14 styczeń 2013
Maszeruję dookoła, wpatrując się w drogę dojazdową. Zatrzymuję się centralnie przed wejściem do hali i z kieszeni wyjmuję telefon. Olivia powinna być tu już pół godziny temu. Wykręcam do niej numer, gdy obrywam drzwiami w ramię. Przenoszę wzrok na mojego oprawcę, którym okazuje się być Robert.
-Lee jeszcze nie ma?- Pyta, rozglądając się po podjeździe zapełnionym samochodami.
-No właśnie nie ma. Martwię się.- Przeczesuję palcami długie już włosy.
-Ty wiesz jaka ona jest. Ciągle się spóźnia.- Greenwood opiera się ścianę i teraz oboje wpatrujemy się w drogę, na której chwilę później pojawia się czarny, jeepowaty samochód, należący do mnie.- No widzisz, już jedzie.- Mężczyzna klepie mnie po ramieniu, po czym znika w budynku. Olivia parkuje obok samochodu Emmy, po czym wysiada z pojazdu.
-Przepraszam, przepraszam, przepraszam.- Robi przepraszającą minę, podchodząc do mnie. Przyciągam ją do ciebie i całuję w czoło.
-Następnym razem daj mi znać, że się spóźnisz, bo ja od zmysłów odchodzę.- Kobieta wyplątuje się z moich ramion i podchodzi do auta, z którego wysiada troje osób.
-To Megan, Charlie i Eddie.- Wskazuje po kolei na swoich pracowników, po czym otwiera drzwi i przez moment mocuje się z czymś, by wyjąć naszą córkę. Marszczę brwi.
-A Luckie nie miała zostać z Henrym?- Pytam, mając na myśli jej dziadka.
-Alice się źle poczuła i pojechali do szpitala.- Mówi, podchodząc bliżej. Podaje mi dziewczynkę, która od razu łapię moje włosy, a Olivia otwiera bagażnik pełen sprzętu fotograficznego.
-Lee, damy sobie radę bez ciebie. Jak chcesz, to możesz do niej jechać.- Zbliżam się do niej, a jej pracownicy wchodzą z częścią sprzętu do środka, dając nam choć trochę prywatności.
-Dzwoniłam do nich. To nic poważnego i wracają już do domu.- Uśmiecha się lekko.- Dobra, powiedz mi co nagraliście, gdy mnie nie było? Hej, Luckie, ale nie ciąg tatę za włosy.- Dziewczynka spogląda na swoją mamę, a potem nachyla się w kierunku mojego ucha, patrząc za mnie i woła.
-Babu!- Odwracam się i dostrzegam Roberta.
-Cześć, Bubu!- Odpowiada jej fotograf.- A co ty tu robisz? Myślałem, że jedziesz do dziadka.- Zabiera mi dziewczynkę.
***
Wrzucam do letniej wody musującą tabletkę magnezu, która od razu zaczyna się rozpuszczać i przenoszę kubek z Kubusiem Puchatkiem do salonu, gdzie przed laptopem siedzi Olivia. Od jakiegoś czasu ciągle drga jej powieka, co jednoznacznie wskazuje na niedobór tego pierwiastka, który dodatkowo wypłukuje kawą. Elizabeth śpi już od dawna. Odkładam naczynie na szklany stolik i siadam obok niej.
-Kończysz już?- Pytam, przyglądając się zdjęciom, które zrobiła dzisiaj.
-Nie bardzo.- Odrywa się na moment od sprzętu, ale tylko po to by cmoknąć mnie szybko w usta i upić łyk napoju, który jej przygotowałem.- Jeśli się sprężycie, to myślę, że skończycie nagrywanie jeszcze w tym tygodniu.- Mówi, wpatrzona w ekran.- Potem wystarczy wszystko skleić i gotowe.- Rzuca szybkie spojrzenie na mnie, a gdy nie odpowiadam odwraca się na dłużej.- Czemu milczysz?- Zagryza wargę. Uśmiecham się lekko, przyciągając ją bliżej, przez co cicho piszczy.
-Milczę, bo ty tu rządzisz, Aniele.- Składam na jej czole całusa.- I od tej pory, to ty jesteś Cubbinsem.- Kobieta wywraca oczami.
-Nie przesadzaj. Chcę wam tylko pomóc.
-Wiem, ale jeśli ktoś znów mnie spyta “Who the f#%k is Bartholomew Cubbins?” odpowiem bez wachania, że to ty.- Zamykam ją w szczelnym uścisku, by nie mogła mi uciec.
-Głupek z ciebie.- Komentuje, ale nawet się nie wyrywa. Słyszę jedynie jak w pewnym momencie wzdycha.
-Co tam?- Puszczam ją, pozwalając oddalić się na kilka centymetrów, ale nie za daleko.
-Musimy chyba zatrudnić opiekunkę dla Luckie.- Zielonooka wpatruje się we mnie z powagą.- To tego czasu jakoś dawaliśmy rady, ale za niedługo wyjedziecie w trasę, a ja sama nie wyrobię.- Znów wzdycha, a ja marszczę brwi.
-Przepraszam bardzo, ale, pragnę zaznaczyć, że wy jedziecie z nami.- Mówię.
-Jay, nie jedziemy. Luckie jest mała i nie chcę tego mówić, ale muszę, będzie wam po prostu przeszkadzać. Zresztą, co ja bym niby miała robić?- Zakłada ręce na piersi, co każdy uznaje za znak, że lepiej poddać się na starcie, ale halo, jestem Jared Leto, jej mężuś.
-Olivio Carrie Richardson Leto, jedziecie ze mną w trasę i nie chcę słyszeć ani słowa sprzeciwu.- Opieram się wygodniej na sofię i wystawiam stopy na stolik jak pan domu, którym właściwie jestem.
-Jaredzie Josephie Leto, po pierwsze, śmierdzące łapy na ziemię.- Zrzuca moje nogi, a ja mrużę oczy. To, że czasem daję sobą pomiatać, nie znaczy, że to nie ja tu rządzę!- Po drugie, jak ty to sobie wyobrażasz?
-Jeszcze nie wiem, ale przepraszam, będę ci płacił za robienie zdjęć podczas koncertów.- Wyrzucam dłonie w górę.
-Nie mi, tylko firmie. A ja mogę wysłać z wami kogokolwiek.- Celuje we mnie środkowym palcem.
-Ale ja życzę sobie najlepszego fotografa, czyli ciebie, jeśli jeszcze tego nie zrozumiałaś.- Uśmiecham się szeroko.- Płacę i wymagam.- Obserwuję jak z moją żonka godzi się z przegraną.
-Dobrze, może i to już sobie zaplanowałeś, ale jest jeszcze drobny szczegół o imieniu Elizabeth. Skoro ja będę pracować, to co z nią?
-Emma się nią będzie zajmować. Co za problem?- Wzruszam ramionami.- Musi się podszkolić, skoro za niedługo będzie miała dziecko i to dodatkowo z genami mojego brata.
-Emma nigdzie nie jedzie.- Wzdycham cicho. Co za uparte stworzenie!
-Jedzie. Zresztą Shannon nie zostawi jej samej. Czy ci się to podoba, czy też nie, ale jak już się jakiś Leto zakocha, to na wieki i nie pozwoli na dłuższe rozstanie.
-Na wieki, powiadasz?- Potwierdzam, po czym obserwuję jak na jej twarzy pojawia się przebłysk, który oznacza, że się właśnie wkopałem. Jeszcze nie wiem w co, ale się wkopałem.- Czekaj, jak jej było, Cameron?- Teraz to ona się uśmiecha.- Czyżby jednak ona była miłością twojego życia?
-Hej, Aniele, to jest już cios poniżej pasa.- Jej stopy lądują na moich udach.- To było tylko zauroczenie. Prawdziwą miłość życia poznałem w barze Vinyl trzy dni po rozstaniu z nią. I tak zostało, że szaleję za tą samą dziewczyną już ponad dziesięć lat.- Unoszę kąciki ust w górę.- Ty oczywiście jesteś tylko dodatkiem, ale to szczegół.- Kobieta wywraca oczami, zapewne na moją głupotę i zmienia pozycję, tak że teraz to jej głową jest na moich udach. Podnosi dłoń w górę i delikatnie gładzi mnie po policzku.
-Kurczę, to niesamowite, że znamy się już dziesięć lat.- Całkowicie ignoruje moją zaczepkę, co w zasadzie idzie tylko na moją korzyść.
-Teoretycznie dziesięć, w praktyce trochę mniej, bo przez dwa lata tylko przychodziłaś nas posłuchać i zawsze uciekłaś przed końcem, a potem uciekłaś mi całkowicie do Nowego Jorku.- Przypominam.- No i jeszcze epizod, gdzie prawie wyszłaś za jakiegoś przydupasa z Kanady.
-Jesteś okropny, wiesz?
YOU ARE READING
Bright Lights
FanfictionNajpierw zaplątały się w sobie nasze spojrzenia, potem splatały się słowa, po nich splotły się dłonie, a potem to już poszło i teraz cali jesteśmy splątani ze sobą nie do rozplątania.