kłótnia

1.3K 90 30
                                    

Po chwili znów schowałam karteczke i próbowałam pozbyć się myśli na temat Adriena Santana. Późnym porankiem przyszli max i matt by poznać świętą trójce. W sumie reszta dnia była nudna.

~~~ tydzień puźniej ~~~

To był ten dzień. Przyjazd Vincenta i misja od Santana. Cóż jestem we francji od wczoraj więc Vincent musi poczekać do jutra. Misja jak misja. Wszystko poszło według planów. Idealnie. Potem zapakowaliśmy się w samolot i polecieliśmy spowrotem do londynu. Oczywiście nie odbierałam telefonów od braci, tylko Vincentowi powiedziałam, że będę późnym wieczorem. No cóż oni byli zameldowani w hotelu więc spotkamy się dopiero rano.

Wstałam o 8, wypiłam z alexem poranną kawusie i zjedlismy śniadanie, a potem poszliśmy do sklepu. Około 13 usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.

O kurwa będzie się działo.

Otworzyłam, przywitałam się i wpuściłam chłopaków do domu. Poszliśmy do kuchni i usiedliśmy przy stole.

H: Kawy, herbaty?
Pokręcili głowami.

V: Wracasz do domu Hailie. Miesiąc minął.

H: Jakby to było proste i bezpieczne to bym to zrobiła.

V: To jest proste, a w domu pod moim okiem będziesz bezpieczna.

H: Nie to wcale nie tak, że ktoś chce mnie zabić.

S: Kto chce cię zabić?

H: Chuj wie. I Alexe, nie Hailie.

W: Musieliście tak ostro zaczynać? Od początku. Hailie ładnie ci w nowych włosach.

H: Dzięki.

V: A więc powiec co masz, a ja pomogę.

H: cóż jak na ten moment troche mało, myślałam że po sprawie ale ta osoba jest jednak trochę mądrzejsza niz się spodziewałam.

V: pokaż

Zastanawiałam się chwile ale wkońcu pokazałam wszystkie wiadomości.

V: To jest... interesujące.

W: To straszne.

D: Zabiłaś kogoś?

H: *skinęłam głową*

D: I co dziewczynko trauma do końca życia.

H: *westchnełam*

D: uuu

H: Dylan, ja oznaczam swoje ofiary. Możesz na różnych portalach kryminalistucznych zobaczyć.

T: Idiota.

D: Sam jesteś kurwa idiota.

S: Przecież samo nazwisko Jones i w głowie pojawiają się najleprze morderstwa. Ej właśnie jak ty to robisz że policja cie jeszcze nie złapała.

H: No cóż policja może mnie cmoknąć. Wiedzą że to ja ale nie mogą nic z tym zrobić.

S: Nie ścigają cię?

H: Przedstawie ci sytułacje jak dla idioty. Jeśli ja wolności jest mega groźne zwierze, dorze się ukrywa i wszystko robi idealnie, a w dodatku nikt go nie widział to będziesz ścigał zwierze bez dowodów i świadków.

S: No.. nie..

H: *skinęłam głową*

V: wracaMY do domu. Jutro o 13 jest samolot.

H: To wracajCIE do domu. Pozwoliłeś mi zająć sie tą sprawą.

V: Miałaś miesiąc.

H: No cóż. To juz nie moja wina, robie wszystko co mogę.

V: Jedziemy do domu. Pakuj sie.

H: Nie. Bo. Nigdzie. Nie. Jadę.

V: Idź się spakować. Teraz.

H: Nie.
Wtedy Vincent gwałtownie i dość agresywnie do mnie podszedł. Nie wiem co chciał zrobić ale dylan go zatrzymał. Vincent spojrzał na mnie z mordem w oczach i poszedł do toalety.

W: Hailie... może jednak pojedziesz i wymyślymy coś razem?

H: To nie jest takie łatwe Will. Chciałabym, ale... nie moge.

D: czemu?

H: Jeśli ktokolwiek dowie się że Alexa to Hailie będzie przejebane podwójnie.

Usiadłam przy stole, a Alex siada obok mnie.

A: Chyba że naprawde pojedzieMY do Pensylwanii i z tamtąd będziemy pracować.

H: Jesteś taki głupi, a zarazem genialny.
Pocałowałam go w czoło*

A: To co ja dzwonie do rodziców, a potem idziemy się pakować?

Skinęłam głową*
Vincent wszedł, a Alex wyszedł.

H: Lecimy do Pensylwanii...

Autorka<3
Przepraszam... dawno mnie nie było i nie wiem jak będdzie z tym zawieszeniem na razie rozdziały raz w tygodniu.

Gwiazdka po next ☆



Rodzina MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz