Rozdział 79 - Standardowe Umiejętności Magiczne

1.8K 197 305
                                    

Patrząc na odlatujących w dal bliźniaków, czułam się strasznie. Stało się coś, czego od dawna się obawiałam i to szybciej niż powinno. Nie byłam na to przygotowana, nie chciałam być, ale z drugiej strony byłam z nich dumna.

Fred i George już od lat wiedzieli, co chcą w życiu robić i dążyli do spełnienia tych marzeń. Zawsze to w nich podziwiałam.

Poczułam ucisk w żołądku, gdy na niebie rozświetliła się ogromna litera W z fajerwerków i przetarłam dłonią pojedynczą łzę na moim policzku, która tak szybko, jak się pojawiła, tak szybko zniknęła na mojej dłoni. Uśmiechnęłam się pod nosem, a kiedy chłopcy zniknęli z pola widzenia, na moment poczułam pustkę, jakbym nie wiedziała, co teraz ze sobą zrobić. Często to uczucie towarzyszyło mi po skończeniu cudownej książki, ale zwykle radziłam sobie z tym poprzez zaczynanie kolejnej. Może to oznaczało, że miałam znaleźć sobie kogoś do towarzystwa przy terroryzowaniu Umbridge.

W ciągu następnych kilku dni wszyscy opowiadali sobie wciąż na nowo o ucieczce Freda i George'a na wolność. Z całą pewnością stali się legendami Hogwartu. Zanim minął tydzień, plotek na ten temat było tyle, że nawet ci, którzy byli jej naocznymi świadkami, zostali już prawie przekonani, że zanim bliźniacy wylecieli przez drzwi, obrzucili Umbridge łajnobombami.

Fred i George postarali się, żeby zbyt szybko o nich nie zapomniano. Przede wszystkim nie pozostawili instrukcji, jak pozbyć się cuchnącego bagniska, które teraz wypełniało korytarz piątego piętra we wschodnim skrzydle. Widziano, jak Umbridge i Filch próbują najróżniejszych środków, ale bez skutku. W końcu ogrodzono bagno linami i Filch, zgrzytając zębami, musiał przez nie przeprawiać uczniów. McGonagall czy Flitwick mogliby bez trudu usunąć bagno, ale wszystko wskazywało na to, że — podobnie jak to było w przypadku zaczarowanych fajerwerków Weasleyów — wolą biernie obserwować, jak zmaga się z tym Umbridge.

Poza tym w drzwiach jej gabinetu widniały dwie wielkie dziury w kształcie mioteł, przez które Zmiatacze bliźniaków przeleciały na polecenie swych właścicieli. Filch dopasował nowe drzwi, a miotłę moją oraz Harry'ego wyniósł do lochów.

Podczas przechadzania się po błoniach, wymyślając, co takiego mogłabym zrobić, żeby wkurzyć Umbridge, ujrzałam Larissę siedzącą na jednej z ławek dziedzińca, czytającą książkę. Uśmiech od razu pojawił się na mojej twarzy.

— Hej, Lari — powiedziałam, podchodząc do Ślizgonki.

— Ooo, cześć! — odparła, wkładając między strony zakładkę i zamykając książkę. — Co tam?

— Właśnie tak sobie idę i myślę, jak rozwalić dzień naszej cudnej dyrektorce, po czym widzę ciebie i myślę: "hmm... czy to nie jest potencjalny towarzysz do wszczynania piekła?". 

Lupin zaśmiała się pod nosem i schowała książkę do torby, następnie wstała z ławki.

— Cóż, tak się składa, że w moich żyłach płynie krew Huncwotów, więc jestem wręcz zobligowania do wszczynania piekła. 

Uśmiechnęłam się do brunetki, po czym wtajemniczyłam ją w plan działania. Ostatnio Lee coś napomniał, że można by wrzucić do gabinetu Umbridge niuchacza, ale nie wiedział, czy plan wypali. W każdym razie ja miałam konkretnego niuchacza, który wiedział jak działać, aby siać chaos i spustoszenie. 

W tym celu udałyśmy się nieopodal chatki Hagrida, gdzie mieściła się wielka klata z owymi zwierzakami. Bez większych ceregieli ją otworzyłam i sięgnęłam po tego z granitowym futerkiem.

— Kradniesz niuchacza? — zapytała Larissa, przyglądając się moim poczynaniom. 

Była to jej pierwsza oficjalna akcja jako "następca Huncwotów", więc chciała znać każdy szczegół i zadawała dużo pytań. Czułam się przez to, jakbym uczyła nowe pokolenie łamaczy prawa.

— Oj nie, nie. Bo widzisz... to już praktycznie mój niuchacz. — Uśmiechnęłam się do Larissy, po czym zbliżyłam do niej niuchacza, którego trzymałam na rękach. — Przywitaj się z Emeraldem.

— Ale on uroczy — oznajmiła, głaskając go po mięciutkim futrze.

— Prawda? — odparłam, przytulając zwierzaka z powrotem do swojej piersi. — Wygląda niewinnie, ale to mały szatan. Gdybyś zobaczyła, co zrobił kiedyś w moim domu... mama chyba miała ochotę wywalić mnie za drzwi razem z nim.

Niedługo potem ruszyłyśmy pod część zamku, w której znajdował się gabinet dyrektorki i przy użyciu zaklęcia Wingardium Leviosa podniosłyśmy Emeralda na wysokość otwartego okna Umbridge, a następnie wrzuciłyśmy go do środka. Potem już tylko oglądałyśmy pełne satysfakcji jej wściekłość na korytarzu, kiedy zobaczyła swój zrujnowany gabinet.

— To był dobry pomysł na spędzenie popołudnia — stwierdziła Larissa, kiedy powolnym krokiem udałyśmy się do kuchni, aby napić się czekolady.

— O tak, chyba będę cię częściej zamęczać! — stwierdziłam, zerkając na Ślizgonkę, co ta skwitowała nieśmiałym uśmiechem.

— Bardzo chętnie.

~ * ~

Przez resztę miesiąca w szkole panował nieopisany chaos. Umbridge każdemu zalazła za skórę i uczniowie nie szczędzili w sprawianiu jej kłopotów. Na domiar tego Montague wrócił z szafki zniknięć i nadal nie otrząsnął się ze swego pobytu w toalecie. Pozostawał skołowany i zdezorientowany, a pewnego wtorku widziano jego rodziców maszerujących w kierunku frontowych drzwi. Wyglądali na nadzwyczaj wściekłych  i to dyrektorka musiała się ze wszystkiego tłumaczyć.

Przez dwa tygodnie przed egzaminami, uczniowie piątego roku harowali nad wybranymi tematami, głównie żałując każdej podjętej decyzji. Nie było to łatwiejsze, ponieważ biblioteka była zatłoczona; nauka stała się prawie niemożliwe.

Pokój Życzeń mógł być przydatny, ale nie chcieliśmy ryzykować ponownym złapaniem się tam. Zamiast tego uczyliśmy się w swoich pokojach wspólnych (również w ograniczonym zakresie, Merlin wie dlaczego nagle każdy rzucił się na książki w miejscach, gdzie planowalismy powtarzać do egzaminów), sypialniach i czasami w opuszczonej klasie.

~ * ~

Zamkowe błonia lśniły w słońcu jak świeżo pomalowane. Bezchmurne niebo odbijało się delikatnie na migoczącym jeziorze. Aksamitnie zielone trawniki kołysały się od czasu do czasu na lekkim wietrze. Nadszedł czerwiec, ale dla piątoklasistów oznaczało to tylko jedno: w końcu nadeszły nasze Sumy.

Cztery stoły domów zostały usunięte i zastąpione wieloma jednoosobowymi stolikami. Wszystkie zwrócone były przodem do stołu nauczycielskiego na końcu sali, gdzie naprzeciw nich stała profesor McGonagall. 

Kiedy wszyscy usiedliśmy, powiedziała: 

— Możecie zaczynać. 

Następnie odwróciła olbrzymią klepsydrę stojącą na stole obok niej, na którym znajdowały się również zapasowe pióra, kałamarze i rolki pergaminu.

Przewróciłam swoją kartę egzaminacyjną z mocno bijącym sercem i spojrzałam na pierwsze pytanie: Podaj zaklęcie oraz opisz ruch różdżki wymagany do tego, by sprawić, aby przedmioty mogły latać. 

Prychnęłam pod nosem. Łatwizna.

Co prawda było to dopiero pierwsze pytanie. Potem robiło się trudniej.

Każdy następny dzień był równie stresujacy, co poprzedni.

Kiedy nadszedł ostatni dzień egzaminów, w całym zamku rozległo się zbiorowe westchnienie ulgi. Ostatnim egzaminem była Historia Magii, czyli coś, co wiedziałam, że i tak obleje.

Nieważne jak długo ślęczałam nad notatkami, te daty po prostu mi nie wchodziły do głowy, za to za każdym razem, jak próbowałam coś czytać, automatycznie robiłam się śpiąca. Hermiona wielokrotnie budziła mnie, kiedy zasypiałam na notatkach, przy okazji nieco brudząc je śliną.

Piątoklasiści weszli do Wielkiej Sali o drugiej i zajęli miejsca przed odwróconymi kartami egzaminacyjnymi. Niedługo potem drapanie piórem na pergaminie miękko wypełniało pokój.

Byłby to spokojny egzamin, gdyby nie Harry, który pod koniec spadł z krzesła (widocznie zasnął w trakcie pisania, czemu się wcale nie dziwiłam). Jedno było niepokojące; był przerażony.

Camille • George WeasleyWhere stories live. Discover now