50. Bezpieczeństwo

596 36 5
                                    

Jordan przyszedł do mnie następnego z dnia z samego rana. Powiedział, że tego dnia nie pójdzie na wykłady, bo ta lalunia zaczęła, zanim łazić. Była wszędzie, mówił, że on może i ma rozdwojenie jaźni, ale ona miała obsesję. Czarnowłosy położył się obok mnie, od razu się przytulił do mojego brzucha. Zaczęłam głaskać go po włosach. Cieszyłam się, że przyszedł, Jamesa i Jacoba nie było już u mnie i musiałam sobie radzić sama. A tak, to mogłam go ganiać po zachcianki.

― Kocham Cię Izzy. ― podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Uśmiechnęłam się i pocałowałam go. Odwzajemnił pieszczotę od razu, dotknął mojego policzka i poprosił o dostęp. Gdy mu go udzieliłam, pocałunek stał się pełny pożądania. Gdybym miała sprawną nogę, to przeszłabym do czegoś innego.

― Ja Ciebie też wariacie. ― powiedziałam, kiedy się odsunęliśmy. ― A teraz możesz mnie zanieść do salonu i zrobić mi jedzonko. ― posłusznie podniósł mnie z łóżka i poszedł do innego pomieszczenia. Ułożył mnie na kanapie i przeszedł do kuchni. 

― Może szybciej będzie, jak Ci coś zamówię. ― usiadł obok mnie, uprzednio wyjmując telefon. ― Na co masz ochotę słońce? ― wzruszyłam ramionami. ― Może jakieś meksykańskie żarcie? ― pokiwałam głową. ― Taco? ― uśmiechnęłam się lekko. 

Ktoś zapukał do drzwi, Jordan poszedł otworzyć. Wysoka rudowłosa dziewczyna rzuciła się na szyję chłopaka, jednocześnie go całując. Czarnowłosy od razy ją odepchnął i spojrzał na mnie, przepraszającym wzrokiem. Jednak ja się skupiłam na dziewczynie, która patrzyła na mnie z mordem w oczach. O czym pomyślałam? Że znowu będą jakieś problemy.

― Kochanie! ― pisnęła. ― Co robisz u tej kaleki? W wolontariat się bawisz? ― prychnęłam, żałowałam, że nie miałam przy sobie kul, bo miałabym czym rzucić. 

― Co Ty sobie ubzdurałaś w tej pustej głowie?! ― warknął. ― Nie jestem żadnym Twoim kochaniem! Ja Cię nawet nie znam! Przyjebałaś się do mnie, kiedy czekałem na SWOJĄ dziewczynę. Początkowo może to było zabawne, ale teraz jest kurwa żałosne. Wypierdalaj stąd i nigdy nie zbliżaj się do nas. ― wypchnął ją z mojego mieszkania. ― Szmacisko. ― zaczął masować sobie skronie. ― Przepraszam Cię słońce.  

Wyciągnęłam do niego ręce, a kiedy mnie podniósł, wpiłam się w jego usta, co odwzajemnił od razu. Trwaliśmy tak chwilę, po czym do mieszkania wparował mój braciszek, a za nim Sean. Zaczęli robić mi wyrzuty, że znowu dałam mu szansę, ale co poradzić. Moje serce już wybrało. Musieli to zaakceptować, przynajmniej do momentu, aż nie skrzywdzi mnie kolejny raz. Kiedy już skończyli marudzić, Sean powiedział, że musieli podjąć ważną decyzję, względem mnie. Nie wiedziałam, do czego zmierzał, ale w końcu wyjaśnili mi, że będę musiała opuścić miasto na jakiś czas. James miał wyjechać ze mną. 

― Zrozum, że to dla bezpieczeństwa. Nie wiemy, kto współpracuje z tym potworem. Nie chcę, aby ktoś Cię zabił. ― miałam już coś powiedzieć, ale Jordan mi przerwał. 

― Nie możesz zginąć. ― złapał mnie za rękę. ― Słońce, musicie wyjechać. Najlepiej jak najszybciej i jak najdalej. Kiedy mają wykonać egzekucję? 

― Za kilka miesięcy. ― powiedział Sean. ― Nie dało się tego zrobić szybciej, niestety. ― westchnął. ― Spakujcie się, jutro wyjeżdżacie. Wszystko będzie pod nadzorem policji, tam, gdzie będziecie, również wszystko będzie chronione.  

Nie chciałam jechać, co ze studiami? Stażem? Wszystko miało pójść teraz w pizdu? Miałam nadzieję, że szybko dowiedzą się, kim byli Ci ludzie. Chciałam mieć znowu spokojne życie, przejmować się czymś, czym każda kobieta w moim wieku. 

#########

IZZY WHITEWhere stories live. Discover now