Rozdział 72

149 22 2
                                    

Wielkimi krokami zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Kaysa tak jak zaplanowała, wróciła do trzymania wart w Departamencie Tajemnic. Remusowi nie podobał się ten fakt, ale z całych sił starał się tego nie komentować.

Lupinowie praktycznie w ogóle nie wracali do swojego własnego domu. Całe dnie i noce spędzali na Grimmauld Place, przez co każdy przybysz (a było ich wielu) mógł z łatwością zauważyć rosnący brzuszek Kaysy. Najbardziej z tego powodu dogryzał jej Syriusz i Alastor.

Tego zimowego dnia, z samego rana Remus przyniósł jej śniadanie do łóżka. Kaysa szeroko się uśmiechnęła na widok grzanek z dżemem truskawkowym, które w ostatnim czasie były jej ulubionym posiłkiem. Mimo, że do tej pory truskawek nienawidziła.

-Moje ulubione.- westchnęła odbierając od męża posiłek i stawiając go sobie na kolanach.

-A ja miałem nadzieję, że uśmiechasz się tak na mój widok.- odparł Remus udając oburzonego.

-Dzisiaj przemawia mną mały Anthony.- odparła biorąc gryza pierwszej grzanki.- Właściwie, to nigdy nie przyjąłeś strony mojej albo Syriusza. Nigdy też nie pytałam się, czy wolisz dziewczynkę, czy chłopca. Tak samo jeszcze ani razu nie wspomniałeś o imieniu...- zauważyła dziewczyna. Przerwała swoje jedzenie i w skupieniu wpatrywała się w Remusa, czekając aż coś powie.

-Nie myślę o tym.- odparł nieśmiele.- Martwi mnie co innego. Nie mogę przestać zastanawiać się, czy to dziecko odziedziczy gen wilkołaka. Nie wybaczyłbym sobie tego.- mruknął.

Kaysa musiała przyznać sama przed sobą, że ona w ogóle się nad tym nie zastanawiała. Chociaż sama miała pewne czarne myśli, które krążyły jej po głowie. Nie dotyczyły one jednak wilkołactwa. Raczej tego, że może nie będą mieli szansy wychowywać tego dziecka. Może wojna ich pochłonie tak bardzo, że nie będą mogli dojrzeć na własne oczy jak ich dziecko się rozwija.

-Nie ma co o tym myśleć. Wtedy będziemy spędzać wspólnie pełnie. A kto wie? Może Dumbledore znajdzie drugą taką Kaysę, dla naszego maleństwa?- zapytała ze smutnym uśmiechem.

-A jeżeli...- Remus zaczął, jednak ugryzł się w język. Nie chciał pokazywać Kaysie, że ma tak pesymistyczne myśli co do ich przyszłości. Że tak cholernie się bał o to, co może się wydarzyć.

-A jeżeli los postanowi, że nie powinniśmy wychowywać tego dziecka, to za wczas znajdziemy mu odpowiednią opiekę. Zabezpieczymy go i zapewnimy mu dobre życie już teraz.- odpowiedziała, na niezadane pytanie.

-Myślałaś już o tym?- zapytał szczerze zainteresowany Remus. Nie wiedział czy powinien się tym martwić, czy być wdzięczny za tak inteligentną partnerkę.

-Tak, ale nie rozmawiajmy o tym. Nie teraz. Jeszcze nie.- mruknęła.

Resztę dnia, aż do wieczora spędzili w salonie wraz z Syriuszem. Trochę sprzątali, trochę się wygłupiali jak małe dzieci, ale głównie to siedzieli w fotelach i nudzili się. Jako, że był grudzień, na dworze szybko zrobiło się ciemno. Od godziny osiemnastej czas zleciał w błyskawicznym tempie. Zwłaszcza, że cała trójka zgodnie postanowiła zagrać w eksplodującego durnia, jak za starych dobrych czasów.

Wybiła druga w nocy, gdy w ramach obrazu nad kominkiem pojawił się stary dziad, który był jednym z przedstawicieli rodu Blacków.

-Lupin masz pojawić się teraz u Dumbledore'a. Trust ty masz udać się w tej chwili do Departamentu Tajemnic i znaleźć Artura Weasley'a.- oznajmił Fineas.

-Mógłbyś się wreszcie nauczyć naszych imion, bo nazwiska Trust już od dawna nie używam.- warknęła Kaysa wstając z fotela.

-Nie będę zniżał się do waszego poziomu. Trust masz się w TEJ CHWILI udać do Departamentu Tajemnic! Artur Weasley jest prawdopodobnie ranny.- warknął w odpowiedzi.

Remus już chciał zakwestionować, powiedzieć, że to on pójdzie, ale jedno spojrzenie Kaysy dało mu do zrozumienia, że dziewczyna wykona to zadanie.

-Będę ostrożna.- oznajmiła i udała się do kuchni, aby przez kominek przejść do Ministerstwa Magii.

Remus w tym czasie udał się prosto do Hogwartu.

Kaysa nie traciła czasu. Minęła wszystkich zaskoczonych strażników i biegiem ruszyła prosto do Departamentu Tajemnic. Różdżkę cały czas miała wyciągniętą prosto przed siebie. Zbliżając się do celu, zwolniła tempo i zaczęła nasłuchiwać. Miała cichą nadzieję, że jeszcze da radę złapać sprawcę.

Usłyszała głośne dyszenie, próby nawoływania pomocy i od razu zrozumiała, że to Artur. Zdążyła w ostatniej chwili. Mężczyzna leżał na ziemi pogryziony przez wielkiego węża. Cały zakrwawiony, ledwo potrafił złapać powietrze.

-Już jestem Arturze. Zabieram cię do Munga.- oznajmiła Kaysa. Rozejrzała się ostatni raz po korytarzu, lecz nic nie dostrzegła. Chwyciła mężczyznę za dłoń i deportowała ich prosto do magicznego szpitala, gdzie Artur został przyjęty natychmiastowo. 

Kaysa nie mogła mu towarzyszyć w dalszej drodze, ponieważ nie była jego rodziną. Dlatego też dziewczyna została na korytarzu, chodząc w jedną i w drugą stronę, gdy czekała na Molly. Wiedziała, że żona rannego już została o wszystkim powiadomiona, a nawet jeżeli, nie to i tak musiała czekać. Nie mogła zostawić tutaj przyjaciela samego.

Na całe szczęście Molly szybko się pojawiła. Ze łzami w oczach rzuciła się prosto w ramiona Kaysy.

-To ty go znalazłaś. Przyniosłaś go tutaj.- załkała.- Dziękuję, tak bardzo ci dziękuję.

-Molly, spokojnie. Nie masz za co dziękować. Arutrem zajmują się w tej chwili specjaliści. Jest w dobrych rękach. Zostań tutaj, wypij herbatę, a ja za chwilę wrócę.- oznajmiła i już chciała się deportować, ale kobita jej na to nie pozwoliła.

-Remus prosił, abyś tam nie wracała. Abyś została tutaj.- powiedziała.

-Muszę sprawdzić, czy nic nie zostało wykradzione i przypilnuję Departamentu do czasu aż ktoś się zjawi. Nie martwcie się.- odparła i nie czekając na reakcję wróciła na miejsce zdarzenia. Za pomocą magii, szybko sprzątnęła krew, po czym ruszyła prosto do komnaty, gdzie znajdowały się wszystkie przepowiednie. Sprawdziła, czy w odpowiednim miejscu jest ta jedna, której wszyscy pilnowali. Na całe szczęście była.

Dziewczyna wróciła na korytarz i z różdżką u boku przechadzała się po całej jego długości przez najbliższe dwie godziny. Cierpliwie czekała, aż ktoś się pojawi i ją zmieni. Po tym czasie usłyszała kroki na korytarzu. Wycelowała różdżką prosto przed siebie, gdzie zza zakrętu wyszedł Moody. On także celował w nią różdżką. Mierzyli się wzrokiem od góry do dołu, jakby szukali jakiejś jednej rzeczy, która im się nie zgadzała w wyglądzie drugiej osoby.

-Na czym polegało nasze pierwsze zadanie?- zapytała przerywając ciszę, która nastała. Moody zmrużył oczy.

-Na wymyśleniu szybkiego sposobu komunikacji. Wtedy jeszcze nie byłaś uczennicą Hogwartu. Jak wyglądał mój patronus?- zapytał.

-Orzeł.- odparła Kaysa odkładając różdżkę na bok.

-Sprawdzałaś już czy wszystko jest na swoim miejscu?- zapytał.

-Tak. Nic nie zniknęło. Rozumiem, że teraz ty mnie zmieniasz, na te parę godzinek?

-Wracaj do domu Kayso. Musisz odpocząć, a Lupin to od zmysłów już odchodzi.- mruknął. Kaysa bez słowa wykonała rozkaz. Nie dlatego, że martwiła się o męża, czy dlatego, że była zmęczona.

Moody rzadko zwracał się do niej po imieniu. Gdy tak się działo, oznaczało to, że sytuacja na prawdę nie maluje się w jasnych barwach. A gdy tylko Kaysa pojawiła się na Grimmauld Place rozpętał się istny armagedon. Wszyscy obecni wręcz rzucili się na nią. Remus i Syriusz, aby upewnić się, że nic jej nie jest, a dzieciaki Wealsey chciały informacji o ojcu.

Kaysa cierpliwie odpowiedziała na wszystkie pytania. Przed tym pozwoliła, aby Remus i Syriusz sprawdzili każdy centymetr jej ciała w poszukiwaniu, chociażby najmniejszego zadrapania, czy innej oznaki, że mogła wdać się w bójkę.



Animag 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz