75. WSZYSTKO ZMIERZA W DOBRYM KIERUNKU

84 6 4
                                    

18 marzec 2011

Spoglądam na Shannona z pod zbyt długiej już grzywki. Chyba muszę ją w końcu podciąć. Macham głową, próbując odsłonić sobie widok, na co młodszy Leto ze śmiechem odgarnia mi włosy na boki i cmoka w nos. Perkusista uśmiecha się szeroko, by zaraz potem udać, że wymiotuje.

-Jesteście uroczy, ale to już przesada.- Komentuje, a na moje policzki wkraczają rumieńce. ZNOWU. Agrrr... Jakoś odzwyczaiłam się od tych czułości Jareda.- Dobra, ja się chyba będę już z wami żegnać, bo zaraz mam samolot.- Podchodzi bliżej.- Młody, mam nadzieję, że tym razem tego nie spieprzysz.- Zwraca się do swojego brata grożąc mu palcem wskazującym.- Bo następnym razem już ci nie pomogę.- Uśmiecha się jeszcze szerzej i klepie niebieskookiego w ramię, po czym prawie wyrywa mnie z objęć Jaya i sam zamyka mnie w swoich silnych ramionach.

-Shan, dusisz.- Mruczę, próbując się wyplątać.

-Kiedy ja się tak cieszę, że jednak jesteście razem.- Odsuwa mnie na kilka centymetrów.- Bo wiesz, przez ten rok był okropny.- Wskazuje palcem na muzyka, a ten wywraca oczami.

-Nie musisz mi tego wypominać. A, i żeby nie przyszło ci do głowy mówić komukolwiek, że znów jesteśmy razem. To ma być niespodzianka.

-Mhmmm... Na pewno. Ani słówka nie pisnę.- Potwierdza starszy, wreszcie mnie puszczając.- To kiedy mam się was spodziewać w LA?

-Muszę najpierw załatwić wszystkie sprawy tutaj.- Odzywam się, wracając w objęcia Jareda.- Może uwinę się do przyszłego tygodnia.- Dodaję.

-Tylko, moi drodzy, nie zapominajcie, że bodajże 27 mamy koncert w Brazylii, o ile dobrze kojarzę.- Mruży oczy, przyglądając nam się.

-Tak, wiemy. Mi nie musisz przypominać. A teraz, Bro, uciekaj, bo ci samolot ucieknie.

-No pewnie, już mnie wyganiasz.- Shannon udaję obrażonego, ale przybliża się do mnie i cmoka w czoło, po czym klepie swojego brata w ramie.- W takim razie, do zobaczenia. Mam nadzieję, że mimo głupoty tego tu obok ciebie, nie zmienisz zdania i zobaczę cię jeszcze.

-Obiecuję. To mój prezent na twoje urodziny.- Unoszę kąciki ust lekko.

-Trzymam cię za słowo.- Salutuje nam i odchodzi w kierunku bramek. Spoglądam na niebieskookiego, który w tym samym czasie kieruje swój wzrok na mnie.

-Wracamy?- Pyta, a ja kiwam głową, zgadzając się.- Ty naprawdę sądzisz, że nikomu o nas nie powie?- Mężczyzna spogląda na mnie z powątpieniem.- Oki, rozumiem.- Wychodzimy powoli z lotniska i po chwili już siedzimy w czarnym samochodzie należącym do mojego cholernego przyjaciela. Opieram głowę o szybę, czując się po prostu bezpiecznie, gdy za kierownicą siedzi młodszy Leto.- Gdzie mam jechać? Do domu Jacka czy do twojego mieszkania?- Pyta po długiej, ale przyjemnej ciszy. Spoglądam na czarny zegarek na nadgarstku.

-Właściwie to jedź w kierunku domu, a ja ci powiem gdzie skręcić. Odbierzemy dzieciaki ze szkoły.- Z kieszeni skórzanej kurtki wyciągam telefon i piszę wiadomość do Whita, który pewnie siedzi w wytwórni.- Henry cię polubił.- Dodaje, a mężczyzna uśmiecha się szeroko.

-To pewnie dlatego, że cały czas bawię się z nim samochodzikami.- Mówi, skręcając.- Zastanawiam się, ile czasu John spędza z nimi.- Spogląda przelotnie na mnie.

-Wbrew pozorom dużo.- Uśmiecham się.- Codziennie robi im śniadanie, kanapki do szkoły i pomaga im w nauce jak wróci, bawi się z nimi, rozmawia, zawsze przed snem coś opowiada.- Wymieniam.- Może i jest pracusiem, ale kocha je nad życie.- Milknę i nie odzywam się aż do momentu, w którym pokazuję mężczyźnie gdzie ma skręcić. Jay parkuje naprzeciwko wejścia do szkoły, tak, żeby od razu nas zauważyli i wysiadamy z samochodu. Niebieskooki opiera się o maskę, a ja staję przed nim i przechylam lekko głowę.

Bright LightsWhere stories live. Discover now