Camille • George Weasley

By Rosemary_Weasley

675K 39.9K 50.5K

❝Nie wiem, czy to zauważyłeś, ale chwilę przed wyznaniem, że ma tutaj wszystko, co kocha, zerknęła na ciebie... More

Wstęp
Zwiastun
Rozdział 1 - Podwójne kłopoty
Rozdział 2 - Zajęcia czas zacząć
Rozdział 3 - Zakazane piętro
Rozdział 4 - Boże Narodzenie
Rozdział 5 - Smok i Zakazany Las
Rozdział 6 - Wakacje
Rozdział 7 - Z Nory do Hogwartu
Rozdział 8 - Strzeżcie się wrogowie dziedzica
Rozdział 9 - Walentynki
Rozdział 10 - Dlaczego to nie mogą być motyle?
Rozdział 11 - Malfoy Manor
Rozdział 12 - Do the Hippogriff
Rozdział 13 - Draco
Rozdział 14 - Hogsmeade
Rozdział 15 - Gryffindor vs. Slytherin... a może Hufflepuff?
Rozdział 16 - Mapa Huncwotów
Rozdział 17 - Dodatkowe zajęcia
Rozdział 18 - Patronus
Rozdział 19 - Wszystkiego najlepszego Gred i Forge!
Rozdział 20 - Pełnia
Rozdział 21 - Władcy czasu
Rozdział 22 - Dolina Godryka
Rozdział 23 - Wakacje z bliźniakami
Rozdział 24 - Mistrzostwa Świata w Quidditchu
Rozdział 25 - Czwarty rok
Rozdział 26 - Czara Ognia
Rozdział 27 - Kibicuj Cedrikowi Diggory'emu
Rozdział 28 - Świetnie Rogogon!
Rozdział 29 - George
Rozdział 30 - To nie jest randka!
Rozdział 31 - Kłopoty w raju
Rozdział 32 - Pod Trzema... Randkami?
Rozdział 33 - Ferie zimowe
Rozdział 34 - Bal Bożonarodzeniowy
Rozdział 35 - Better than Firewhiskey
Rozdział 36 - Na lądzie trudno śpiewać nam
Rozdział 37 - Drugie zadanie
Rozdział 38 - Wizje cz.1
Rozdział 39 - Wizje cz.2
Rozdział 40 - Trzecie zadanie
Rozdział 41 - Nasze serca biją jednym rytmem
Rozdział 42 - Nieproszeni goście
Rozdział 43 - Grimmauld Place 12
Rozdział 44 - The kids are back
Rozdział 45 - Nocny napój
Rozdział 46 - I Don't Want To Miss A Thing
Rozdział 47 - I znowu na Grimmauld Place
Rozdział 48 - Debahanacja
Rozdział 49 - Ronuś Prefekt
Rozdział 50 - Uśmiechy dla Umbridge
Rozdział 51 - Obrona Przed Czarną Magią
Rozdział 52 - Pomóż mi zakopać zwłoki
Rozdział 53 - Nowy obrońca
Rozdział 54 - Wielki Dewastator Hogwartu
Rozdział 55 - Żadnego znaku pulsu
Rozdział 56 - Gospoda Pod Świńskim Łbem
Rozdział 57 - Szwadron Czarodziejów Alfa
Rozdział 58 - Nieszczęście ubiera się w szmaragdowe szaty
Rozdział 59 - Czas milczenia
Rozdział 60 - Zamknięci w czterech ścianach
Rozdział 62 - Wypowiedzenie wojny Weasleyowi
Rozdział 63 - Święta na Grimmauld Place cz.1
Rozdział 64 - Święta na Grimmauld Place cz.2
Rozdział 65 - Kołatka w kształcie orła
Rozdział 66 - Sylwester u Krukonów
Rozdział 67 - Po północy
Rozdział 68 - Co rude to wredne
Rozdział 69 - Weasley & Weasley & Rainwood
Rozdział 70 - Ciasteczka, gwiazdy i my dwoje
Rozdział 71 - Mecz z Puchonami
Rozdział 72 - Pogromca Daviesa
Rozdział 73 - Patronusy
Rozdział 74 - Nowy dyrektor
Rozdział 75 - Narowiste Świstohuki Weasleyów
Rozdział 76 - Babski wieczór
Rozdział 77 - Porady zawodowe
Rozdział 78 - Ucieczka Freda i George'a
Rozdział 79 - Standardowe Umiejętności Magiczne
Rozdział 80 - Lot na testralach
Rozdział 81 - Departament Tajemnic

Rozdział 61 - Świadkowie śmierci

6.9K 423 555
By Rosemary_Weasley

Kiedy George w końcu zbliżył swoje usta do moich, zrobiło się dziwnie spokojnie wokół nas, jak w momencie ciszy między błyskawicą a grzmotem. I pocałował mnie. Raz, drugi. Zanim zdążyłam oderwać myśli od ostatnich wydarzeń i wypowiedzianych słów, jego pewne i twarde ramiona były wokół mnie. Dłonie George'a wędrowały wszędzie; po moich plecach, udach, pośladkach. Nagle pocałował mnie mocniej i głębiej, z żarliwą, pilną potrzebą, której doświadczyłam w dzień, kiedy wyznaliśmy sobie miłość. Znów poczułam przypływ bezradności oraz falę ciepła, rozprowadzającą się po moim całym ciele.

Przylgnęłam do niego, a moje natarczywe usta wywoływały na skórze chłopaka lekki dreszcz. Pochylił głowę nad moim ramieniem i mruknął między pocałunkami moje imię.

— Hmm?

Tylko tyle byłam w stanie teraz z siebie wydusić ani myśląc o przerwaniu tej chwili.

— Musimy pogadać o... — Ponownie zamknęłam jego usta pocałunkami. — ...o tej wizji.

To sprawiło, iż automatycznie wróciłam na ziemię. Oderwałam się od rudzielca i wciąż siedząc z gracją na jego kolanach, spojrzałam na niego, nie ukrywając pretensji w oczach.

— Ale ty potrafisz zniszczyć moment.

— Przepraszam, ale i tak nie mogę się skupić na tobie. — George spuścił wzrok i przetarł dłonią swoją twarz. — Dopiero dowiedziałem się, że przewidziałaś moją śmierć.

Wstałam z George'a i usiadłam na najbliższym krześle, w myślach konstruując swoją wypowiedź, gdyż sama nie wiedziałam, jak zacząć mu opowiadać o czymś tak okropnym. Chłopak przysunął do mnie drugie krzesło, usiadł tuż obok i złapał mnie za rękę.

— Zacznijmy od tego, że wciąż nie mam pewności, czy ta wizja dotyczy ciebie, czy Freda. Jest niewyraźna, wszędzie pył, gruz, krew... — zaczęłam niepewnie, przez co ścisnęłam mocniej dłoń rudzielca. — Jestem pewna, że dzieje się to na jednym z korytarzy Hogwartu. Wszędzie słychać krzyki, wybuchy. Zamek wygląda jak istne pobojowisko. Ugh... nie mam nawet pewności, czy to jest prawdziwe, czy umysł próbuje mnie doprowadzić do szaleństwa, ale jeśli jest... — Urwałam, gdyż głos tak mi się załamał, że wystarczyłoby słowo więcej, a zaczęłabym ryczeć.

George bez słowa objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Nie miałam pojęcia, co teraz musiało kłębić się w jego myślach.

— Próbowałam na zajęciach z Trelawney oraz poza nimi przejąć kontrolę w tym śnie. Trochę pomogło, bo dzięki temu wiem, że to wydarzy się w zamku, lecz nic więcej... George, ja nie wiem, co mam na to poradzić.

Po dłuższej chwili milczenia, kiedy George przetwarzał w myślach nowe informacje, w końcu odchrząknął i spojrzał na mnie, po czym ku mojemu zdziwieniu, posłał mi lekki uśmiech.

— To proste — odezwał się Weasley. — Zagłębisz się w tę wizję na tyle, aby dowiedzieć się dokładnie, o który korytarz chodzi, a ja powiem Fredowi, że od tego momentu będziemy unikać tego korytarza. Zaraz i tak kończymy szkołę, więc oszukamy przeznaczenie, prawda? No bo bądźmy poważni, co ja niby miałbym robić w szkole po zakończeniu edukacji? — Chłopak zaśmiał się nieznacznie i uniósł mój podbródek, abym spojrzała na niego. — Camuś, nie martw się, ze wszystkim sobie poradzimy, jasne?

Skinęłam lekko głową, a George złożył krótki pocałunek na czubku mojego nosa, przez co na moją twarz wpełzł niewielki uśmiech. Nie byłam do końca przekonana, iż zwykłe unikanie korytarza do końca roku miałoby być rozwiązaniem, ale z całą pewnością wierzyłam w to, że teraz, kiedy już wyrzuciłam z siebie tę zżerającą mnie od środka tajemnicę, jakoś wspólnymi siłami możemy rozwiązać ten problem.

— No i super. Będziemy z tymi twoimi wizjami na bieżąco, a może to tylko głupi sen, kto wie! W każdym razie koniec z tajemnicami zgoda?

— Oczywiście.

George znów przyciągnął mnie do siebie i mocno objął. W tym samym czasie usłyszeliśmy jakieś szmery zza drzwi, które od stanowczo zbyt długiego czasu były zamknięte.

— Co tam tak cicho, pogodziliście się już? — Rozległ się lekko zaniepokojony głos Freda. — Chyba się tam nie pozabijaliście, co? Haloo? Alohomora! — Usłyszeliśmy szczęk zamka, a po chwili uchyliły się drzwi, zza których wychyliła się dobrze nam znana ruda czupryna. Weasley widząc nas w objęciach, uśmiechnął się, jakby właśnie miały zacząć się jego urodziny. — A więc się udało!

— Teraz to ty możesz sobie pójść, bo jesteśmy w trakcie czegoś — oznajmił nieznacznie zirytowany George.

— Dobra, chodź stąd, zanim nas znowu zamknie. — Pociągnęłam George'a za rękę i ruszyłam w stronę jego bliźniaka. — Jesteś okropny — mruknęłam, podchodząc do Freda, a następnie stanęłam na palcach, cmoknęłam go w policzek i przytuliłam najmocniej, jak potrafiłam. — Dziękuję. — Kiedy już się od niego oderwałam, spojrzałam mu prosto w oczy i wyciągnęłam dłoń. — A teraz oddawaj moją różdżkę.

— Ach, no tak... proszę, cała i zdrowa.

Chłopak położył mi na wierzch dłoni moją własność, lecz po tej całej intrydze, nie mogłam mu tak szybko zaufać. Machnęłam różdżką, co spowodowało, iż zmieniła się w mojej dłoni w żółtą gumową kaczkę. Rzuciłam nią we Freda, a ta odbiła się od niego, kwacząc i wylądowała kawałek dalej na zimnej kamiennej podłodze.

— Masz mnie za głupią? Tę lipną różdżkę, to ty możesz sobie wsadzić wiesz gdzie.

— No już, już — zachichotał, a następnie wyjął tę prawdziwą z tylnej kieszeni. — Proszę, twoje włókno ze smoczego serduszka.

— Już cię nikomu nie oddam — oznajmiłam, czule głaszcząc modrzewiową różdżkę, a następnie schowałam ją i rzuciłam starszemu z bliźniaków ostrzegawcze spojrzenie.

— Jeszcze raz mnie gdzieś zamkniesz, a masz przesrane — oznajmił George, kiedy ruszyliśmy w stronę ruchomych schodów w celu dotarcia do pokoju wspólnego. — Teraz ci to wybaczam, bo chociaż wynikło z tego coś dobrego.

Chłopak spokojnie znosił nasze groźby, szczerząc się jak głupi przez resztę drogi. W końcu i tak wiedział, jak ogromnie wdzięczni mu byliśmy za to, co zrobił. Gdyby nie Fred, nie miałam pojęcia, kiedy byśmy ze sobą szczerze pogadali.

W niedzielny poranek wysłałam Ignis z listem do Bena, aby wiedział, że już jest wszystko w jak najlepszym porządku i nie musi się fatygować do Anglii, aby "przemówić" nam do rozsądku. Droga powrotna do zamku równała się z tym, że musiałam torować sobie ścieżkę przez ponad dwie stopy śniegu, który wciąż sypał jak opętany.

W końcu dotarłam na tyle blisko zamku, że wyraźnie słyszałam rozradowane krzyki dochodzące z błoni, gdzie uczniowie świetnie bawili się, jeżdżąc po zamarzniętym jeziorze, zjeżdżając na sankach i — w tym wypadku byli to bliźniacy Weasley w towarzystwie Jordana — czarując śnieżki tak, aby wznosiły się do wieży Gryffindoru i mocno waliły w szybę od pokoju wspólnego, gdzie w tym czasie Harry i Ron odrabiali zaległe prace domowe.

— EJ! — ryknął Ron, tracąc cierpliwość i wystawiając głowę przez okno. — Jestem prefektem i jeśli jeszcze jedna śnieżka uderzy w to okno, to... AUU!

Gwałtownie cofnął głowę, a całą jego twarz pokrywał śnieg.

— Ja się nie przesłyszałam? Czy on właśnie zaczął zdanie od "jestem prefektem"? — zapytałam, spoglądając z rozbawieniem na Freda, George'a oraz Lee, do których podeszłam.

— Tak coś czułem, że prędzej czy później ta odznaka uderzy mu do głowy. — Fred pokręcił głową z dezaprobatą.

— Hańba dla całej rodziny. Mam nadzieję, że chociaż Ginny jakoś się uchowa — dodał George. — Dobra, Camuś... jak już tu w końcu jesteś, to chodźmy pojeździć na jeziorze.

Ruszyliśmy przez śnieg, aż do zamarzniętego brzegu, gdzie George wszedł na lód, trzymając mnie za rękę, po czym wyciągnął różdżkę i wyczarował na podeszwach naszych butów łyżwy. Od razu pociągnął mnie za sobą, przez co pisnęłam ze strachu przed nagłym upadkiem. W końcu już miałam pewne doświadczenie z rozwaloną głową i wolałam tego nie powtarzać.

— Zwolnij!

— No co ty, Camuś, boisz się? — George wyraźnie rozbawiony złapał mnie w pasie i obrócił kilka razy wokół siebie. Ja w tym czasie zemknęłam oczy, krzycząc na niego i śmiejąc się jednocześnie.

— Nie, nie, nie, proszę, przestań!

Chłopak zatrzymał się, postawił mnie na nogi i poprawił czapkę na mojej głowie, aby mnie nie przewiało, a następnie wciąż szczerząc swoje zęby w uśmiechu, przytulił.

— Tchórz — mruknął rozbawiony.

— Nie mów tak do mnie, bo pożałujesz — odpyskowałam w jego tors, bo ani mi się śniło odklejać swojej twarzy od jego ciepłego ciała.

— Tak? — zaśmiał się rudzielec. — Jak mnie ukarzesz?

— Jeju, George! — parsknęłam śmiechem i walnęłam go lekko dłonią w klatkę piersiową.

Odjechałam kawałek od niego, a chłopak ruszył zaraz za mną.

— No co?

W odpowiedzi jedynie pokręciłam głową, po czym odwróciłam się w stronę jego piegowatej twarzy.

— Lepiej poucz mnie jeździć tyłem — powiedziałam, uśmiechając się do niego uroczo. — Ja zawsze wtedy tracę równowagę i mi nie wychodzi.

Weasley wiedząc, że nigdy się tej umiejętności nie opanowałam, przystał na tę propozycję i zaczął swoją lekcję.

— Ale z ciebie urocza łamaga. — George zaśmiał się, gdy pociągnęłam go nieznacznie w dół, kiedy poślizgnęłam się na lodzie. — Zdecydowanie miałaś rację, Cam! Nie masz żadnej równowagi! — powiedział przez śmiech, a następnie pomału poprowadził tyłem po lodzie, nie puszczając mojej ręki. — Widzisz, to nie takie trudne — oznajmił, ściskając moją dłoń w grubej rękawiczce i całując mnie w policzek.

— Jak tak mnie trzymasz, to rzeczywiście nie jest źle — odpowiedziałam ze skoncentrowaną miną, starając się nie przewrócić, co bardzo rozśmieszyło George'a.

W rzeczywistości zaśmiał się tak mocno, że potknął się on o własne łyżwy, lądując tyłkiem na twardym lodzie i pociągnął mnie za sobą, przez co upadłam obok niego.

— Co się stało? Myślałam, że to ja jestem niezdarna — zażartowałam, patrząc na rudzielca, któremu teraz ze śmiechu popłynęła pojedyncza łza.

— Nie mogę... rozkojarzył mnie wyraz twojej twarzy — wymamrotał, próbując złapać powietrze. — Kurde, jak ja cię kocham.

— Bo cię rozśmieszam? — zapytałam, składając na jego czole krótki pocałunek.

— Za to też — odparł, uśmiechając się szeroko. — Uwaga, cofnij się — powiedział, naśladując moją skoncentrowaną minę, która tak go rozbawiła, po czym z trudem wstał i pomógł mi zrobić to samo.

Kołysząc się wte i wewte, zrobiliśmy jeszcze kilka okrążeń, patrząc sobie z miłością w oczy i trzymając się mocno za dłonie, a po jakimś czasie wróciliśmy do zamku, bo śnieg zaczął porządnie zacinać.

Taka śnieżyca przeciągnęła się aż do poniedziałku, gdzie ponowne pojawienie się Hagrida przy stole nauczycielskim na śniadaniu nie zostało przyjęte przez wszystkich uczniów z wielkim entuzjazmem, pewnie dlatego, iż większość z nich wolała zajęcia z Grubbly-Plank, jako że nie robiła ona zajęć z niebezpiecznymi zwierzętami. I właśnie dlatego, mocno opatuleni zważywszy na mróz, szliśmy we wtorek z Harrym, Ronem i Hermioną na lekcje Hagrida z lekkim lękiem w sercach. W końcu Umbridge mogła w każdej chwili przyjść na wizytację, a nie mieliśmy zielonego pojęcia, co będzie głównym tematem dzisiejszych zajęć.

Kiedy dotarliśmy do gajowego, czekającego na skraju Zakazanego Lasu na uczniów z Gryffindoru i Slytherinu, ten wciąż nie wyglądał najlepiej. Rany na jego twarzy były teraz zielonkawo-żółte, a niektóre z nich wciąż sprawiały wrażenie, jakby krwawiły.

— Dziś będziemy pracować tutaj — zawołał wesoło Hagrid, zbliżając się do uczniów i zwracając głowę w stronę ciemnych drzew za sobą. — Tam tak nie wieje, no i one, tak czy owak, wolą mrok.

— Co woli mrok? — Usłyszeliśmy szorstki głos Malfoya, jednak z lekką nutką paniki w głosie. — To o czym powiedział, woli mrok, słyszeliście? — dodał, zwracając się do Crabbe'a i Goyle'a

— Tak, każdy to słyszał. Nie posikaj się, idioto — syknęłam, zerkając na blondyna, jednocześnie poprawiając swój szalik. — A może teraz też będziesz uciekać jak po naszej ostatniej wizycie w Zakazanym Lesie w pierwszej klasie? Hej, Harry, pamiętasz, jak zwiewał?

Brunet zachichotał razem z rudzielcem oraz kilkoma osobami z naszej grupy, co oczywiście nie spodobało się Ślizgonowi.

— Ostrzegam cię, lepiej się przymknij — warknął Draco, podchodząc do mnie na tyle, blisko, że musiałam podnieść głowę do góry, aby nie tracić z nim kontaktu wzrokowego.

— Bo co mi zrobisz? — wycedziłam cicho przez zęby. — Powiesz o wszystkim ojcu?

Blondyn nie odrywał ode mnie swoich oczu. Rozpętała się między nami walka na mordercze spojrzenia i żadne z nas nie chciało okazać słabości. W końcu oboje drgnęliśmy, kiedy usłyszeliśmy głos Rubeusa. 

— Gotowi? — zapytał radośnie Hagrid, spoglądając z uśmiechem na klasę. Widocznie tak rozgadał się na temat tego czegoś, co hoduje w lesie, iż nie zauważył tej naszej małej wymiany zdań i spojrzeń. — Dobra... więc... zaplanowałem mały wypad do lasu. Pomyślałem, że pójdziemy i zobaczymy te stworzenia w ich naturalnym środowisku. A to są rzadkie bestie i myślę se, że jestem chyba jedyną osobą w całej Brytanii, której udało się je obłaskawić...

— I jest pan pewny, że są obłaskawione, tak? — zapytał Malfoy, z jeszcze większą paniką w głosie — Bo to nie będzie pierwszy raz, jak przyprowadza pan na lekcje dzikie stworzenia, prawda?

Ślizgoni poparli jego słowa pomrukiem, a i paru Gryfonów też popatrzyło na gajowego, jak gdyby myśleli, że Draco ma świętą rację.

