47. Go home

600 34 3
                                    

Poprosiłam ojca Jordana, aby nie mówił synowi, że byłam w szpitalu. Przez ten czas dużo z nim rozmawiałam, pytał, o co chodziło z tym sądem i jego wyrokiem. Powiedziałam mu prawdę,  chciałam, żeby wiedział, jakiego ma syna. On nie mógł w to uwierzyć, bo Jordan był ze mną taki szczęśliwy. Jasne, ja za to byłam szczęśliwa, zanim go poznałam. 

Miałam dość leżenia w szpitalu, pielęgniarki patrzyły na mnie ze współczuciem i obchodziły się, jak z jajkiem. Wkurzało mnie to, ale codziennie humor poprawiał mi mój brat, Jay i Naomi. Blondynka nawet dogadała się z wykładowcami i poprzez transmisje live, mogłam być na każdym wykładzie. Nie miałam, chociaż dużych zaległości. 

Tego dnia mieli mi ściągnąć gips z ręki. Jednocześnie to był przedostatni dzień w szpitalu. Czekałam na lekarza, który miał mi ściągnąć gips, ale zamiast niego przyszedł Jordan. Przeklęłam głośno i spojrzałam na zdezorientowanego szatyna. 

― Co się stało? ― zapytał po dwóch minutach ciszy. ― Jak długo tu jesteś? ― westchnęłam i spojrzałam w  drugą stronę, nie chciałam patrzeć na tę jego słodką buźkę. ― Słońce, powiedz mi, kto Ci to zrobił. ― złapał mnie za podbródek i kolejny raz już kazał na siebie spojrzeć. 

― Potrącono mnie ― powiedziałam krótko. ― A w szpitalu jestem od miesiąca. ― prychnęłam, widząc jego minę. ― Twój ojciec Ci powiedział, że tu jestem? ― uniósł brew. ― To on mnie przyjął. 

― Nie powiedział mi. ― naburmuszył się. ― Kazałaś mu? ― zaprzeczyłam i zapytałam, co robił w mojej sali. ― Inny lekarz kazał mi tu przyjść i zaprowadzić pacjentkę na ściągnięcie gipsu z lewej ręki. Mojemu ojcu wypadła operacja, przyszedłem pomóc. 

― No to na co czekasz? Zaprowadź mnie na ściągnięcie gipsu. ― podsunął mi wózek, po czym pomógł mi na niego wsiąść. ― Zapytam wprost. ― mruknęłam w końcu. ― To Twoja sprawka? Kolejna gra? 

― Oszalałaś! ― krzyknął, zwracając uwagę pacjentów, pielęgniarek i lekarzy. ― Myślisz, że posunąłbym się do takiego czegoś? Nie jestem, aż taki popaprany! ― pokręciłam głową i już się nie odezwałam.  

Następnego dnia przyjechał po mnie Jacob, tego dnia miała też się odbyć rozprawa, ale na prośbę prokuratora została przesunięta na za dwa tygodnie. Miałam trochę czasu, by się na to psychicznie przygotować. Jay powiedział, że James nie mógł przyjechać po mnie, bo miał zawody, na które musiał pojechać. Następne kilka dni miałam spędzić sam na sam z przyjacielem swojego braciszka. Cieszyłam się, bo go bardzo lubiłam, poza tym, był przystojny, wysportowany, umięśniony. Ideał. Zwłaszcza że miał wspaniałą osobowość. 

― Zanieść Cię? ― zapytał, kiedy weszliśmy do budynku. Jak na złość jedna winda była w naprawie, a druga była pełna ludzi. Jacob niósł mnie na dziesiąte piętro. ― Dobry trening. ― zaśmiał się, kiedy byliśmy pod moimi drzwiami. ― Wyglądasz na taką kruchą, a ważysz chyba z tonę. ― uderzyłam go lekko w głowie, śmiejąc się jednocześnie. 

― Dzięki Jay, doceniam szczerość. ― weszliśmy do mieszkania. Chłopak położył mnie na kanapie i powiedział, że zrobi mi obiad, bo pewnie jedzenie szpitalne nie było za dobre. ― Kocham Cię Jay! ― zaśmiał się, kręcąc głową. 

Brunet zrobił spaghetti, zjadłam dwie porcję. Po tym włączyliśmy jakiś film i rozmawialiśmy o głupotach. Powiedziałam mu, że gadałam z Jordanem i zapytałam wprost o ten wypadek. Stwierdził, żebym mu nie wierzyła, bo to rzeczywiście mógł być on. Nie chciałam w to wierzyć, jakaś część mnie wierzyła w to, że on mnie serio kochał i żałował tego, co zrobił. Poza tym to naprawdę trzeba mieć pojebane we łbie, aby z premedytacją wjechać w człowieka. W końcu to nie było tak, że skoro on nie mógł mnie mieć, to nikt inny też nie. 

Bałam się o swoje życie, o życie Jamesa, Jacoba, Naomi i wszystkich, którzy się wokół mnie kręcili. Ktoś, kto to robił, musiał mnie naprawdę nienawidzić. Tylko kto to był? Martwiłam się, że nigdy się tego nie dowiem. 

#########

Miłego dnia!

IZZY WHITEWhere stories live. Discover now