107. NAJGORSZE CECHY

72 9 2
                                    

9 sierpień 2013


Naciskam klamkę i wchodzę do domu. W przedpokoju pozbywam się butów, które akurat dzisiaj musiały mnie obgryźć do krwi. Torebkę zostawiam przy schodach i dostrzegając, przewieszone ramię przez oparcie sofy, marszczę brwi. Podchodzę bliżej i dostrzegam uroczy widok. Ręka należy do Shannona, który drugą obejmuje Emmę, jednocześnie cicho pochrapując. Na paluszkach docieram do szklanych drzwi, prowadzących do ogrodu, gdzie Jared najwyraźniej próbuje uśpić swoich bratanków, kołysząc ich w podwójnym wózku.

-Cześć, Kochanie.- Mówię, a ten odwraca się z uśmiechem.

-Dobrze, że jesteś, bo chyba nie wyrabiam.- Cmoka mnie delikatnie w usta.- Dopiero je uspokoiłem, bo od czterdziestu minut płakali.- Wskazuje na dwójkę maluchów, które teraz przyglądają się nam z uwagą. Rozglądam się dookoła, szukając wzrokiem Luckie, ale ta grzecznie bawi się zabawkami na fotelu obok.

-Cześć, Malutka.- Podchodzę bliżej i całuję ją w głowę, ale ta ignoruje mnie, wracając do zabawy.- No, dobrze.- Zaczynam.- Może są głodni?- Proponuję.

-Em ich karmiła godzinę temu, a wcześniej je przewijała.- Mówi, kręcąc głową.

-To nie wiem.- Wtulam się w jego ciało.

-Może rzeczywiście dostały im się te najgorsze cechy Shana?- Prycham cicho, ale po chwili cichnę.- Wtedy by to miało sens.- Dodaje, a jeden z chłopców zaczyna płakać.- Nie wierzę, znów?- Jay bierze głęboki wdech i podnosi Michaela na ręce.- Zajmij się Andym, a ja spróbuję uspokoić Mickeya.

Cmoka mnie w czoło, po czym zaczyna wędrować po ogrodzie z dzieckiem. Kilkadziesiąt minut później, gdy Andrew powoli zasypia, płacz cichnie. Nie przestaję kołysać wózka, ale podnoszę wzrok na muzyka, który pokazuje chłopcu jakieś zabawne miny. Moją uwagę jednak zwracają, odsuwające się drzwi do domu, w których staje Shionoda.

-Cześć.- Mówi, zamykając je z powrotem.- Widzę, że niańkami zostaliście.- Śmieje się, a ja spoglądam na chłopca, którym przyszło mi się opiekować. Całe szczęście, że nie zaczął płakać.

-Zamknij się, Mike. Jeszcze ich przestraszysz.- Jęczy Jared, podchodząc bliżej.- Jak chcesz, to masz swojego imiennika.- Wyciąga chłopczyka w jego kierunku, ale multiinstrumentalista kręci głową, przecząc.

-Podziękuję. Osobiście wolę waszą córkę.- Mówi, machając jej, a ta odmachuje.- Chcesz się pobawić z wujkiem Shinodą?- Pyta, podnosząc ją. Siada na jej miejscu, a ją sadza sobie na kolanach.

-Nie powinieneś się pakować?- Pyta niebieskooki, siadając obok.

-Chciałem sprawdzić co u naszego fotografa, ale studio zamknięte, a jego w mieszkaniu nie ma, dlatego wpadłem tutaj.- Tłumaczy, wręczając Elizabeth swoje kluczyki. Dziewczynka przez moment nimi trzęsie, a zaraz potem rzuca je przed siebie i wraca do zabawy żyrafą.- Czy ona właśnie zgardziła moimi kluczami? Ta zniewaga krwi wymaga, mała.- Czochra jej włoski.- To wyjaśni mi ktoś, gdzie jest Babu? Skoro tu też go nie ma?

-Musiałeś trafić w moment gdy wracał do domu, bo ja zostawiłam go w studiu, ale miał pozbierać coś i wracać do siebie, po drodze wstępując do sklepu po coś na obiad.- Mówię.

-Mam nadzieję, że chociaż go nie nastraszyłaś, tak jak ostatnio.- Jęczy członek Linkinów.

-Nie, bo dobrze się spisał, ale obiecał mi, że będzie grzeczny z wami, więc potem też może mu się nie oberwie.- Uśmiecham się szeroko.

***

Schodzę po schodach prosto do salonu, gdzie Jared karmi, siedzącą na krzesełku Luckie, robiąc samolocik. Mężczyzna odwraca się, najwyraźniej na dźwięk kroków. Mierzy mnie od dołu do góry spojrzeniem, ruszając jednocześnie brwiami,a ja zatrzymuję się tuż przed wejściem do kuchni.

-Co znowu?- Jęczę, związując mokre jeszcze włosy w kucyka.

-Nic, po prostu zaczynam doceniać to, że wróciliśmy choć na chwilę do domu.- Jego wzrok znów wędruje do moich nóg, a ja kręcę głową z politowaniem.

-Trasa to nie zakon. Zresztą ja ci nie zabroniłam niczego. W każdej chwili mogłeś podejść i się poprzytulać, co robiłeś.- Opieram się o ścianę i obserwuję jak świeżo wykąpana dziewczynka chwyta łyżeczkę z jogurcikiem i sama próbuje się nakarmić, jednak posiłek zamiast do ust, zostaje rozciapany na policzku.

-Ale w Europie cały czas chodziłaś w dźinsach, a tu chociaż spodenki założysz i mam na co popatrzeć.- Pokazuję mu palcem, żeby się odwrócił, a gdy to robi, automatycznie się krzywi.- Luckie, przecież już cię karmię.- Daje jej kolejną łyżeczkę, a gdy ta połyka, ociera jej twarz.- Chyba będę musiał cię umyć jeszcze raz, słoneczko.- Pstryka ją w nosek.

-Jay, chcesz coś do jedzenia? Bo ja mam ochotę na owsiankę, pomimo tego, że jest wieczór.- Zagryzam wargę, wyobrażając sobie już smak posiłku.

-To w sumie mi też możesz zrobić.- Tym razem już nie popełnia błędu i nie spuszcza dziewczynki z oczu. Znikam w kuchni i przez kilka minut przygotowuję nasz posiłek, a potem z dwiema miseczkami wracam do salonu, gdzie jednak nie ma nikogo. Siadam na sofie i zabieram się za pałaszowanie mojego wymarzonego dania, gdy z góry przychodzi muzyk. Siada obok mnie i łapię w ręce swoje naczynie.

-Położyłeś ją już spać?- Dziwię się, bo nie ma nawet jeszcze dziewiątej, a dziewczyna ostatnio nie ma zamiaru iść spać wcześniej niż w pół do jedenastej, a czasem nawet i później.

-Cały czas było "tata, spać", więc chyba innego wyboru nie miałem.- Wzrusza ramionami, ale odkłada na stoliku niańkę elektryczną, na której widać, że Elizabeth rzeczywiście leży grzecznie w łóżeczku i bawi się Bubu.

W ciszy kończymy posiłek, a potem Leto bez słowa zabiera miseczki i znika w kuchni. Kładę się, opierając głowę na poduszcze. Przymykam na moment oczy, ale niebieskooki po chwili wraca. Podnoszę się, robiąc mu miejsce, a gdy już się wygodnie sadowi, kładę się tym razem na jego kolanach. Znów przymykam powieki, a ten delikatnie głaska mnie po policzku i włosach.

-Jeśli jesteś zmęczona, to idź się położyć.- Otwieram oczy i dostrzegam jak pochyla się lekko nade mną.

-Nie jestem.- Mruczę.

-To w takim razie chodź na górę.- Z jękiem podnoszę się i ciągnięta przez własnego męża, wspinam się po schodach. Jednak mimo wbrew moim pozorom kierujemy się na drugie piętro. Ze zmarszczonymi brwiami obserwuję jak muzyk włącza światło w swoim biurze i po prostu pada na wielką, miękką pufę tuż koło stojaka z gitarami.

-Myślałam, że ciągniesz mnie do sypialni.- Przyznaję, zajmując drugie siedzisko.

-No tak, głodnemu chleb na myśli.- Śmieje się cicho, sięgając po jeden z instrumentów.

-Odezwał się. Co ty tak w ogóle zamierzasz robić?- Przyglądam się jak dostraja gitarę.

-Robię ci prywatny koncert, o którym każda żeńska część Echelonu skrycie marzy.- Uśmiecha się szeroko.- Ale po każdej piosence coś z siebie zdejmiesz.- Teraz jego słodki uśmieszek zmienia się w ten cwany.

-Chyba śnisz.- Fuczę, zakładając ręce na piersi. Mężczyzna zaczyna grać jedną z ich piosenek.

-No proszę.- Przerywa, by złożyć dłonie jak do modlitwy.

-Absolutnie. Śpiewaj sobie, śpiewaj, ale ja tu żadnego striptizu robić nie będę, jasne? Zresztą przypomnij mi ile ty masz, staruszku, lat?- Podczas mojej wypowiedzi nachyla się i gdy ja kończę, cmoka mnie w nos.

-Ale jesteś.- Komentuje, ponownie zaczynając grać. Wpatruję się jak gra, całkowicie skupiając się na instrumencie, a w mojej głowie niestety pojawiają się wątpliwości czy aby na pewno dobrze zrobiłam, rezygnując. W końcu życie jest jedno, nie? Tak więc jeszcze przed końcem moje dresowe spodenki lądują na drewnianej podłodze, a we mnie utkwione są niebieskie, zdziwione tęczówki. W odpowiedzi na jego wzrok, wzruszam ramionami.

-Jeśli chcesz zobaczyć to cudowne ciało, to radzę ci wybierać te krótkie piosenki.- Uśmiecham się szeroko.


Bright LightsWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu