Wchodząc do swojego pokoju, zobaczyłam, że nikogo nie ma. Dopiero kiedy zerknęłam na zegarek, zdałam sobie sprawę, że jest po dziesiątej, a to wyjaśniało tę pustkę w pokoju. Na szczęście lekcje zaczynały się dopiero jutro.
Rzuciłam buty koło swojego łóżka i skierowałam się do łazienki, w której spędziłam trochę czasu wannie, rozmyślając nad tym, co znalazłam w kieszeni George'a, łącząc to z jego dziwnym zachowaniem na wieży astronomicznej.
Wychodząc z łazienki w puchatych kapciach, otulona w miękki szlafrok i myjąca zęby, zauważyłam grzebiącą w torbie na swoim łóżku Hermionę.
— Jesteś! — wrzasnęłam tak, że wyplułam trochę pasty z buzi, a dziewczyna podskoczyła wystraszona. — Muszę z tobą pogadać! — Wystrzeliłam w jej kierunku końcówką szczoteczki do zębów, którą trzymałam kurczowo w dłoni. — Nawet nie wiesz, co znalazłam w kieszeni George'a rano. On chyba chce mi się oświadczyć, bo...
— CO CHCE ZROBIĆ?! — Usłyszałam nagle pisk za swoimi plecami, przez który przeszła mnie fala gorąca. Zestresowałam się i to w cholerę mocno.
Odwróciłam się i ujrzałam w drzwiach Ginny, wytrzeszczającą oczy ze zdziwienia i z szeroko otwartymi ustami.
— Na słodkiego Merlina w żabach czekoladowych... właź do środka i zamknij za sobą drzwi! — rozkazałam, celując w każdego po kolei szczoteczką.
Aby więcej nie pluć pastą na prawo i lewo, poleciłam dziewczynom czekać na mnie, aż nie wrócę z łazienki z umytymi zębami. Kiedy już wróciłam, usiadłam przodem do nich na swoim łóżku.
— Macie zachować to, co teraz usłyszałyście i usłyszycie dla siebie. I jak tylko któraś z was pomyśli o tym, aby cokolwiek komuś powiedzieć, albo nawet skomentować to pod nosem publicznie tak, że ktoś mógłby usłyszeć choć jedno słowo na ten temat, to zamienię swój wygląd tak, aby nikt mnie nie podejrzewał i przyrzekam, że zrzucę was z najwyższej wieży. Jasne?
Dziewczyny przystały na moje warunki, a ja opowiedziałam o wszystkim, co widziałam i o moich podejrzeniach względem sytuacji z sylwestra. Z każdym wypowiedzianym słowem czułam ulgę, że mogłam się z kimś tym podzielić.
— Właściwie nie powinno cię to dziwić — zaczęła Hermiona, kiedy zakończyłam swój wywód. — Znasz bliźniaków. Oboje są raczej porywczy i działają dość impulsywnie, czasem pochopnie...
— No tak, ale czy go czasem nie poniosło za bardzo?
— Hej, czyli nie chcesz wyjść za mojego brata? — Lewa brew Ginny wystrzeliła do góry.
— Co? Nie wiem. Znaczy... chce, ale nie teraz...
— Dobra, dobra, wiem, o co chodzi, już tak nie panikuj — zaśmiała się rudowłosa.
Spuściłam wzrok na moje dłonie. Prawa nie wyglądała najlepiej po ostatniej nocy i od rana mnie bolała. Mimo zdartych kostek i lekkiej opuchlizny czułam satysfakcję z tych zadanych Alicji ciosów.
— I co ja mam teraz zrobić? — Podniosłam głowę i spojrzałam na dziewczyny z paniką w oczach. — A jeśli mnie jednak zapyta? Przecież ja mu odmówię i złamię serce.
— Nic nie rób. Zachowuj się tak jak zawsze — oznajmiła Hermiona opanowanym głosem. —George musiał mieć ku temu powód, aby nie prosić cię teraz o rękę. Może zdał sobie sprawę, że jesteście za młodzi na małżeństwo. Myślę, że na razie odpuści ten temat.
Przegadałam z dziewczynami jeszcze chwilę, po czym koło południa ruszyłam wrzucić coś na ząb do Wielkiej Sali. Po drodze przyuważyłam śpiącego Lee tuż pod kominkiem w salonie Gryfonów, gdzie najwidoczniej spędził noc.
Widząc George'a przy stole w Wielkiej Sali serce mocniej mi zabiło. Sama już nie wiedziałam, czy czasem nie panikuje za bardzo i to niepotrzebnie. Kiedy tylko mnie zauważył, uśmiechnął się tak uroczo, że zrobiło mi się ciepło na sercu i automatycznie odwzajemniłam uśmiech, zupełnie mając gdzieś moje obawy, że chłopak chce mi się oświadczyć. Przynajmniej na ten moment.
— Fred jeszcze śpi? — zapytałam, dosiadając się do George'a.
— Ta. Obudził się, stwierdził, że chyba umiera i znowu zasnął.
— Kurde, ale się porobił — stwierdziłam smutno. — O co dokładnie poszło? Co on zrobił i co na to Emily?
— Nie mam pojęcia. Wczoraj nie chciał o tym rozmawiać, a dzisiaj nawet nie było kiedy.
Oboje stwierdziliśmy, że trzeba będzie z nim pogadać. Najpierw zabrałam się za jedzenie, bo w brzuchu i skręcało mnie już z głodu, a następnie ruszyliśmy do wieży Gryffindoru.
Fred akurat leżał w swoim łóżku, wpatrując się gdzieś w przestrzeń i lekko podskoczył, kiedy otworzyliśmy drzwi od sypialni.
— Jeju... — skrzywiłam się przez zapach alkoholu unoszący się w sypialni. — Trzeba tu przewietrzyć.
Podeszłam do okna, które natychmiast uchyliłam, pozwalając mroźnemu powietrzu wkraść się do pokoju.
— Powiedz mi najpierw... serio całowałeś się z Alicją? — zapytał George Freda, nawet nie próbując ukrywać, jak bardzo go to bawiło.
— Nie pamiętam... no, kogoś kojarzę jakby... to była Alicja?
— Tak. Myślała, że jesteś George'em. Merlinie, ale ty się schlałeś... — mruknęłam, kręcąc karcąco głową i usiadłam obok Freda na jego łóżku. — No to mów, co się stało. Chcemy ci pomóc.
Chłopak ułożył się w pozycji siedzącej i zerknął na mnie z politowaniem.
— Jak macie zamiar to zrobić? — wymamrotał.
— Jeszcze nie wiem, ale na pewno cię z tym nie zostawimy — odparłam, spoglądając na George'a, szukając w nim poparcia. Chłopak stojący przed nami pokiwał twierdząco głową, więc z powrotem spojrzałam na jego starszego o kilkanaście minut bliźniaka. — Widzisz?
Fred posłał nam sceptyczne spojrzenie i poprawił poduszkę za swoimi plecami.
— No chodź, przytul się i wszystko mi mów — zażartowałam, aby go trochę rozchmurzyć. — Nie daj się prosić. Wiem, że chcesz! — Rozłożyłam ręce i zaczęłam go do siebie ciągnąć.
— Camille, czy ja wspomniałem, jak bardzo cię nie lubię? — mruknął Fred, kiedy trzymałam go za głowę i mocno przyciskałam do swojego lewego policzka.
— Biedny... majaczy! — zawołałam, udając panikę.
— Dobra, już mówię! — powiedział Fred, widocznie rozbawiony moim błaznowaniem i wyrwał się z mojego chwytu. — Aż mi się przypomniało, jak założyłaś mi Nelsona. Z kim ja się zadaje... no w każdym razie wczoraj z Emily... Ktoś mnie wyprzedził.
— Co? — George krzyżując ręce na piersi, zmarszczył brwi. — Kto taki?
— Roger Davies.
— A to jeden... — oburzyłam się, klnąc w głowie i zaczęłam rozmyślać, co ja mogę w tej sytuacji zrobić.
— Mówi się trudno — stwierdził Fred, po czym wygramolił się z łóżka. Jak gdyby nigdy nic. — Nie będę przecież tego przeżywał. Ja tam czuje się już znakomicie. — Uśmiechnął się do nas i gdybym go nie znała, mogłabym uznać, że naprawdę jest szczęśliwy i wcale go to nie ruszyło. Ja jednak wiedziałam, że próbuje przekonać sam siebie na siłę.
— Dobra, skoro tak mówisz... ale wiesz co, Fred? Nie można mieć tęczy bez odrobiny deszczu, więc nie oczekuj, że wszystko zawsze idzie łatwo. Ja bym się nie poddawała na twoim miejscu.
