Rozdział 59 - Czas milczenia

5K 417 175
                                    

Maszerując przez korytarze, miałam w myślach tylko jedno słowo, a dokładniej nazwisko... Malfoy. Skoro sprawa z George'em była chwilowo na straconej pozycji, postanowiłam wyjaśnić sobie co nieco ze Ślizgonem. Właściwie, to nawet nie wiedziałam, czy cokolwiek powiem, czy się nie zbłaźnię, czy nie zacznę bardziej ryczeć... aktualnie nie wiedziałam nic, ale musiałam coś zrobić, bo siedzenie na zimnej podłodze i zanoszenie się płaczem nie było najlepszym pomysłem. Nie potrafiłam wysiedzieć w miejscu, a tym bardziej, kiedy Harry i Fred próbowali mnie uspokoić zaraz po odejściu George'a.

Poczułam zimno na mokrych od łez policzkach, więc jednym ruchem wytarłam je rękawem szaty do quidditcha, aby jakoś ukryć przed różnymi grupkami uczniów wracających z meczu fakt, że płakałam. Oczywiście efekt był żaden, a co gorsza dotarłam do celu i mój wzrok został utkwiony w blondynie przede mną. Z twarzy zniknęła mu krew (za to dużo zostało mu na szacie), a nos został przywrócony do swojej pierwotnej, niezłamanej postaci, lecz wciąż był lekko zaczerwieniony.

Już sam widok Ślizgona podniósł mi ciśnienie, a włosy ponownie zalśniły szkarłatem. Bez zbędnych ceregieli ruszyłam na Dracona niczym wkurzona mantykora, a kiedy byłam już przed nim, zamachnęłam się, chcąc uderzyć go z całej siły, lecz chłopak złapał moją rękę tuż przed swoją twarzą i spojrzał mi w oczy.

— Już nie jest tak kolorowo? — zakpił, widząc po mnie, że płakałam.

Zamarłam, zupełnie nie mając pojęcia, co z siebie wykrztusić. Wyrwałam mu się z uścisku i obrzuciłam gniewnym spojrzeniem. Doszło do mnie, że złość tutaj nie będzie miała żadnej siły przebicia, a tylko sprawi, że Malfoy będzie miał ze mnie większy ubaw, niż w tym momencie. Z tego powodu darowałam sobie większe przemówienie, tym bardziej że oczy i tak ponownie napełniły mi się łzami.

— Co ja ci takiego zrobiłam? Możesz mi wyjaśnić, czemu mi to robisz?

Przez moment wpatrywałam się w tępy wzrok blondyna, oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi, lecz taka nie nastąpiła. Prychnęłam cicho, po czym odeszłam, nie mogąc dłużej znieść towarzystwa Ślizgona. Oczywiście, znając moje szczęście, zza zakrętu wyłoniła się Pansy wraz z grupką swoich koleżanek.

— Oho, idzie Rainwood! — zawołała, a ja automatycznie ścisnęłam różdżkę w kieszeni szaty. — Jak tam życie wśród śmieci? Czyżby koniec związku...

Oscausi! — wrzasnęłam, celując w dziewczynę zaklęciem.

Błysnęło białe światło, a usta Parkinson zrosły się ze skórą, przez co wyglądała, jakby w ogóle owych ust nie miała. W rezultacie ją to uciszyło.

W normalnej sytuacji pewnie bym ją po prostu olała i poszła dalej, będąc głucha na jej wredne komentarze, ale jak na ten moment, byłam niczym zaklęcie powodujące eksplozję.

— Co ona ci zrobiła, Pans?! 

— Wariatka!

Ślizgonki spanikowały i gdzieś pobiegły, zapewne do któregoś z nauczycieli, aby ją odczarować.

~ * ~

— Zdyskwalifikowani — odezwała się Angelina głuchym głosem późnym wieczorem w pokoju wspólnym, kiedy to dotarłam na siódme piętro i usiadłam w fotelu przy kominku, jak najdalej od reszty drużyny Gryfonów. Wszędzie gdzie tylko spojrzałam, napotykałam strapione i wściekłe twarze. Sama drużyna obsiadła wkoło kominka, wszyscy z wyjątkiem Rona, którego nikt nie widział od zakończenia meczu. Podkuliłam nogi aż pod samą brodę i w ciszy obserwowałam dyskusję Harry'ego, Angeliny, Katie, Freda (George'a oczywiście gdzieś wcięło) oraz Hermiony, która musiała zostać już wtajemniczona przez Pottera we wszystko, co zaszło. — Zdyskwalifikowani. Bez szukającego, bez ścigającej i bez pałkarzy... co my na litość boską zrobimy?

Camille • George WeasleyWhere stories live. Discover now