35. CHOINKA

166 13 8
                                    

22 grudzień 2006

Budzę się, gdy promienie słoneczne świecą mi prosto w twarz. Najśmieszniejsze jest to, że wczoraj wieczorem jeszcze rzucaliśmy się przed lotniskiem śnieżkami w Nowym Yorku, a dzisiaj jesteśmy już tutaj, w słonecznej Kalifornii. Mało brakowało, a w ogóle byśmy nie wylecieli z powodu warunków pogodowych. Próbuję się ruszyć, ale przeszkadza mi Jared wtulony w mój brzuch. Opadam z powrotem na poduszkę i przymykam powieki, jednak nie na długo, bo kilka minut później do pokoju wpada Shannon.

-Cześć, przyszła bratowa.- Rzuca, siadając w nogach łóżka. Unoszę prawą brew w górę, przyglądając mu się z uwagą.

-Czy ja o czymś nie wiem?

-Wiesz o wszystkim, co trzeba. Ale myślę, że skoro już wolisz tego kretyna ode mnie, to on przynajmniej jakoś utrzyma cię przy sobie.- Puszcza mi oczko, po czym trąca nogą swojego brata w brzuch.

-Ej, nie bij go.- Próbuję powstrzymać perkusistę, rzucając w niego poduszką.- Co on ci takiego zrobił?

-Nic. Po prostu jest moim bratem, a rodzeństwo już tak ma.- Wzrusza ramionami.- A poza tym mama kazała was obudzić.-Dodaje.

-A od kiedy ty się jej tak słuchasz, co?- Brązowooki wystawia mi język i po raz kolejny szturcha młodszego Leto, jednak ten uparcie śpi.- Nie umiesz. Tak to się robi.- Mruczę i zaczynam głaskać wokalistę po policzku, a ten powoli otwiera powieki. Na jego ustach pojawia się uśmiech, zapewne jeszcze nieświadomy, kto siedzi za nim.

-Dzień dobry, Aniele.- Wymrukuje z poranną chrypą, podnosząc się z mojego brzucha.

-Tak, tak. Cześć, Bro.- Shannon uderza go w ramie, a ten podskakuje ze strachu.

-Co tu robisz?- Pyta, odwracając się do swojego brata, a ja wstaje z łóżka

-Przyszedłem was obudzić.- Perkusista kieruje swój wzrok na mnie.- Mmm... Jakie niesamowite nóżki.- Komentuje, za co obrywa od Jareda. A ja wystawiam mu środkowy palec i wychodzę z sypialni. Przechodzę przez korytarz i wchodzę do łazienki, gdzie zdejmuje z siebie piżamę i wchodzę do kabiny prysznicowej. Podczas, gdy mydlę swoje ciało, do pomieszczenia ktoś wchodzi. Już mam zaprotestować, gdy owa osoba się odzywa.

-Przyniosłem ci ciuchy.- Poznaję głos Jaya.- No i ręcznik.- Dodaję.- Ja idę wziąć prysznic na części Shanna.

-Dziękuję.- Odpowiadam.

Moment później drzwi się znów otwierają i zamykają, więc wnioskuję, że mężczyzna już wyszedł. Wycieram się dokładnie fioletowym, puchatym ręcznikiem, po czym ubieram bieliznę, luźną koszulkę i dżinsowe spodenki, które przyniósł mi Jared. Piżamy wrzucam z powrotem do torby i spoglądam na dokładnie posłane łóżko. Z uśmiechem na ustach, zbiegam po schodach na parter, gdzie kieruję się prosto do kuchni. Przy blacie, odwrócona do mnie tyłem, stoi matka chłopaków. Wtulam się w nią z zaskoczenia, a ta ze śmiechem, odwzajemnia uścisk.

-Dobrze cię widzieć, Connie.- Mówię, a ta całuje mnie w głowę. W nocy, gdy Shan nas przywiózł z lotniska, ona już spała, więc nie chcieliśmy jej budzić.

-Ciebie też. Nie mogłam się was już doczekać.- Puszcza mnie i wskazuje na drewniany stół.- Zrobiłam wam sałatkę owocową i kawę, więc siadaj i się częstuj.

-A ty nie zjesz z nami?- Pytam, widząc tylko dwa talarze. Zajmuję miejsce z idealnym widokiem na ogród.

-Troszkę podjadłam robiąc ją, więc już nie jestem głodna.- Uśmiecha się pogodnie.- Mam nadzieję, że Shannon zbyt gwałtownie was nie obudził.

Bright LightsWhere stories live. Discover now