobaczyć, jak się urządził u siebie, lecz w środku już ktoś był.

— To mój przyjaciel ze szkoły — oznajmił Ben. — Zaprosiłem go do mnie na wakacje.

Chłopak wstał z kanapy i podał mi dłoń, którą uścisnęłam. Był dosyć wysokim jak na swój wiek szatynem o brązowych oczach, ubrany w czarną koszulę w kratkę oraz ciemne jeansy.

— Dylan — rzekł, uśmiechając się nieśmiało. — Dylan Brown.

— Camille Rainwood — odparłam, odwzajemniając uśmiech, po czym rozejrzałam się po pokoju.
Pomieszczenie było mniej więcej wielkości mojego pokoju w Dolinie Godryka. Był zagracony różnymi meblami, ściany były ciemne, a na nich zostały pozawieszane liczne herby z Wampusem — magicznym zwierzęciem z rodziny kotowatych, wyglądem przypominającego pumę.

— Ten herb, to dom w Ilvermorny, tak? — zapytałam, spacerując po jego pokoju, gdy Ben siedział na skraju łóżka, zajęty czyszczeniem swoich butów, a Dylan powrócił na swoje miejsce na kanapie, zerkając na mnie ukradkiem.

— Tak, Wampus to jeden z domów — odparł mój kuzyn, po czym spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami. — Gdybyś chodziła do naszej szkoły, dostałabyś się pewnie do Gromoptaka. Sprzyja żądnym przygód, a znając ciebie, pasujesz tam idealnie.

— To rzeczywiście mogłabym tam trafić — zawtórowałam mu, szczerząc zęby w uśmiechu. — A właściwie to, gdzie znajduje się ta wasza szkoła?

— Na szczycie góry Mount Greylock w zachodnim Massachusetts — odpowiedział Dylan. — Chodzisz do Hogwartu, prawda? Ben coś mówił, że ma rodzinę w Anglii.

— Tak, właśnie tam uczęszczam — odrzekłam z uroczym uśmiechem, spoglądając na brązowookiego.

W tym czasie Ben włożył wyczyszczone buty, a następnie przeczesał włosy palcami i założył bluzę.

— Idziemy spotkać się z kolegą, jak chcesz, to możesz iść z nami — powiedział zielonooki. Wzruszyłam ramionami i zgodziłam się im towarzyszyć, gdyż i tak nie miałam co robić.

Camille • George WeasleyWhere stories live. Discover now