One Shot (1/1) - "Mów mi po imieniu, młodzieńcze."

17 3 4
                                    

Rok po wydarzeniach z Zero G.

Czerwiec – miesiąc, od którego powinno się oczekiwać nadejścia lata, stał się nagle miniaturą jesieni. Jest ciepło, owszem, ale niebo pokryte szaro-błękitnymi chmurami i nieustanny deszcz wcale nie poprawiały mi nastroju.

Przechadzałem się z parasolką w ręku po tutejszej atrakcji miasta – Wzgórzu... jak ono się nazywa... te słowiańskie nazwy... Tum-skie. Tum-skim. Właśnie tak. Pogoda nielicznym ludziom nie zepsuła planów i mijany byłem przez pojedyncze parasole czy kurtki przeciwdeszczowe. Każdy patrzył na mnie z zaciekawieniem – taki już los człowieka o abstrakcyjnej fryzurze. W dodatku z taką, gdzie pojedynczy widzą białe ptasie skrzydła. Ha ha, nie zamierzałem się ich pozbywać. By wyglądać nieco mniej obco, założyłem na drogę błękitno-fioletową koszulę z długim rękawem. Płaszcza nie miałem, z resztą... nie był mi potrzebny od zaraz. U boku towarzyszyła mi zakładana przez ramię prostokątna torba.

Lektura książki pana Raychera była... pełna przeciwieństw, które wbrew pozorom, działały ze sobą. Raz przepełniona pojedynkami, koleżeńskimi kontaktami między ludźmi, pozytywnym nastawieniem mimo ciężkiej do zwalczenia nieufności, ogółem czymś na rozluźnienie... aby następnie wpleść tematy opierające się o psychologię, filozofię, społeczeństwo, religię, historiozofię i wymagające nieco pogłębionego myślenia. Opowiadał o nich prostym językiem, amatorsko, sam przyznawał że nigdy nie był, nie jest i nie będzie erudytą – ale widać było jego starania o zaciekawienie czytelnika oraz zrozumienie otaczającego go świata. Gdy zamknąłem ostatnią stronę, chwilę układałem sobie w głowie wszystkie te wydarzenia. Książka ta była trzecią, którą postawiłem na półce okładką do siebie, nie w szeregu, grzbietem.

Naiwnością z mojej strony było udać się do wcale nie ogromnego, ale i tak sporego miasta, by prosić o jego własnoręczny autograf, z byle jakimi wskazówkami. Wiedziałem, że ma taką pracę, że zazwyczaj przechodzi właśnie tędy. Obok hotelu, który właśnie minąłem, obok kamienic, które z dołu widziałem, obok kościoła miejskiego, który jeszcze nie rzucił się w oczy. Skoro Zyro i jego przyjaciele dostali już japońskie wydanie z jego podpisem, a ja zostałem pominięty ze względu na „wędrowny charakter bladerów o smoczych dyskach"... w przeciwieństwie do Kiry, który darował sobie ubieganie się o jego podpis, ja uparłem się, aby uzyskać podpis kogoś, kto swoją historię przełożył wiernie, z pomocą ludzi których poznał, bez popadania w elitaryzm pisarski czy odchodzenie od zmysłów, pozostając przy zrozumiałym języku, jedynie z wtrąceniami bardziej złożonymi.

Stąd deszczowa pogoda wcale mi nie pomagała... chciałem się cieszyć z opcji spotkania z nim twarzą w twarz, a zamiast tego jeszcze bardziej „złapałem doła", przypominając sobie o ulubionych fragmentach książki. Między innymi ten o...

-Jest! Otoczyć go!

Nim podniosłem wzrok z ziemi, drogę przede mną i za mną zamknęło mi pięciu bladerów, w sumie dziesięciu, plus ich przywódca, który stojąc na małym wzniesieniu, triumfalnie patrzył się na mnie jak na zdobycz, mówiąc zuchwale z rosyjskim akcentem:

-Nowy Smoczy Cesarz, w takim obrzydłym, zatęchłym miejscu jak niedoszła, siedemnasta republika Kraju Przywiślańskiego... zamiast przemierzać wielkość Federacji Rosyjskiej oraz jej bladerów, wziął i udał się, by spotkać tego parszywego, polskiego pana! Zanim zapytasz, dostaliśmy zlecenie od kogoś, kto bardzo chciałby widzieć cię co najwyżej półmartwego. I zamierzamy je wykonać, bo poodział nagrody na głowę jest zaprawdę sprawiedliwy, ha ha ha ha!

Rozrechotała się i jego załoga, z której każdy ubrany był mniej więcej podobnie. Zachowując spokój, spytałem:

-Coście za jedni?

[PL] Metal Fight BeyBlade Saga - PublicystykaWhere stories live. Discover now