37. Zaskoczył mnie

643 39 4
                                    

Ten wieczór skończył się tak, że spaliśmy osobno. Jordan w domu zrobił mi awanturę, w końcu jak mogłam pomyśleć o tym, że mógłby na mnie podnieść rękę. To absurd! Prawda? Wtedy jego mina mówiła coś innego, znów próbował mnie dominować. Może w łóżku to jeszcze mi pasowało, ale tak normalnie to nie. Rano obudził mnie po siódmej, jak gdyby nic pocałował mnie i poszedł zrobić śniadanie. Nie miałam zamiaru się do niego odzywać, przegiął dwa razy tego samego dnia. Kiedy w końcu zwlekłam się z łóżka i poszłam się ubrać, wbiłam się w body na długi rękaw, które bardzo przylegało do mojego ciała i jeansową spódniczkę. Na stopy włożyłam czarne kozaczki, które miała za kolana. Włosy rozczesałam i związałam w niską kitkę. Makijaż zrobiłam tradycyjny.

Kiedy weszłam do kuchni, Jordan zmierzył mnie z góry na dół. Uśmiechnął się, ale w końcu do niego dotarło, gdzie się w tym wybierałam. Zacisnął wargi w cienką linię i podsunął mi pod nos śniadanie i kawę. Podziękowałam skinieniem głowy i wzięłam się za jedzenie. Mój telefon po chwili zaczął wibrować, wiadomość za wiadomością. Nie zwracałam na to jednak uwagi, w przeciwieństwie do Jordana, który z kolejną wiadomością, coraz bardziej zaciskał szczękę.

― Zobacz kto to. ― powiedział w końcu. Westchnęłam i odblokowałam telefon. Większość wiadomości miałam od Noemi, która przepraszała mnie za to, że Austin spisał mój numer z jej telefonu. Kolejne były właśnie od niego. Pytał, kim był dla mnie Jordan i czy nie wyskoczyłabym z nim na kawę. Zignorowałam go, a dziewczynie napisałam, że nic takiego się nie stało.

― Nikt ważny. ― mruknęłam, po czym wstałam i poszłam umyć zęby i potem po płaszcz. ― Nie musisz mnie odwozić, przejdę się. ― zabronił mi. Powiedział, żebym dała mu pięć minut. Jednak nic sobie z tego nie robiłam, wyszłam z mieszkania i biegiem ruszyłam do windy.

Wyszłam z budynku, na uczelnię miałam dosyć daleko, ale nie śpieszyłam się. Zajęcia zaczynałam dopiero o dziesiątej, a była ósma trzydzieści. Kiedy byłam kilka ulic dalej, podjechał Jordan i kazał mi wsiadać. Znów był wściekły, mnie za to trzymało od wczoraj.

― Możesz przestać zachowywać się jak dziecko? ― mruknął, kiedy byliśmy w połowie drogi. ― Ignorujesz mnie, uciekasz, o co Ci chodzi Ave? ― w tym momencie zachowałam się jak typowa baba. "Domyśl się skarbie".

Resztę drogi nie odzywał się, kiedy zatrzymał się przed uczelnią, od razu wysiadłam z samochodu, rzuciłam tylko "miłego dnia", po czym zamknęłam drzwi. Jordan był dla mnie ważny, od naszej wspólnej, pierwszej nocy, naprawdę coś do niego poczułam. Podczas tego weekendu był cholernym ideałem, ale najwyższy czas, by wrócić na ziemie. Ani ja, ani on nie byliśmy ideałami.

W końcu przestałam myśleć o Jordanie i zajęłam się wykładami. Robiłam szczegółowe notatki i uważnie słuchałam wykładowcy. Moim priorytetem na tych studiach było zdanie każdych testów, nie przyjaźnie ani użeranie się z Austinem. Miałam konkretny cel, do którego dążyłam. Nikt nie mógł i nie był w stanie przeszkodzić mi w spełnieniu mojego największego, realnego marzenia.

Noemi jeszcze kilka razy mnie przepraszała za ten numer, mówiłam jej cały czas to samo. Austin za to, co chwilę mnie zaczepiał i wypisywał. Ignorowałam wszystko, był dla mnie nikim. Kiedy w końcu skończył się ostatni wykład, poszłam w stronę wyjścia, oczywiście ktoś musiał mnie zatrzymać. Tym kimś był blondyn, który po raz kolejny zapraszał. Nie zareagowałam na jego obecność, wyminęłam go i poszłam w swoją stronę. Już z daleka widziałam Jordana, który był oparty o swój samochód. Stał do mnie tyłem, początkowo chciałam znowu uciec od niego, ale blondyn cały czas za mną szedł.

― Co Ci szkodzi pójść ze mną na kawę? ― czarnowłosy się odwrócił, podszedł do mnie, w jednej ręce trzymał bukiet czerwonych róż.

― Zaraz ja Ci zaszkodzę, jeśli się od niej nie odpierdolisz. ― warknął w jego stronę. Znów miał mord w oczach, przerażało mnie to. ― To dla Ciebie słońce. ― wręczył mi kwiaty i objął drugą ręką. Uśmiechnęłam się i stanęłam na palcach, by go pocałować. ― Jeszcze tu jesteś? ― otworzył mi drzwi, wsiadłam bez słowa. 

W domu byliśmy kilkanaście minut później. Tymi kwiatami nieco poprawił mi humor, ale w dalszym ciągu byłam na niego wściekła. Kiedy weszliśmy do mieszkania, moim oczom ukazał się pięknie udekorowany stół, świeczki, biały obrus, płatki róży, dwie lampki wina i butelkę pełną trunku. Popatrzyłam na niego pytającym wzrokiem, on pomógł mi tylko zdjąć płaszcz i powiedział, bym usiadła, a on zaraz do mnie przyjdzie. Kilka chwil później przyniósł obiad, który sam przygotował. 

― Z jakiej to okazji? ― zapytałam po kilkunastu minutach. Byłam ciekawa, co tym razem wymyślił. 

― Przepraszam Ave, masz rację. Jestem pieprzonym, zazdrosnym dupkiem, który chce Cię mieć tylko dla siebie. Nie będę grzebał Ci już w telefonie, to było dziecinne. ― wstał z miejsca i do mnie podszedł. Klęknął i intensywnie wpatrywał mi się w oczy. Odwróciłam się całkiem w jego stronę, jego ręce od razu powędrowały na moje odkryte nogi. ― Kocham Cię Ave. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym rano wstać i znów być sam. Jeśli tylko powiesz, to się dla Ciebie zmienię, jeśli będziesz kazała mi iść do psychologa, to pójdę. Tylko zostań ze mną. 

― To prawda, jesteś dupkiem, do tego masz nierówno pod sufitem i powinieneś się leczyć na ten durny łeb. ― powiedziałam, nie odrywając od niego wzroku. ― Ale skąd Ci się wzięło, że odejdę? ― uniosłam brew. ― Nigdy nic takiego nie powiedziałam, zależy mi na nas idioto. ― nachyliłam się i cmoknęłam go w czoło. ― Ale o tym psychologu jeszcze pogadamy. ― już nic nie mówiąc, wtulił się we mnie.

######

Czasami sama się zastanawiam, co ja mam we łbie. 

Postaram się kolejny napisać w miarę szybko, może na siedemnastą trzydzieści będzie ;p

IZZY WHITEWhere stories live. Discover now