106. WRESZCIE W DOMU

61 9 4
                                    

8 lipiec 2013


Ziewam, zdejmując walizkę z taśmy. Kieruję swój wzrok na Jareda, który robi podobnie z bagażem Constance. Łapię za rączkę dziewczynkę, trzymającą się mojej nogi i posyłam jej zaspany uśmiech. Obie przespałyśmy cały lot z Europy, ale o ile ona ma teraz energię, tak ja mam ochotę zakopać się pod kocykiem i przespać kolejne kilka godzin.

-Każdy znalazł swój bagaż?- Pyta piosenkarz, tuż po policzeniu naszych walizek. Większość załogi, która z nami przyleciała kiwa głową potwierdzając, jednak Shannon unosi rękę w górę.

-Jeszcze mój.- Ogłasza. Przesuwam się z Elizabeth na bok, żebyśmy nie przeszkadzały w polowaniu. Głaskam niebieskooką po włoskach, a ta wystawia rączki w moim kierunku.

-Mama!- Woła, więc podnoszę ją, a gdy się prostuję, zauważam starszego Leto na taśmie, na którą normalnie trafiają walizki i torby.

-Co ty robisz, baranie?!- Wrzeszczy jego brat, a mój mąż, a ja załamuję ręce. Jakby nie wystarczyło, że Shann razem z Tomo zgubili się w drodze do toalety na lotnisku w Paryżu, gdzie mieliśmy ostatni koncert, przez co prawie gitarzysta spóźnił się na swój samolot do Detroit.

-Żebym ja to wiedział.- Odpowiada perkusista, stojąc już na posadzce.- Dobra, mam wszystko. Chyba możemy iść.- Uśmiecha się szeroko, nasuwając na nos okulary przeciwsłoneczne.

Przechodzimy do kolejnego pomieszczenia i pierwszymi osobami, które rzucają mi się w oczy są Emma i Carl, który gdy tylko dostrzega swoją byłą żonę, zamyka ją w ramionach. Zresztą Shann wita się ze swoją dziewczyną z podobną czułością. Załoga fotografów macha nam na pożegnanie i każdy rozchodzi się w swoim kierunku, podobnie jak Stevie, muzyk koncertowy. Witam się z przybranym ojcem chłopców i byłą asystentką, a potem wszyscy ruszamy do wyjścia z budynku, a następnie na parking.

-Hej, Olivia, co ty taka niemrawa?- Pyta blondynka, zrównując ze mną. Wywracam oczami, a ta jedynie się śmieje.- Rozumiem. Jeszcze gorsi niż dzieci, nie?

-Wiesz, wnioskując po twoich worach pod oczami, to ja się jednak choć trochę wysypiałam, w przeciwieństwie do ciebie.- Kobieta poważnieje.

-Nie śmieszne. To małe potworki.- Komentuje ze śmieszną miną.- Ale chwała za Patricka. Nigdy bym sobie nie poradziła bez niego.- Wzdycha, gdy docieramy do samochodu Ludbrook i zaparkowanego tuż obok naszego, którym przyjechał Carl.

***

Przewracam się na bok, by w końcu podnieść się do pozycji siedzącej, otwierając jednocześnie oczy. Rozglądam się, intensywnie myśląc gdzie tym razem jestem, ale dzięki zdjęciom wiszącym na ścianie, dociera do mnie, że jestem wreszcie w domu w LA. Kończę ziewać, a na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Zrzucam stopy na dywanik i podchodzę do szafy. Przebieram się w spodenki i jakąś koszulkę, a następnie wychodzę na korytarz i od razu docierają do mnie odgłosy z dołu. Zbiegam ze schodów i wpadam do salonu akurat, gdy Jared, odwrócony do mnie tyłem daje kazanie części Linkin Park, którzy rozsiedli się na sofie.

-... Olivia śpi, dlatego jeśli jeszcze raz odezwiecie się choćby o jeden decybel za głośno, wykopię was stąd, choć to wy macie przewagę liczebną.- Macham chłopakom, a ci z wielkimi uśmiechami na ustach, próbują powstrzymać uśmiechy. Podchodzę do młodszego z braci Leto, skradając się na paluszkach i dźgam go w bok, a ten piszczy, podskakując, po czym odwraca się, mrożąc mnie wzrokiem.- Ja tu właśnie staram się ich uspokoić, a ty tak mnie zachodzisz?- Fuczy, udając wkurzonego. Śmieje się cicho, jednocześnie podnosząc się na palcach. Całuję go krótko, a zaraz potem wciskam się między Chestera i Shinodę, którzy w tym samym momencie cmokają mnie w policzek. Robię zaskoczoną minę.

-A to za co?- Pytam, spoglądając na bawiącą się na dywanie Elizabeth i najmłodsze córeczki wokalisty Linkinów.

-Za to że już wróciłaś.- Odpowiada Mike.- Nudziło nam się.- Dodaję, a w tym czasie Brad nachyla się nad swoim kolegom z zespołu z miną zbitego szczeniaczka.

-Ja też chciałem się przywitać.- Mówi, a ja przytulam go, całkowicie ignorując to, że w ten sposób przygniatamy trochę Benningtona.

-Cześć, Baranku.

-No cześć. Jak było w trasie?- Mówi, cały czas trzymając mnie w objęciach.

-Delson, puszczaj ją, bo zaraz się uduszę.- Jęczy Chez, a gitarzysta wypuszcza mnie ze swoich ramion.- Dziękuję. Właśnie, jak było?

-Powiem wam, że ciekawie. Ale jednak w domu najlepiej.- Wystawiam nogi na Josepha, który zajął miejsce na fotelu, jednocześnie opierając głowę na Shinodzie.- A co u was? Myślałam, że też jesteście w trasie.- Moja poduszka zaczyna się trząść ze śmiechu.- No co?

-Nic. Tylko myślałem, że pamiętasz jak wysłałaś z nami Babu pod koniec lutego do Australii, a potem się na niego wydarłaś.- Ciągnie mnie za kosmyk włosów.

-Rzeczywiście.- Prycham cicho, przypominając sobie miny członków zespołu, gdy po raz kolejny wyzywałam współwłaściciela studia od pajaców, kretynów i tym podobnych.- A teraz jakoś nie będziecie mieli kilku koncertów gdzieś?- Dopytuję, bo mimo, że dawno nie zaglądałam do papierów, coś mi jednak świta.

-Prawda. Pojutrze wybieramy się do Azji.- Bennington zaciera ręce z wielkim uśmiechem.- Tylko, ja cię proszę, nie zbesztaj nam fotografa tym razem.- Tym razem składa dłonie jak do modlitwy.

-Nie obiecuję. Wszystko zależy od stanu w jakim znajduje się studio.- Odpowiadam, spoglądając na mojego męża, który wpatruje się w nas z uśmiechem.- Jay, czemu milczysz?- Zwracam się do niego.

-Bo mnie zdążyli już wypytać ze wszystkiego. Teraz słucham twojego przesłuchania. Ktoś chce herbaty albo kawy?- Unoszę dłoń w górę, a zaraz za mną reszta.- Lee, kawa, a reszta?- Każdy składa zamówienie, a potem młodszy Leto znika w kuchni.

-W ogóle, muszę to powiedzieć, jestem dumny z Luckie. Nauczyła się chodzić.- Zaczyna Chester, więc odwracam głowę w jego stronę.

-Widzieliście zdjęcia?- Uśmiecham się szeroko.

-Ta twoja pokraka zdążyła nam już je pokazać.- Mike wskazuje na pomieszczenie, w którym zniknął Jay, a ja śmieję się cicho.

-Nie nazywaj go tak.- Trzepię moją podusie po głowie, a ten tylko krzywi się nieznacznie. Obserwuję jak wokalista Linkinów podnosi się, a potem przechodzi nad moimi nogami na dywan. Kuca przy stoliku, z pięć metrów od dziewczynkach, które grzecznie się bawią.

-Luckie, chodź do wujka.- Rozkłada ręce, a czarnowłosa podnosi się i po chwili ląduję w ramionach chudzielca, jednocześnie wołając.

-Cheese!- Śmieję się, podobnie jak reszta zespołu.

-To chyba miało być Chez.- Komentuje Shinoda.- Ale powiem ci, że też nieźle brzmi.- Uśmiecha się szeroko, a jego przyjaciel tylko do przedrzeźnia.



-------------

Od siebie mogę dodać tylko tyle, że nie planowałam tego rozdziału,  ale w związku na to co się stało w tym tygodniu po prostu musiałam.

Spoczywaj w pokoju, Chez. Będę za tobą tęsknić... :c


Bright LightsHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin