Rozdział 4 - Boże Narodzenie

Start from the beginning
                                    

— Może następnym razem — powiedział George z chytrym uśmiechem. No tak, znowu się ze mną droczy. Oni uwielbiają to robić.

Już wiedziałam, że nic tego dnia nie wskóram, więc kontynuowałam z chłopakami drogę do Wieży Gryffindoru, dyskutując o meczu.

Następne tygodnie minęły mi w większości na nauce i spędzaniu czasu z bliźniakami. Czasem namówili mnie na jakiś kawał, który zwykle kończył się szlabanem, a pewnego dnia, gdy odwiedziłam Hagrida z Ronem, Harrym i Hermioną, ten wygadał się, iż to, czego strzeże pies, ma związek z Nicolasem Flamelem. Dużo nam to nie mówiło, ale przynajmniej mieliśmy jakąś wskazówkę.

Zbliżało się Boże Narodzenie. W połowie grudnia Hogwart był już pokryty grubą warstwą śniegu, a jezioro zamarzło na dobre. Na święta zostaliśmy z Harrym, Ronem i bliźniakami w Hogwarcie. Rodzice napisali do mnie, iż pojechali do brata mojego taty, który mieszka z rodziną w Stanach. Mieli tam zostać na dłużej, więc nie miałabym z kim wrócić. Tak się złożyło, że rodzice Weasleyów wyjechali do ich starszego brata do Rumunii, więc miałam towarzystwo w święta.

Tego dnia po południu udałam się na plac szkolny, aby trochę pobyć na świeżym powietrzu, kiedy nagle tuż nad moją głową przeleciała śnieżka. Dostrzegłam Freda i George'a atakujących profesora Quirrella, rzucając w jego turban śnieżkami. Wyglądało to komicznie. W końcu jeden z bliźniaków mnie zauważył i zawołał: — Camille, chodź i nam pomóż!

— Dwa razy nie musicie mi powtarzać! — zaśmiałam się, po czym wzięłam trochę śniegu i ruszyłam w ich stronę z pomocą.

— Do ataku! — krzyknął George. Aż dziw bierze, że profesor Quirrell nie wlepił nam po prostu szlabanu.

Po pewnym czasie daliśmy profesorowi spokój i zaczęliśmy wojnę na śnieżki między sobą. Rzucałam gdzie popadnie, gdyż nie miałam czasu na celowanie, a to dlatego, iż chłopcy się na mnie uwzięli. W końcu trafiłam George'a śnieżką w twarz.

— Osz ty, zaraz dostaniesz! — zawołał, gdy już starł z twarzy śnieg, po czym zaczęliśmy się gonić po placu.

— Nie dogonisz mni... — nie zdążyłam dokończyć, bo runęłam twarzą w śnieg. George nie zdążył wyhamować i upadł na mnie. Poczułam nagły ciężar, a następnie śmiechy.

— C-coś... chciałaś... powiedzieć? — mówił George, krztusząc się ze śmiechu.

— Zejdź ze mnie! Dusisz mnie!

— No już. — wstał i pomógł mi zrobić to samo.

Otrzepałam się ze śniegu i ruszyliśmy w stronę Freda, gdy nagle dostałam śniegiem w twarz.

— No teraz jesteśmy kwita — George wyszczerzył zęby, a Fred zaczął się śmiać.

Popchnęłam George'a w zaspę, ale rudzielec zdążył mnie złapać, przez co wylądowałam na nim.

— Chyba na mnie lecisz — poruszał brwiami.

— Jak lecę? — prychnęłam. — Sam mnie pociągnąłeś!

Chłopak dostał ode mnie pstryczka w nos, a Fred znów ryknął śmiechem i gadał coś o zakochańcach, przez co oberwał śnieżką od George'a. W końcu udaliśmy się razem do zamku, żeby się ogrzać.

Weszłam po schodach prowadzących do naszych pokoi i na chwilę się rozdzieliliśmy w celu przebrania się w suche ubrania, a następnie poszłam na górę, do pokoju bliźniaków i nagle przeszedł mi przez myśl głupi pomysł, gdy stałam już przed ich drzwiami. Otworzyłam je z hukiem i wpadłam do środka.

Camille • George WeasleyWhere stories live. Discover now