W poniedziałkowy poranek, mimo całego dnia zajęć, miałam wspaniały humor. Było to spowodowane tym, co zamierzałam zrobić po lekcjach, a mianowicie wtargnąć z butami w czyiś związek i zniszczyć go doszczętnie. Właściwie można było to nazwać akcją ratunkową, bo nikt nie powinien męczyć się w związku, w którym miała miejsce zdrada lub prawie do niej doszło, jak w przypadku Emily i Rogera.
O dziwo wstałam przed wszystkimi i gotowa do wyruszenia na śniadanie, usadowiłam się w salonie Gryfonów, czekając na resztę przyjaciół, aby nie błąkać się samej po zamku. Ułożyłam się wygodnie na krześle, a nogi oparłam na stole przed sobą, jednocześnie wyciągając swój notes, w którym zaczęłam skrobać piórem.
- In the midnight hour, she cried more, more, more. With a rebel yell she cried more, more, more - śpiewałam cicho pod nosem, machając do rytmu stopą i zapisując w tym czasie cały misterny plan zagłady Rogera na pergaminie.
- Co robisz? - Usłyszałam głos George'a.
Chłopak ubrany w szkolny mundurek z krzywo zawiązanym krawatem na szyi, spoglądał na mnie zaciekawiony. Jego rude włosy były w nieładzie, lecz niestety nieestetycznym, co w połączeniu z krawatem tworzyło obraz poniedziałkowej rozpaczy typowego ucznia.
- Planuję zemstę - odparłam. - Nie chcę tego schrzanić. Musi wyjść samo z siebie.
George pokiwał głową, najpewniej udając, że wie, o co mi chodzi, a ja nie czując teraz potrzeby wyciągania moich pomysłów na światło dzienne, powróciłam do śpiewania piosenki Billy'ego Idola.
- I co do niej będziesz potrzebować? - zapytał, siadając na krześle obok mojego, po czym zbliżył się do mnie i oparł głowę o mój bark, zamykając przy tym oczy, jak gdyby chciał się jeszcze zdrzemnąć. - Pomogę ci.
- Wystarczy mi Władca Pierścieni - oznajmiłam, uśmiechając się łagodnie, lecz widząc jego zaciekawione spojrzenie, finalnie opowiedziałam mu, co dokładnie zamierzałam zrobić.
~ * ~
Wieczorem wzięłam pożyczoną od Emily książkę, którą akurat skończyłam czytać kilka dni temu i ruszyłam w drogę do wieży, gdzie mieścił się pokój wspólny Krukonów. Oczywiście w celu oddania tworu Tolkiena, a przynajmniej była to wersja, której postanowiłam się trzymać.
Po pokonaniu wszystkich schodów i rozwiązaniu zagadki kołatki dostałam się do środka pomieszczenia, w którym to jeszcze jakiś czas temu znajdował się tłum pijanych ludzi, wszechobecny zapach alkoholu oraz góry przekąsek.
Spojrzałam przed siebie na miejsce tuż przy oknie, gdzie pobiłam się z Alicją i aż przypomniał mi się ból w prawej dłoni. Po zdartej skórze na kostkach nie było już śladu.
W salonie Krukonów siedziało kilka osób; dwóch pierwszaków, troje chłopaków z ostatniego roku, którzy ze skupieniem siedzieli w książkach nieopodal kominka, zapewne ucząc się na zbliżające się w tym roku owutemy oraz nierozłączni Terry Boot, Michael Corner i Anthony Goldstein z mojego roku, do których pomachałam na przywitanie.
- Hej! - zawołałam, podchodząc do chłopaków siedzących przy jednym z regałów z książkami, których swoją drogą było tutaj pełno.
- Cześć, Camille - odparł Anthony, po czym ściszył głos i szepnął: - Coś się stało w sprawie z GD skoro tu jesteś?
- Nie, dzisiaj przyszłam tutaj żeby oddać książkę. - Podniosłam nieco wyżej grube tomiszcze, ukazując tytuł jaki widniał na okładce. - Wiecie może, czy Emily Wright jest u siebie?
- Tak, niedawno wróciła - odparł Anthony.
- Super. - Uśmiechnęłam się serdecznie, pożegnałam z chłopakami i ruszyłam w stronę dormitorium dziewczyn, gdzie już byłam podczas Sylwestra.
Przygotowałam w myślach jeszcze raz, co powiem, a następnie wzięłam oddech i zapukałam do drzwi. Po chwili uchyliły się lekko i ujrzałam wysoką brunetkę o brązowych oczach.
- Och! Cześć, Cam - powiedziała, otwierając drzwi szerzej i przepuszczając mnie w nich. - Wchodź.
Pokój posiadał łóżka z baldachimami pokryte błękitnymi, jedwabnymi narzutami. Ogólnie było tam bardzo podobnie do naszych pokoi i kolor, to było chyba jedno, co różniło sypialnię Krukonów od tej Gryfonów.
Na jednym z łóżek leżała na boku blondynka o oczach koloru orzechowego, Lindsey Walker. Dziewczyna wstała, aby przywitać się ze mną i w końcu oficjalnie poznać, po czym z powrotem zajęła swoje miejsce.
- Przyszłam oddać ci Władcę Pierścieni. Już przeczytałam i jeszcze raz bardzo dziękuję za pożyczenie.
- Nie ma sprawy. - Uśmiechnęła się Emily, biorąc ode mnie książkę i kładąc ją na półkę. - Podobało się?
- No jasne!
Na moment zagadałam się z Krukonką na tyle, że zapomniałam, po co tutaj jestem, ale głos Lindsey oznajmiającej, abyśmy przestały zachowywać się jak "zafiksowane na wymyślony świat osoby bez własnego życia" poskutkował.
Kątem oka zauważyłam przy rzeczach Emily pluszowego misia trzymającego serce z napisem Dla mojej walentynki. Natychmiast wiedziałam, od kogo to dostała, ale musiałam trochę poudawać.
- Słodki. - Wskazałam na pluszaka. - Od kogo dostałaś?
- Och, to od mojego chłopaka - odparła brunetka, lekko czerwieniąc się na policzkach, a Lindsey w tym samym momencie prychnęła głośno. Widocznie też nie pałała do Rogera sympatią, przez co musiałam odpędzić chęć przybicia z nią piątki.
- Nie wiedziałam, że masz chłopaka! - skłamałam, udając przy tym zdziwienie. - Gratulację!
- Tak, od niedawna. Dzięki.
- Czyli walentynki były udane?
- Jak najbardziej! A twoje?
- Tak samo. George urządził taką niespodziankę... powiedziałybyście, że jest on cholernie romantyczny? Czasem aż nie wiem, jak mam się zachować, bo wszystko jest takie urocze, że umieram.
- O proszę, tyle lat mamy z nimi zajęcia i romantyzm, to ostatnie co mogłabym do nich przydzielić - wtrąciła Lindsey, wyraźnie zaciekawiona tym, co powiedziałam o jednym z bliźniaków. - Jeśli patrzy się na nich z boku, oczywiście.
Emily przez ułamek sekundy rzuciła okiem na tomik sonetów Szekspira, po czym podrapała się ze zmieszaną mina po ręce. Według mnie był to dobry znak.
Zaczęłam trochę opowiadać o bliźniakach, starając się przemycić kilka dobrych słów na temat Freda, aż w końcu temat z powrotem zszedł na walentynki.
- Czy tylko ja nie bawiłam się dobrze tego dnia? - westchnęła blondynka.
- Och, pocieszę cię, że Harry też nie miał najlepiej. Musiał przez całą randkę z Cho Chang słuchać o jej byłych i jak to żałuje, że odmówiła Rogerowi Daviesowi randki w walentynki, bo mogłaby się z nim obściskiwać, a z Harrym to... coś powiedziałam nie tak? - zapytałam, widząc miny dziewczyn.
- Rogerowi? - zapytała Emily, nie wierząc moim słowom.
- Eee... no tak. Ponoć przed walentynkami ją zapraszał. A co?
Lindsey pomału podniosła się do siadu, a jej twarz spoważniała. Wyglądała teraz naprawdę przerażająco. Spojrzała na swoją najlepszą przyjaciółkę, a następnie do niej podeszła i położyła dłoń na ramieniu.
- N-nic takiego. - Emily mruknęła pod nosem, a mi zrobiło się jej strasznie szkoda i poczułam się jak najgorszy człowiek na świecie przez to, że przyszłam i zaczęłam jej to wszystko mówić, ale po chwili stwierdziłam, że chyba lepiej, jak zna prawdę. Przyjemniej ja wolałabym wiedzieć o takiej sytuacji, gdyby miała miejsce.
- Dobra, to ja spadam do siebie - oznajmiłam, wskazując na drzwi za moimi plecami. - Jeszcze raz dzięki. To... widzimy się pewnie na spotkaniu GD?
- Jasne. - Uśmiechnęła się, lecz jej oczy pozostały smutne.
W gardle poczułam ucisk i wciąż wmawiając sobie, że dobrze postąpiłam, wyszłam z pokoju.
Tuż przy drzwiach wyjściowych z salonu Krukonów przede mną pojawił się Roger Davies z kolegami i już czując, co zaraz może nastąpić, wyminęłam chłopaków i zbiegłam po spiralnych schodach.
Kiedy udało mi się doczłapać do wieży Gryffindoru natychmiast skierowałam się do pokoju George'a w nadziei, że go tam znajdę. Otóż nie widziało mi się, aby jeszcze go szukać wieczorem po całym zamku, skoro dopiero co pokonałam drogę ze szczytu jednej wieży do drugiej.
Złapałam za klamkę od drzwi dormitorium chłopaków i wchodząc do środka, ujrzałam leżącego na łóżku z notatnikiem w dłoni George'a, który lekko drgnął przez moje wejście z impetem.
- Kurde, Camille, nie umiesz pukać, albo chociaż wchodzić wolniej? - jęknął chłopak, łapiąc się za serce.
- No przepraszam, to z przyzwyczajenia. - Wywróciłam oczami, zamykając za sobą drzwi. - Co tam piszesz?
George odłożył na szafkę nocną notatnik wraz z piórem i z uśmiechem na ustach zrobił mi miejsce obok siebie.
- Zapisywałem kilka poprawek co do naszych produktów. - Machnął ręką, po czym gdy tylko zajęłam miejsce na jego łóżku, objął mnie ramieniem i przyciągnął bliżej siebie. - Jak poszedł ten twój plan?
Spojrzałam w przestrzeń przed siebie, zaciskając usta w wąską kreskę i wypuściłam powietrze przez nos, zastanawiając się, jak właściwie powinna brzmieć odpowiedź na to pytanie. W końcu nic z tego, co dzisiaj zrobiłam, nie było dobre, a przynajmniej tak to odczuwałam.
- Czy jestem złym człowiekiem? - Spojrzałam w prawo, w ciepłe czekoladowe oczy George'a, który przez moje pytanie zmarszczył nieznacznie brwi. - Zobaczyłam oczy Emily po tym, co powiedziałam i coś we mnie pękło. Poczułam się jak najgorszy śmieć... Ona jest taka kochana i miła, a ja sobie po prostu do niej przyszłam jak gdyby nigdy nic i zraniłam.
Weasley westchnął ciężko i już domyślałam się, że będzie teraz chciał wybić mi te myśli z głowy.
- Zacznijmy od tego, że to nie ty ją zraniłaś, a jej chłopak. Tylko ją uświadomiłaś.
- To dlaczego czuje się tak okropnie?
- Uwierz, że jeszcze będzie ci wdzięczna - odparł, zerkając w moją stronę. - Wyświadczyłaś jej przysługę. Prędzej czy później i tak by się dowiedziała. Po prostu oszczędziłaś jej czasu.
- Oby - wymamrotałam cicho i na moment się zamyśliłam. - Słuchaj... ja wiem, że to, co teraz powiem, jest złe i zupełnie nie chcę, aby coś takiego miało miejsce, ale na pewno choć raz też o tym pomyślałeś - zaczęłam, a przez moje słowa George wydawał się nieco zaniepokojony. - Co jeśli ona się nie zakocha we Fredzie? Już teraz nie wygląda to najlepiej, a przecież nie można nikogo zmusić do miłości. Co jeśli zniszczyłam jej związek na nic?
- Camuś... - jęknął załamany George, przecierając twarz dłonią. - Powtórzę się, bo widocznie mnie nie słuchasz, ale nie ty zniszczyłaś jej związek. Tylko ją poinformałaś. A jeśli nawet jakimś cudem stwierdzi, że Fred nie jest dla niej, co jest swoją drogą dziwne, bo typ wygląda jak ja, co tylko działa na jego korzyść, to chociaż uwolni się od beznadziejnego związku i znajdzie kogoś innego.
- Może masz rację... Jak dobrze, że ty jesteś taki kochany - mruknęłam, wtulając się w jego tors.
- No widzisz, jak ci się poszczęściło?
- Niesłychanie - parsknęłam śmiechem. - Och, Georgie, jakie mnie szczęście spotkało, że mnie nie zdradzasz, choć mógłbyś, lecz tego nie robisz! - powiedziałam z ironią i przez śmiech prawie nie potrafiłam pociągnąć dalszej części zdania. - Jak mam ci się odwdzięczyć?
- Wystarczy, że nie będziesz mi tak pyskować, mała wredoto. - Dźgnął mnie palcem między żebra, kiedy wybuchłam gromkim śmiechem.
- Przecież doskonale wiesz, że tak nie powstrzymasz mojego śmiechu - wykrztusiłam z siebie między spazmami głupiego chichotu.
- No tak, na ciebie działa co innego.
George obrócił się, kładąc się na mnie prawie całym swoim ciężarem, jako że podparł się na jednej ręce i pocałował. Już po chwili robiło się coraz bardziej namiętnie, aż chwyciłam za jego koszulkę i pociągnęłam mocno, ściągając mu ją przez głowę. George poszedł za moim śladem i zaczął robić to samo z moim ubraniem.
- Myślisz, że Fred szybko tu nie wróci? - zapytałam, między pocałunkami.
- Błagam, nie wspominaj teraz o moim bracie, bo zaraz nic z tego nie wyjdzie - parsknął śmiechem, zaciągając na nas kołdrę, która prawie zsunęła się z łóżka.
Uśmiechnęłam się szeroko, patrząc mu w oczy i splatając ręce wokół jego szyi, po czym musnęłam wargami usta George'a.