~ * ~
Następnego dnia rozpoczęły się pierwsze zajęcia tego roku. Dzień jak co dzień, z tą różnicą, że Harry miał mieć swoje pierwsze zajęcia nauki oklumencji ze Snape'em. Za to ja tego dnia osiągnęłam coś niesamowitego. Otóż wieczorem udało mi się zmusić George'a do nauki przed owutemami, bo z jakichś przyczyn, ciągle to razem ze swoim bratem olewał. Z jednej strony nie powinnam być zdziwiona, w końcu znałam ich na tyle, aby zdawać sobie sprawę z tego, jak podchodzą do nauki, ale nie chciałam też, aby całkiem oblali. Fred co prawda wymigał się od tego, ale przynajmniej na George'a miałam haki.
Razem z Ronem i Hermioną pracowaliśmy w bibliotece nad najnowszym zwałem prac domowych od Umbridge. Inni uczniowie, prawie wszyscy piątoklasiści, siedzieli w pobliżu przy oświetlonych lampkami stolikach z nosami w książkach. Pióra skrzypiały gorączkowo, podczas gdy niebo za oknami stawało się coraz czarniejsze. Jedynym innym dźwiękiem było lekkie skrzypienie jednego z butów panny Pince, kiedy bibliotekarka myszkowała groźnie w przejściach, dysząc na karki tym, którzy dotykali jej cennych książek. Oczywiście do czasu.
Obecność George'a w bibliotece skończyła się na zaczarowaniu wszystkich ksiąg w taki sposób, aby pozamieniały się swoimi miejscami, tworząc totalny chaos. Uważał, że widok panikującej Pani Pince oraz jej wrzaski typu: "Co robi Newt Scamander w sekcji zielarstwa?!", czy "Kto odłożył książki do góry nogami?!", pozwalały lepiej skupić mu się na nauce.
Kiedy sytuacja z książkami została opanowana, Harry wrócił z dodatkowych zajęć z oklumencji.
— Czym Camille cię przekupiła, że tu jesteś? — zapytał na wstępie George'a.
Harry wyglądał naprawdę na skołowanego, widząc siedzącego obok mnie Weasleya i to w dodatku przed książką.
— Och, drogi Harry — westchnął ostentacyjnie George, odchylając się do tyłu na krześle, tak że teraz kiwał się niebezpiecznie na dwóch tylnych nóżkach, a na jego usta wkradł się szelmowski uśmiech. — Wolałbym zachować to dla siebie, ale na pewno nie wykracza to poza strefę sypialni... Auć! — jęknął, kiedy walnęłam go w ramię.
— Głupi jesteś naprawdę — powiedziałam, przykładając dłoń do twarzy z bezsilności. — On żartuje.
— Albo nie! Niestety nigdy się nie dowiecie. — Rudzielec dodał pod nosem, zadowolony z siebie.
— Dobra, dobra, lepiej się ucz.
Złapałam za oparcie od jego krzesełka i gwałtownie pociągnęłam w stronę stołu, aby przestał się kiwać.
— Nie wiem, po co tak się spinasz o te moje owutemy — oznajmił rudzielec. — I tak otwieramy sklep, Camuś.
— Ale dobrze jest mieć jakieś wyniki w razie co. I tak będziesz do nich podchodzić i tak, więc chociaż mógłbyś je porządnie zdać.
George na moment spoważniał, poprawił się na krześle i ułożył usta wąską kreskę, spuszczając wzrok na książkę przed sobą.
— Jak poszło? — wyszeptała Hermiona do Harry'ego.
— Dobrze... nie wiem — powiedział niecierpliwie brunet. — Posłuchajcie... właśnie zdałem sobie z czegoś sprawę... W Departamencie Tajemnic musi być ta cała broń, której szuka Voldermort — odpowiedział szeptem Harry. — Cały czas śnie o drzwiach i teraz kiedy Snape wkradł mi się do wspomnień, znowu je ujrzałem. Widziałem te drzwi, kiedy wasz tata zabrał mnie na dół do sal sądowych na moje przesłuchanie i to zdecydowanie tych samych drzwi pilnował, kiedy ukąsił go wąż.
— To... to mówisz, że... — wyszeptał Ron, kiedy panna Pince przeszła obok skrzypiąc z lekka. — że ta broń... to coś czego pragnie Voldemort... jest w Ministerstwie Magii?
Hermiona wypuściła długie i wolne westchnięcie.
