Rozdział 54 - Wielki Dewastator Hogwartu

6.3K 404 320
                                    

Około dwunastej obudziłam się w objęciach George'a, który również już nie spał. Nie chcąc tracić więcej czasu, zgarnęłam swoje rzeczy i udałam się do swojego dormitorium, gdzie mogłam się ogarnąć, aby zejść do Wielkiej Sali na lunch i coś przekąsić przed treningiem, zaczynającym się o drugiej.

Kiedy zbliżaliśmy się do boiska do quidditcha, spojrzałam w stronę chatki Hagrida, gdzie kołysały się mrocznie drzewa Zakazanego Lasu. Niebo było puste z wyjątkiem kilku odległych sów unoszących się wokół wieży sowiarni. Pomyślałam o Emeraldzie i poczułam gulę w gardle, a w myślach przeszedł mi nawet plan odbicia niuchacza, lecz szybko odgoniłam od siebie ten pomysł.

Wszyscy gracze z drużyny poza Angeliną byli już w szatni, kiedy tam weszliśmy. Szybko przebrałam się w strój do quidditcha w oddzielnym pomieszczeniu, po czym powróciłam do reszty.

— W porządku, Ron? — zapytał George, puszczając do niego oczko.

Chłopak wydawał się dzisiaj szczególnie milczący, zapewne przez stres. W końcu zbliżał się jego pierwszy mecz.

— Tak — odpowiedział jego młodszy brat.

— Nasz maleńki prefekcik gotów, żeby się popisać? — zakpił Fred, wyłaniając swoją rozczochraną czuprynę z szaty do quidditcha, z lekko złośliwym uśmiechem na twarzy.

— Przymknij się — powiedział Ron z kamienną twarzą, zakładając drużynowe szaty.

Pasowały na niego całkiem nieźle, biorąc pod uwagę, że należały wcześniej do Olivera Wooda, który raczej był szerszy w ramionach.

— Pragnę ci przypomnieć, Fred, że wczoraj Ron pomógł mi powstrzymać cię od wielkiego błędu i upokorzenia, więc zluzuj i nie naśmiewaj się z niego — wtrąciłam, przyglądając im się z założonymi rękami, opierając się o ścianę szatni.

Starszy z bliźniaków spojrzał na mnie nieco speszony, lecz nic nie zdążył powiedzieć, bo właśnie mieliśmy zaczynać trening.

— Uwaga wszyscy — powiedziała Angelina, wychodząc już przebrana z pokoju kapitana. — Bierzmy się do roboty. Katie i Fred, gdybyście tak mogli wziąć dla nas skrzynię z piłkami. Och, na widowni jest parę osób, ale chciałabym, żebyście nie zwracali na nich uwagi, dobrze?

Coś w jej niby zdecydowanym głosie sprawiło, że można było domyślać się, kim są ci nieproszeni widzowie, i rzeczywiście, kiedy wyszliśmy z szatni na rozświetlone słońcem boisko, rozległa się burza gwizdów i drwin ze strony drużyny Ślizgonów i grupki osób na doczepkę, którzy rozsiedli się w połowie pustych trybun i których głosy głośno odbijały się echem wokół całego stadionu.

— Na czym lata ten Weasley? — wrzasnął kpiąco Malfoy. — Dlaczego ktoś miałby rzucać zaklęcie latania na taką starą zapleśniałą kłodę? — Crabbe, Goyle i Pansy Parkinson zarżeli i wrzasnęli ze śmiechu. Ron dosiadł swojej miotły i odbił się od ziemi, a my poszliśmy w jego ślady, ustawiając się na swoich pozycjach.

Angelina przeleciała wkoło nas z kaflem pod ręką i zwolniła, aby zawisnąć w miejscu przed swoją drużyną.

— Okej, wszyscy, zaczniemy od kilku podań, tak na rozgrzewkę, cała drużyna proszę...

— Hej Johnson, co tak właściwie z twoją fryzurą? — wrzasnęła z dołu Pansy Parkinson.

Dziewczyna odgarnęła z twarzy swoje długie splecione włosy i kontynuowała spokojnie:

— Rozstawcie się w takim razie i teraz zobaczmy, co potrafimy...

Angelina podniosła kafel jedną ręką i rzuciła mocno do Freda, który podał go George'owi, a ten w moją stronę. Zamachnęłam się, aby czerwona piłka doleciała do Harry'ego, którą od razu podał ją Ronowi. Niestety kafel wypadł mu z rąk.

Camille • George WeasleyWhere stories live. Discover now