45. ATLANTA

92 9 2
                                    

13 marzec 2007

Budzą mnie krzyki dochodzące z pokoju obok. Spoglądam na zegarek, który wskazuje 6:15. Dźgam Jareda w bok, próbując go obudzić. W końcu unosi się lekko na łokciach.

-Zignoruj to. Oni tak codziennie.- Mruczy, opadając z powrotem na poduszkę.- Nie dadzą się człowiekowi wyspać.- Dodaje, sepleniąc. Wtula się w fragment kołdry i ponownie zasypia. Kładę się z powrotem, ale już nie zasypiam. Po kilkunastu minutach, w których krzyki nie cichnął, a wręcz się zwiększają, podnoszę się z łóżka. Jak najszybciej ubieram się i wychodzę z pokoju hotelowego. Pukam do drzwi po lewej, jednak nikt nie odpowiada. Naciskam na klamkę, która ustępuję. Wchodzę do środka i moim oczom ukazuje się Shan przyduszający Tomislava.

-Co wy robicie?- Pytam, a starszy z nich spogląda na mnie, co wykorzystuje czarnowłosy, wydostaje się z pod ramion perkusisty.

-Ten kretyn.- Wskazuje na gitarzystę, chowającego się za moimi plecami.- Postanowił poćwiczyć grę na gitarze, gdy ja spałem!

-no i co w związku z tym? Musiałeś przy tym jeszcze mnie obudzić?- Ziewam, a ten robi dziubek, zastanawiając się nas odpowiedzią.- Więc, co masz mi do powiedzenia?

-To wina Tomo, to on się tarł.- Mrozi mnie wzrokiem, rzucając mi nieme wyzwanie.

-A kto go zaatakował?- Przechylam głowę na prawo.

-No dobra, dzisiaj wygrałaś.- Mruczy wracając do łóżka. Odwracam się i wpadam na najmłodszego z zespołu. Ten całuje mnie w policzek.

-Dziękuję za uratowanie życia.- Uśmiecha się szeroko, ukazując przy tym krzywe zęby.

-Jeszcze jedna taka sytuacja.- Grożę mu palcem.- A sama cię zabiję.- Omijam go i wychodzę z pomieszczenia. Staję przed drzwiami z numerkiem 6277 i uświadamiam sobie, że karta do pokoju została na szafce. Wzdycham cicho i pukam z nadzieją, że Jared nie zasnął jeszcze do końca. Po kilku minutach dobijania się, drzwi po prawej się otwierają i na korytarz wychodzi zaspana Ludbrook i z zamkniętymi oczami podaje mi kartę.

-Uniwersalna.- Wymrukuje. Otwieram pokój, który dzielę z Jaredem i oddaje jej biały przedmiot, a ta znika.

* * *

Wspinam się na scenę i robię ostatnie zdjęcia z koncertu, czyli fotografie tłumu. W międzyczasie spoglądam na backstage, gdzie Jared macha w miom kierunku. Zawieszam aparat na szyi i podchodzę do niego. Akurat pije wodę z butelki.

-I jak?- Pyta, próbując mnie objąć, jednak uchylam się przed jego ramieniem.

-Śmierdzisz, Pacanie.- Mówię, a ten unosi prawą brew w górę.

-No właśnie, Pacanie.- Obok nas pojawia się Shannon z wielkim uśmiechem wymalowanym na twarzy.

-Ty nie jesteś lepszy, Kurduplu.- Zwracam się do starszego z braci i odchodzę w kierunku garderoby zespołu, gdzie na kanapie siedzi Tomo i Emma.- Witam.- Macham do nich i podchodzę bliżej i gdy odkładam mój sprzęt na stolik w drzwiach pojawia się młodszy Leto.

-Jak mnie nazwałaś?- Staje kilka centymetrów przed mną.

-Pacanem.- Odpowiadam bez mrugnięcia powieką, a ten przerzuca mnie przez ramię.- Lepisz się!- Krzyczę.- I śmierdzisz jak świnia.- Dodaję.

-Wiesz, że z każdym twoim słowem jest coraz gorzej?- Klepie mnie po tyłku, a ja zaciskam zęby, żeby nie oddać mu ze zdwojoną siłą.

-Odstaw mnie, ale już.- Muzyk całkowicie mnie ignoruje.- Bo będziesz spać na podłodze.- Groże mu, obserwując jak do pomieszczenia wchodzi perkusja. Zatrzymuje się przede mną.

-Nie zrobisz mi tego. Masz za dobre serce.- Wywracam oczami.

-Jesteś tego taki pewien?- Warczę.

-Puść ją, zanim cię zagryzie.- Mrożę wzrokiem starszego Leto, a młodszy odwraca się do brata- Ktoś od oświetlenia cię woła.- Dodaje.- Czeka koło sceny. Fajny tyłek, Oliver.- Rzuca, za co obrywa od Jareda i bardzo dobrze. Po chwili wychodzimy z garderoby.

-No dobra, możesz mnie już odstawić.- Odzywam się.- Nie chcę pokazywać wszystkim jaką mam grubą dupę.- Muzyk staje jak wryty. Odstawia mnie z powrotem na podłogę, którą mam ochotę porządnie wycałować.

-Olivio Carrie Richardson, twój tyłek jest idealny, ani nie za chudy, a ni nie za gruby.- Przybliża się i obejmuje mnie, kładąc ręce na moich pośladkach.- Cała jesteś dla mnie idealna i zakazuje ci myśleć inaczej, rozumiesz?- Całuje mnie w kolejno czoło, oba policzki, nos i na końcu usta.- I nawet jak się roztyjesz, będę cię kochać zawsze tak samo, jasne?- Uśmiecham się, potwierdzając skinieniem głowy.

-Na razie tego nie planuję, aczkolwiek jak dorwę czekoladę, to sam wiesz co z niej zostaje.- Puszczam mu oczko.

-Sam papierek.- Wzdycha.- Wracaj do reszty, ja zaraz przyjdę.- Zawracam, a gdy mam już otwierać drzwi do garderoby, zatrzymuje mnie jego głos.- Teraz ty też śmierdzisz.- Odwracam się i obserwuje jego wredny uśmieszek.

-Pacan.- Pokazuje mu środkowy palec, a ten wybucha śmiechem. Wchodzę do pomieszczenia, a oczy wszystkich kierują się na mnie.- Na szczęście ta świnia mnie puściła.- Wzdycham.- Jest tu gdzieś prysznic? Cała cuchnę.- Zwracam się do Emmy.

-Niestety, musisz wytrzymać do hotelu. Jak Jay wróci to się będziemy zbierać. Punkt północ jedziemy dalej. Jak ktoś się spóźni, zostaje. Nie będziemy na nikogo czekać. Czy to jest jasne, chłopaki?- Mówi, przyglądając się z uwagą perkusiście i gitarzyście, a ci przytakują.

-Ale jeśli na przykład Shannon zamknąłby mnie w toalecie, to mnie zostawicie?- Pyta Tomo, płaczliwym głosem, podczas gdy ja zajmuję miejsce obok blondynki.

-Możemy poczekać ewentualnie te pięć minut. Nie więcej.- Sięgam po aparat i przeglądam zdjęcia z dzisiaj, odcinając się od krzyków Shana i Tomislava. Po kilku minutach w środku zjawia się Jared.

-Wszystko załatwione. Możemy jechać.- Oznajmia. Jak najszybciej zbieramy wszystko i po chwili siedzimy już w czarnym samochodzie, który ma nas zawieść pod hotel. Opieram się o ramię młodszego Leto i przymykam powieki. Gdy mnie budzą stoimy już pod budynkiem. Dosłownie wypadam z auta. Jakoś docieramy do pokoju. Gdy drzwi za nami się zamykają, spoglądam na zegarek, który wskazuje 23:29.

-Chyba nie zdążyliśmy się wykąpać oboje.- Mruczę, a niebieskooki obejmuje mnie w pasie.

-Zawsze możemy wziąć prysznic razem.- Wyszeptuje, całując mój policzek.

-Całkiem ciekawa propozycja.- Wymrukuję.

* * *

Wchodzimy do busa. Obserwuję dokładnie Jareda, który odkłada nasze torby obok sofy, po czym podchodzi do kartki wiszącej na ścianie. Skreśla z listy Atlantę.

-Czas na St. Louis.- Uśmiecha się do nas szeroko.

Bright LightsWhere stories live. Discover now