— To co znajduje się w Departamencie Tajemnic? — zapytał Hary mnie i Weasleyów. — Czy wasi ojcowie kiedykolwiek wspominali coś na ten temat?
— Właściwie, to nikt nie wie, czym zajmują się ludzie, którzy tam pracują — odparłam, marszcząc brwi.
— Nazywają ich tam "Niewymownymi" — dodał Ron. — Dziwne miejsce, aby trzymać broń.
— To wcale nie jest dziwne, to ma sens — stwierdziła Hermiona. — Wydaje mi się, że to będzie coś ściśle tajnego, nad czym pracuje Ministerstwo... Harry, czy ty na pewno się dobrze czujesz?
Harry tak mocno przycisnął obie ręce do czoła, jakby próbował je wyprasować.
— Tak... w porządku — odpowiedział, opuszczając drżące dłonie. — Po prostu poczułem się trochę... nie przepadam za okulmencją.
— Myślę, że każdy czułby się nieswój, gdyby jego umysł był atakowany raz po raz — powiedziała współczująco Hermiona. — Chodźmy do pokoju wspólnego, tam będzie nam odrobinę wygodniej.
— Nareszcie! — George uniósł ręce w geście zwycięstwa i zaczął zgarniać swoje rzeczy do torby.
— Nie odkładaj tego sobie, ty wielki nierobie — zbeształ mnie organizer prac domowych, kiedy go otworzyłam, aby zapisywać w nim zadanie dla Flitwicka, którego nie chciało mi się teraz robić. Widząc to Hermiona rozpromieniła się. — Dziękuję jeszcze raz za ten uroczy prezent. Kocham go. — Uśmiechnęłam się ironicznie, łącząc to z moim martwym wzrokiem.
Pokój wspólny pełen był wybuchów śmiechu i podniecenia. Fred akurat demonstrował najnowszy produkt sklepu z dowcipami. Oczywiście George natychmiast po wejściu do salonu, dołączył do brata.
— Bezgłowe Kapelusze! — krzyknął George, kiedy Fred zamachał szpiczastym kapeluszem z puszystym różowym piórkiem przed patrzącymi uczniami. — Dwa Galeony za jeden... popatrzcie teraz na Freda!
Fred, cały rozpromieniony, założył kapelusz na głowę. Przez sekundę wyglądał tylko trochę głupio, po czym i kapelusz, i jego głowa znikły.
Kilka dziewcząt wrzasnęło, ale wszyscy inni ryknęli śmiechem.
— A teraz zdejmujemy! — zawołał George. Ręka Freda macała chwilę w powietrzu nad jego ramieniem i nagle głowa pojawiła się ponownie, kiedy ściągnął z niej kapelusz z różowym piórkiem.
Po chwili Fred wyciągnął brązową walizkę, na której wierzchu widniał złoto-pomarańczowy napis Weasley & Wealsey & Rainwood, przez który zrobiło mi się ciepło na sercu. W niej znajdowało się pełno cukierków, nad którymi siedzieliśmy od zeszłych wakacji.
— Bombonierki Lesera. Ominiesz z nimi każdą lekcję!
— Zasmakuj godzin przyjemności poza szkolną nudą!
— Ciekawe jak te kapelusze działają? — zastanawiała się Hermiona, odciągnięta od zadania domowego, obserwując uważnie Freda i George'a. — To znaczy, jest oczywiste, że musi to być jakieś Zaklęcie Niewidzialności, ale to sprytne posunięcie, by rozszerzyć pole niewidzialności poza granice zaczarowanego obiektu... Myślę jednak, że zaklęcie nie będzie działać długo.
— Pracowali nad tym od dłuższego czasu — odpowiedziałam, siadając na kanapie, nie spuszczając wzroku z bliźniaków i posyłając George'owi buziaka, kiedy się do mnie uśmiechnął. — Obiecałam, że nie wygadam, jak robią wszystkie produkty, a moje obietnice są święte.
~ * ~
Z samego rana następnego dnia w Wielkiej Sali było niemałe poruszenie, kiedy przybył Prorok Codzienny. Hermiona położyła gazetę na stole i ujrzeliśmy dziesięć czarno-białych fotografii, które wypełniały całą pierwszą stronę, a nad nimi znajdował się wytłuszczony napis: MASOWA UCIECZKA Z AZKABANU.
Dziewięć z nich przedstawiało twarze czarodziejów, a dziesiąta czarownicy. Niektórzy z ludzi na fotografiach drwili cicho, inni stukali palcami w ramki swoich zdjęć. Każde ze zdjęć opatrzone było nazwiskiem i opisem zbrodni, za którą ta osoba została zesłana do Azkabanu.
— O kurde — mruknęłam, zasłaniając usta dłonią, po czym zaczęłam czytać o niektórych zbrodniach.
Antonin Dołohow, głosił podpis pod czarodziejem o wydłużonej, białej i pokrętnej twarzy, skazany za brutalne morderstwo Gideona i Fabiana Prewettów.
Augustus Rookwood, oznajmiał podpis pod mężczyzną o tłustych włosach, który nachylał się w kierunku krawędzi swego zdjęcia, wyglądając na znudzonego, skazany za ujawnianie sekretów Ministerstwa Magii Sami-Wiecie-Komu.
Poniżej znajdowało się zdjęcie czarownicy. Miała długie, ciemne włosy, które na zdjęciu wyglądały na nieuczesane i rozwichrzone. Wpatrywała się we mnie przez mocno przymknięte oczy, a na jej cienkich ustach jawił się pogardliwy, bezczelny uśmiech.
Bellatriks Lestrange, skazana za torturowanie i stałe upośledzenie umysłów Franka i Alicji Longbottom.
— To się porobiło — rzekł Ron, a ja pokiwałam w ciszy głową, jednocześnie zerkając ze współczuciem na Neville'a, który teraz siedział daleko od nas przy stole i z nienawiścią wpatrywał się w pierwszą stronę gazety.
Ale to nie był koniec złych wieści. Była jeszcze druga, mniej drastyczna. Po ostatniej wizytacji Umbridge Hagrid był na okresie warunkowym. To samo z profesor Trelawney, przez co częstotliwość moich dodatkowych zajęć z nią została zmniejszona, jako że nauczycielka przez swoje załamanie jakoś specjalnie mi nie pomagała, a unoszący się w jej gabinecie zapach sherry wyjaśniał bardzo dużo.
Na korytarzach panował teraz niepodzielnie jeden temat: dziesięcioro zbiegłych Śmierciożerców, których historia rozniosła się po szkole. Krążyły plotki, że niektórzy więźniowie byli widziani w Hogsmeade, że podejrzewa się, iż ukrywają się we Wrzeszczącej Chacie i że mają zamiar włamać się do Hogwartu, tak jak to kiedyś zrobił Syriusz Black.
Ci, którzy pochodzili z rodzin czarodziejów, dorastali słuchając imion tych Śmierciożerców wymawianych z niemal takim samym strachem, jak imię Voldemorta. Zbrodnie, które popełnili za czasów panowania Voldemorta stały się legendą. Pośród uczniów Hogwartu znaleźli się krewni ich ofiar, którzy teraz nagle chodząc korytarzami, chcąc nie chcąc stawali się obiektami pewnego makabrycznego rodzaju sławy. Susan Bones, której wuj, ciotka i kuzyni zginęli z rąk jednego z dziesiątki, powiedziała ponuro w czasie zajęć z Zielarstwa, że teraz ma pojęcie o tym, jak to jest być Harrym.
Na tablicach ogłoszeń domów, rankiem po informacji o ucieczce z Azkabanu, pojawiły się też nowe zawiadomienia:
Z POLECENIA WIELKIEGO INKWIZYTORA HOGWARTU
Nauczycielom zabrania się odtąd udzielania uczniom jakichkolwiek informacji, które nie są ściśle powiązane z tematami, za których nauczanie mają płacone.
Powyższe rozporządzenie pozostaje w zgodzie z Dekretem Edukacyjnym Numer Dwadzieścia Sześć.
Podpisano: Dolores Jane Umbridge, Wielki Inkwizytor
Ten ostatni dekret stał się pośród uczniów tematem olbrzymiej ilości żartów. Lee wytknął Umbridge, że z nowym zarządzeniem nie wolno jej zakazać Fredowi i George'owi gry w Eksplodującego Durnia podczas zajęć, bo nie ma on nic wspólnego z Obroną Przed Czarną Magią, co za tym idzie, nie jest to informacja dotycząca jej przedmiotu. Oczywiście został za to ukarany, ale stwierdził, że warto było.
Jedyną dobrą wiadomością w tym całym szale było to, że przez ucieczkę Śmierciożerców, każdy gorliwie starał się z całych sił na spotkaniach GD.