DODATEK WALENTYNKOWY

4.8K 431 115
                                    

Luke biegał po mieszkaniu niczym dziecko poszukujące swego rodzica w supermarkecie. Chciał, aby wszystko było idealne, dopięte na ostatni guzik. Sophie miała za parę minut wrócić ze spotkania z Calumem, a jemu zostało jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Blondyn wtargnął do kuchni, przy czym potrącił łokciem butelkę wina, która z trzaskiem wylądowała na podłodze. Złapał się załamany za głowę i siarczyście przeklął. Był niemal pewny, że przygotowania wymsknęły mu się spod kontroli. Nie mylił się. Nie zdążył uprzątnąć szkła, a w głębi domu usłyszał głos ukochanej, wołający, że jest z powrotem. Nie mógł na to pozwolić. Czym prędzej ruszył w jej stronę i "delikatnie" wypchnął ją za drzwi, zamykając je od środka. 

-Luke?! Co ty odwalasz?! - słyszał stłumione krzyki. Nie trzeba było być spostrzegawczym, aby domyślić się, że Soph jest zła. 

-Wynagrodzę ci to! Daj mi dziesięć minut! - powiedział błagalnie i wrócił do sprzątania. Uporał się z tym, jak najszybciej mógł, jednak Hemmings nie byłby Hemmingsem, gdyby nie zrobił sobie przy tym krzywdy. Z jego dłoni powoli ciekła szkarłatna krew. W tym momencie nie wiedział, czy ma zacząć płakać, czy wyć z zażenowania. Zacisnął szczękę i przyłożył do rany ścierkę, bo przecież nie mógł stracić czasu na szukanie plastra, a tym bardziej użycie wody utlenionej. Zerknął na zegarek. 

-Nie, nie, nie, nie! - powtarzał, niczym mantrę. Wyjął danie z piekarnika i skrzywił się, widząc, co w nim zastał. Odchylił głowę do tyłu i wziął parę głębokich wdechów na uspokojenie. Jego komórka zabrzęczała, sygnalizując wiadomość. 

kissmyass: MOŻESZ ŁASKAWIE OTWORZYĆ MI TE JEBANE DRZWI?! 

Przełknął głośno ślinę i wystukał kilka literek, po czym odłożył urządzenie. 

mydickisbig: Wiesz, że cię kocham, prawda? 

Z szafki wyjął talerze i inne potrzebne mu rzeczy. Rozłożył wszystko w salonie, najstaranniej jak tylko potrafił. Wyjął z szafki pierwszą lepszą butelkę i zapalił świeczki. Popatrzył na całokształt i pokręcił zrezygnowany głową. To nie tak miało wyglądać. Przygryzł wargę i wolnym krokiem podążał do drzwi wejściowych. Uchylił je lekko. Nie zdążył zauważyć, a dziewczyna była już w środku. Spojrzał na nią zdezorientowany. 

-Już miałam dzwonić do Azjaty. Może by mnie przyjął. - warknęła w jego stronę. Zdjęła buty i bluzę. Luke przyglądał się jej ruchom. Złapał ją lekko za dłoń i pociągnął do pokoju. Dziewczyna cierpliwie czekała, aż wytłumaczy jej swoje zachowanie. Gdy ujrzała, co przyszykował, jej cała złość się ulotniła, a władzę nad jej ciałem przejęło rozbawienie. Na stole stały dwie filiżanki, a obok nich butelka Piccolo. Na dużym talerzu znajdowała się spalona z wierzchu pizza, a ze świeczek skapywał wosk. 

-Przepraszam... - Hemmo szepnął zmieszany. Bardzo się starał, a wyszło jak zwykle. Dziewczyna przytuliła go moc. Nie spodziewał się takiego gestu. 

-Jest świetnie barbie. Dziękuję. - uśmiechnęła się w jego stronę, co od razu odwzajemnił. Musnął jej czoło i odgarnął włosy z policzka. 

-Nie jesteś zawiedziona? - zapytał. 

-Cóż... - zaśmiała się - Przynajmniej nie spaliłeś nam domu. - przewrócił oczami na jej słowa, za co został dźgnięty w żebra. 

-Chyba jednak zamówię nam tę pizzę. - prychnął rozbawiony, przyglądając się swojemu dziełu kulinarnemu. Soph ochoczo pokiwała głową. Luke zabrał swój telefon i wybrał odpowiedni numer. W tym czasie brunetka weszła do kuchni i pierwsze co ujrzała, to krew na blacie. 

-Hemmings! - krzyknęła przestraszona. Chłopak wyjrzał zza framugi i spojrzał na nią pytająco. Wskazała palcem na czerwoną ciecz. Uśmiechnął się nerwowo i pokazał dłoń, która nadal trzymała tę samą szmatkę. Zabrała ją od niego i kazała usiąść na krześle. Zrobił to niechętnie i już po chwili miał wszystko ładnie opatrzone. 

-Po kim ty masz tę niezdarność? Po Liz? - poczochrała jego dość przydługie włosy. 

-Nie. Raczej po ojcu. W końcu nie zdążył wyjąć i powstałem ja, więc. - pokręciła głową roześmiana i puściła go wolno. 

Po trzydziestu minutach dostawca przywiózł im jedzenie i zasiedli do filiżanki szampana bezalkoholowego i dennych komedii romantycznych. Wiele osób powiedziałoby, że tak spędzone walentynki są żałosne. Dla nich jednak nie miało to znaczenia, bo byli razem i tylko to się liczyło. 

***

iamcalumbaby: Ashton

iamcalumbaby: tyle razy ci mówiłem, żebyś spuszczał wodę w łazience 

iamcalumbaby: chociaż dzisiaj niech nam pachnie w domu różami, a nie gównem 

iloveash: ale to Clifford! 

iamcalumbaby: wiem, co wyczuwam 

iloveash: nie wkurwiaj mnie nawet 

iloveash: kupiłeś czekoladki? 

iamcalumbaby: masz pod poduszką <3 

iloveash: dobra, może jednak nie jesteś taki zły 

5 min później 

iloveash: NIC NIE ZNALAZŁEM

iamcalumbaby: ups

iamcalumbaby: mogę ci jedynie powiedzieć, że były dobre 

iloveash: ... 

iloveash: pierdol się ryżozjebie 

iamcalumbaby: mam to w planach, spokojnie 

iamcalumbaby: zdążysz się mną nacieszyć 

iloveash: *wpada w morze sarkazmu i ironii* 

***

majkulcliffo: wesołych walentynek 

camil69majkul: dziękuję? już nie masz focha? 

majkulcliffo: widziałem na snapie, że jednak siedzisz w domu 

majkulcliffo: więc nie, nie mam foszka 

camil69majkul: fajnie, że cieszysz się, że chłopak mnie wystawił 

camil69majkul: idealny z ciebie przyjaciel 

majkulcliffo: zamknij się już i otwórz mi drzwi 

camil69majkul: co? 

majkulcliffo: otwórz drzwi, bo przez okno wchodzić nie mam zamiaru 

Uśmiechnięta od ucha do ucha dziewczyna zbiegła po schodach i spełniła rozkaz chłopaka. Jej mina od razu zrzedła, gdy nie ujrzała nic, co mogłoby ją uszczęśliwić. Trzasnęła mocno i wróciła do swojego pokoju. Nigdy nie spodziewałaby się tego, co zobaczyła. Michael leżał na jej łóżku przebrany za kupidyna, a w dłoniach trzymał duże pudełko jej ulubionych czekoladek. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że nie chciałaby spędzić tego dnia z nikim innym.

****

Wesołych walentynek <3 

Ps. Lub dnia singla ;) 

If you had a twin, I would still choose you. // L.HOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz