Rozdział 48 - Debahanacja

7.1K 447 519
                                    

Gdy tylko wrzaski sprzeciwu Ginny umilkły, Harry zaczął wypytywać członków Zakonu o informacje na temat Voldemota. Jedyne, co udało nam się dowiedzieć, zanim pani Weasley zakończyła spotkanie, było to, iż nikt za bardzo nic nie wie, poza tym, że Voldemort nie wychylał się przez ten cały czas, aby Korneliusz Knot nadal wmawiał społeczeństwu kłamstwa na temat jego powrotu i tego, co mówił Harry jeszcze w czerwcu. Tak naprawdę, jedyną w miarę użyteczną informacją było to, że ponoć Czarny Pan szuka jakiejś broni.

Następnego dnia, po pośpiesznie zjedzonym śniadaniu, wszyscy mieliśmy pomóc pani Weasley w porządkach, aby dało się żyć na tym obskurnie wyglądającym Grimmauld Place.

— Camille, Fred, George, Ginny i Hermiono — zwróciła się do nas Molly. — Zawiążcie sobie opaski na twarzy, aby zakryć usta i nos, żebyście się nie nawdychali kurzu i spreju na bahanki. Camille i George mieli się nimi zająć ostatnio, ale widocznie coś im nie wyszło — dodała, spoglądając wymownie na naszą dwójkę.

Podchodząc do stolika, na którym leżały chustki, parsknęłam razem z młodszym Weasleyem śmiechem, przypominając sobie nasze "odbywanie kary". Zaraz dołączyli do pomocy również Harry, Ron, którzy spali nieco dłużej od reszty.

Pani Weasley pochyliła się nad tomem Poradnika zwalczania szkodników domowych Gilderoya Lockharta (widząc autora, wywaliłam ostentacyjnie oczami, co wywołało salwę cichego śmiechu wszystkich, oprócz Hermiony), a następnie oznajmiła:

— Dobrze, a więc słuchacie uważnie. Musicie byś ostrożni, bo bahanki gryzą, a ich ukąszenia są jadowite. Mam butelkę antidotum w razie czego, ale lepiej, abym go nie musiała używać, jasne?

Wszyscy odpowiedzieli twierdząco chórem, a już po chwili zaczęło się "oczyszczanie" zasłon. Wyleciały małe włochate stworzonka o błyszczących skrzydłach, które po trafieniu im sprejem w twarz, znieruchomiały i opadały z głośnym hukiem na podłogę.

— Fred, co ty robisz? Wyrzuć ją do kosza!

Spojrzałam na starszego bliźniaka, który trzymał bahanke w dłoni i długo nad czymś rozmyślał. Dopiero po krzyku mamy, opryskał stworzeniu twarz, lecz gdy tylko ta znieruchomiała, a pani Weasley się odwróciła, Fred schował bahankę do kieszeni.

— Po co ci ona? — zapytałam szeptem, podchodząc do bliźniaków i Harry'ego, który też był świadkiem tego, co zrobił Fred.

— Chcemy poeksperymentować — wyjaśnił George. — Może uda się wykorzystać bahanki w Bombonierkach Lesera.

— W sumie... niegłupie — pokiwałam głową z uznaniem.

— Co to są Bombonierki Lesera? — spytał Potter.

— Pudełka takich różnych ciućków, od których można się rozchorować — wyszeptał George, nie spuszczając wzroku z karku pani Weasley. — No wiesz, nic poważnego, ale starczy, aby cię puścili z klasy. Pracujemy nad tym z Fredem i Camille całe lato. Taki cukierek ma dwa końce, każdy innego koloru.

— Bierzesz pomarańczową część Wymiotki Pomarańczowej, tak wiem, świetna nazwa — dodałam. — No i wiesz, co się dzieje. Taka załóżmy profesor McGonagall, mówi ci, że masz iść do skrzydła szpitalnego, więc wychodzisz z klasy, bierzesz drugą połówkę...

— Ma fioletowy kolor — wtrącił szeptem Fred dla lepszego zobrazowania sytuacji.

— ...i wymioty ustają!

— A ty zyskujesz godzinę wolności, zamiast nudzić się w sali! — zakończył George.

— Tylko na razie z tym mamy pewne problemy... — mruknęłam ze skwaszoną miną, przypominając sobie ostatni widok, gdy Fred sprawdził, czy to rzeczywiście działa.

Camille • George WeasleyWhere stories live. Discover now