Rozdział 40 - Trzecie zadanie

6.9K 491 418
                                    

Przez ostatnie dni na boisku do quidditcha wyrastał wielki żywopłot, który Hagrid doglądał, aby w dzień trzeciego zadania miał dwadzieścia stóp wysokości. Harry wspomniał, że podczas ostatniego zadania Turnieju, zawodnicy będą musieli przejść labirynt pełen niebezpieczeństw i dotrzeć do ukrytego w nim pucharu, więc w wolnych chwilach pomagaliśmy mu wraz z Hermioną i Ronem w nauce przeróżnych zaklęć i uroków.

Z każdym dniem żywopłot rozrastał się we wszystkie strony, ukazując tym samym, jak wielki on będzie. W pewnym momencie pomyślałam o tym, co Wood by powiedział na widok jego ukochanego boiska w takim stanie i uśmiechnęłam się pod nosem na samo wyobrażenie sobie jego zbulwersowania.

— Czyli nadal nie powiesz, co za magiczne stworzenia załatwisz na trzecie zadanie? — zapytałam gajowego, siedząc w jego chatce przy kubku herbaty oraz z niuchaczem o grafitowym futerku na kolanach, który widząc mnie zmierzającą do Hagrida, uczepił się jak rzep psiego ogona.

Na twarzy Rubeusa zagościł uśmiech. Widać było, że stara się ze wszystkich sił, aby się nie wygadać.

— Wiesz, że nie mogę, Camille — odparł.

— A szkoda — westchnęłam smutno. — Mogłabym ci pomóc, ale rozumiem. Znając mnie, sama sobie bym nie uwierzyła, że nie wygadam wszystkiego Harry'emu. Dobra, Hagridzie — powiedziałam, zerkając na zegarek. — Zaraz zaczynam wróżbiarstwo, więc wypadałoby się tam zjawić.

Pożegnałam się z gajowym, ostatni raz pogłaskałam Kła i już miałam wyjść, gdy niuchacz wlazł mi na ramię.

— Chyba już cię polubił — zaśmiał się Rubeus.

— Tak... ostatnio coś mu się odwidziało i wszędzie za mną lezie, kiedy przechodzę niedaleko twojej chatki — odparłam, ściągając zwierzaka z ramienia. — Nawet raz poszedł za mną do sowiarni, gdy chciałam wysłać list do rodziców, bo pytali co u mnie. Ignis chyba była o niego zazdrosna, sądząc po jej nienawistnym spojrzeniu. A tak poza tym, to za każdym razem kradnie mi coraz mniej rzeczy. Chyba muszę dać ci jakoś na imię, prawda mały? — zwróciłam się do niuchacza, którego trzymałam przede mną na wysokości mojej głowy. — Może... Emerald?

Chyba był zadowolony z imienia albo tylko to sobie dopowiedziałam, gdyż Emerald jedynie patrzył na mnie swoimi ciemnymi, szmaragdowymi — jak jego imię — oczkami. Podałam niuchacza Hagridowi i ruszyłam w stronę zamku, a następnie ku Wieży Północnej.

Wspinając się po schodach na sam szczyt wieży, aż do srebrnej drabinki prowadzącej do klapy w suficie miałam małe obawy co do lekcji wróżbiarstwa, gdyż profesor Trelawney zawsze ma w sali rozpalony kominek, a dzisiejszy dzień był wyjątkowo cieplejszy od poprzednich.

Akurat zdążyłam dotrzeć na samą górę w chwili, gdy Gryfoni wspinali się pojedynczo po drabince. W momencie, w którym nadeszła moja kolej i weszłam do sali, poczułam drastyczną zmianę temperatury. W mętnie oświetlonym pokoju było gorąco jak w łaźni, a okna jak zwykle pozasłaniane i pozamykane. Na domiar złego wszędzie unosiły się kłęby dymu z kadzidełek, od których mnie mdliło.

Natychmiast rzuciłam się do stolika przy oknie, które po kryjomu uchyliłam, aby wpuścić trochę tlenu i jako że pierwsza z naszej paczki znalazłam się w tym miejscu, zajęłam najlepsze miejsce, gdzie lekki przyjemny wiaterek chłodził mi twarz.

Żeby nie być stratnymi, Harry i Ron przesunęli nasz stolik jeszcze bliżej okna, by też poczuć przyjemny chłód, przez co cisnęliśmy się we trójkę w oczekiwaniu na początek zajęć.

— Moi drodzy — zaczęła profesor Trelawney, wstając z krzesła i zarzucając za siebie szalem — nasza praca nad przepowiadaniem przyszłości z biegu planet dobiegła końca. Dzisiaj zajmiemy się wpływem Marsa na...

Camille • George WeasleyWhere stories live. Discover now