49. Wyrok

639 39 12
                                    

Ten dzień ciągnął się niemiłosiernie. Była dopiero dziesiąta, do rozprawy zostały cztery godziny. Nie chciałam tam iść. Stres zeżarł mi żołądek, przez gardło nie chciało mi nic przejść. Gdyby nie gips na nodze to chodziłabym po całym domu, ale tak mogłam tylko siedzieć i czekać. Bezradność to najgorsze uczucie, jakie kiedykolwiek czułam. Tuż po rozrywającym bólu psychicznym. Na ten dzień musiałam włożyć sukienkę, jeansów nie dałam rady.  James był tak jak zdenerwowany, mimo że próbował mnie pocieszać.  

― Wszystko się ułoży siostrzyczko. ― powiedział i mnie mocno przytulił. ― Po tej rozprawie, nasze życie wróci do normy. ― westchnęłam. ― Jeszcze pomogę Jordanowi odpuścić i będzie idealnie. ― cmoknął mój policzek. 

Staliśmy przed salą rozpraw. Cały czas trzymałam brata za rękę i czekałam, aż będę mogła wejść na salę. Kiedy to nastąpiło, miałam wrażenie, że się popłaczę. Siedział tam i wpatrywał się we mnie, przełknęłam gule w gardle i przybrałam grobowy wyraz twarzy. Zajęłam miejsce świadka, sędzia od razu przeszedł do pytań. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, co nie podobało się oskarżonemu. Musiałam się powstrzymać, by nie wykrzyczeć mu w twarz, że po tym, jak odebrał, mi rodziców powinien zdechnąć. Rzygać mi się chciało, gdy go widziałam.

Morderca moich rodziców co chwilę wcinał mi się w zeznania. Mogłabym znieść wszystko, ale nie komentarze na temat mojej matki i ojca. Zaczął mówić, że "suka próbowała zasłonić męża swoim ciałem, ale i tak potem zdechł". Sędzia oczywiście powiedział swoje na ten temat, ale to nic nie dało. Nawet groźba karą śmierci, nie pomogła. Miałam pewność, że ją dostanie i tak właśnie było. Cała rozprawa trwała może z cztery godziny. Przy tym, większość czasu ten potwór szydził z moich rodziców i mnie.

― Zanim ja zdechnę, Ty będziesz wąchać kwiatki od spodu. ― zagroził. ― Następnym razem nie będziesz miała tyle szczęścia. ― otworzyłam szeroko oczy. ― Pilnuj się szmato, bo zostanie z Ciebie mokra plama. ― zaśmiał się przeraźliwie, miałam wrażenie, że serce mi się zatrzymało.

To on kazał mnie potrącić. Może wtedy, gdy Jordan uratował mnie przed ścigaczem, to też było zagrywką tego potwora. Poczułam się słabo, mroczki pojawiły mi się przed oczami, zachwiałam się, ale nie zdążyłam złapać równowagi i upadłam. 

Obudziłam się w szpitalu, znowu. Nie za długo w nim przesiedziałam? Tym razem przyjął mnie inny lekarz, co trochę szło mi na rękę, bo nie musiałam się nikomu zbytnio spowiadać. Ojciec Jordana był za ciekawski jak dla mnie. Rozumiałam to, że mnie polubił i tak dalej, ale bez przesady. Jego syn był poprany! 

O dziwo nie uszkodziłam nogi, to był kolejny cud w moim życiu. Chyba rzeczywiście rodzice nade mną czuwali. Cały czas po głowie chodziły mi słowa tego potwora. Czemu chciał mnie zabić? Czy James też był w niebezpieczeństwie? Może moi przyjaciele też mogli mieć problemy? Musiałam coś wymyślić, bo w inny wypadku, mogło to się źle skończyć. 

James zawiózł nas do domu, powiedziałam mu o wszystkim, bo nie mógł wejść na sale. Ucieszył się, że dostał karę śmierci, ale taka prawda, że ona mogła nadejść za nawet pięć lat. W tym czasie mógł uciec jeszcze kilka razy i zrobić to, co powiedział. Jacob i mój brat postanowili porozmawiać z Seanem na ten temat, nie widziałam sensu, co on mógł zrobić? Nic. Nikt nie wiedział, kim byli pomocnicy tego potwora. Każdy nim mógł być. 

― A jak Jordan mu pomaga? ― zaprzeczyłam od razu. ― Jesteś pewna? Od samego początku Cię oszukiwał i robił problemy. ― westchnęłam. 

― Masz rację, ale serce mi podpowiada, że to nie on. Nie widziałeś, jaki był przerażony, kiedy dostałam "zapaści", kiedy zawieziono mnie do szpitala, kiedy ON był w kawiarni. Ochronił mnie przed jakimś ścigaczem, chyba muszę z nim pogadać. ― westchnęłam. ― Zadzwonisz do niego? ― mój brat kiwnął głową. ― Pójdę się położyć, jak przyjedzie, to niech do mnie przyjdzie. 

Minęło może trzydzieści minut, a Jordan wszedł do mojego pokoju. Wręczył mi bukiet czerwonych róż i przytulił mnie. Nie miałam już siły, by go odepchnąć, ten dzień był potworny Usiadł obok mnie i oczekiwał, aż coś powiem. Musiałam zebrać myśli w głowie, nie wiedziałam, od czego miałabym zacząć. Spojrzałam mu w oczy, myślałam, że one mi coś podpowiedzą, ale tak się nie stało. 

― Byłam na rozprawie. ― zaczęłam. ― Dostał karę śmierci. ― na twarzy chłopaka pojawił się wielki uśmiech. ― Ten wypadek...to on komuś to zlecił. Powiedział, że... że mam się pilnować, bo zostanie ze mnie mokra plama. ― chłopak zbladł, przysunął się do mnie i przytulił. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową. ― Powiedz, że nie masz z nim nic wspólnego, że to wszystko, co mi zrobiłeś, nie było zleceniem od niego. 

― Nie. ― powiedział. ― Nigdy nie miałem i nigdy nie będę miał nic wspólnego z tym mężczyzną. ― odsunęłam się i spojrzałam kolejny raz w te piwne oczy. ― Mam coś jeszcze dla Ciebie. ― uniosłam brew. Z kieszeni spodni wyciągnął kartkę. ― To wyniki badań psychologicznych. Mam rozdwojenie jaźni. Po skończeniu studiów poddam się całkowitemu leczeniu. ― przytuliłam go, co od razu odwzajemnił. ― Może przepiorą mi mózg, będę inny, lepszy. Wart Ciebie. 

― Zostań ze mną, teraz Cię potrzebuje. ― pocałował mnie w głowę i jeszcze bardziej się we mnie wtulił. ― To ostatnia szansa Tayler, nie schrzań tego. 

#####

Miałam inny pomysł na ten rozdział, ale wyszło, jak wyszło. 

Postaram się coś jeszcze dzisiaj napisać, ale nic nie obiecuje <3

Miłej środy kochani!

IZZY WHITEWhere stories live. Discover now