— No tak, powinieneś panikować, bo tym razem jak nie będziesz słuchać, czego nie robić z niebezpiecznym zwierzęciem jak wtedy z hipogryfem, ja nie mam zamiaru kiwnąć palcem, aby cię ratować, Malfoy.

— Nie potrzebuję twojej pomocy, Rainwood.

— Oho! Dzielny Dracuś da sobie radę? To się cieszę, że już się nie boisz dużych zwierzątek.

— Jeszcze słowo, a....

— Już spokój tam! — powiedział Hagrid, patrząc groźnie i podnosząc połowę martwej krowy nieco wyżej na ramię. — Jasne, że są obłaskawione.

— Więc co się stało z pana twarzą? — zapytał Malfoy.

— Pilnuj własnego nosa! — warknął gajowy. — A teraz, jeśli już skończyłeś zadawać głupie pytania, za mną!

Odwrócił się i wszedł do lasu, ale nikt nie wydawał się skłonnym do tego samego. Spojrzałam na Harry'ego, Rona i Hermionę, którzy westchnęli ciężko, ale kiwnęli głowami i całą czwórką ruszyliśmy za Hagridem, przewodząc resztę klasy.

Minęło około dziesięciu minut, zanim doszliśmy do miejsca, gdzie drzewa rosły tak blisko siebie, że stało się ciemno jakby, zapadł zmierzch, a na ziemi nie było w ogóle śniegu. Chrząkając, Hagrid osunął krowę na ziemię, cofnął się i zwrócił twarzą do klasy. Większość uczniów skradała się w jego kierunku od drzewa do drzewa, rozglądając nerwowo dokoła, jak gdyby oczekując napaści w każdym momencie.

— Bliżej, bliżej, stańcie se tu w kółeczku! — zachęcił nas Hagrid dziarskim tonem. — Przyciągnie je zapach mięsa, ale mimo wszystko zawołam je, żeby wiedziały, że to ja.

Odwrócił się, potrząsnął swoją kudłatą głową, aby strącić włosy z twarzy i wydał z siebie dziwny, ostry krzyk, a echo poniosło go dalej, pomiędzy mroczne drzewa. Nikt się jednak nie śmiał, większość uczniów wyglądała na zbyt przerażonych, aby wydać jakikolwiek dźwięk.

Hagrid zawołał jeszcze raz. Minęła minuta, po której klasa znowu zaczęła rozglądać się nerwowo za siebie i dookoła drzew, aby ujrzeć to, co nadchodziło. Czymkolwiek to było.

— Tam coś jest — mruknął do nas Harry, wskazując palcem w dal.

— Nic nie widzę... chyba jestem ślepa.

— Toby wyjaśniało twój związek z Weasleyem — wtrącił uszczypliwie Draco, który uśmiechnął się szyderczo w moją stronę.

— Ale ci się żart wyostrzył — prychnęłam.

Nie chcąc dłużej rozwalać lekcji Hagridowi, zamknęłam się i postanowiłam nie reagować na jego komentarze, jeśli jeszcze jakieś miałyby się pojawić. Jedynie pokazałam Malfoyowi środkowy palec za plecami Hermiony, tak, aby gajowy tego nie zauważył, co oczywiście blondyn skwitował cichym parsknięciem.

— Dlaczego Hagrid nie zawoła jeszcze raz? — zapytał po chwili Ron, który najwidoczniej też nic nie widział.

Większość z klasy miała wyraz takiego samego zmieszania i nerwowego oczekiwania na twarzach, gapiąc się wciąż dookoła.

— Och, idzie następny — dumnie oznajmił Hagrid. — Tera... niech podniesie rękę ten, kto je widzi.

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na innych. Nagle Harry podniósł rękę, zaraz za nim Neville oraz jakiś Ślizgon, stojący za Goyle'em.

— Ta... ta... wiedziałem, że ty będziesz w stanie je zobaczyć, Harry — powiedział poważnie gajowy. — I ty Neville, hę? I...

— Przepraszam — odezwał się nagle Draco kpiącym tonem — ale co dokładnie powinniśmy zobaczyć?

Hagrid nie odpowiedział, tylko wskazał na martwą, rozszarpaną krowę na ziemi. Zobaczyłam samodzielnie obdzierające się kawałki mięsa z kości, które po chwili znikały w rzadkim powietrzu. Mrugnęłam kilka razy i przetarłam oczy, lecz nic to nie zmieniło.

— Co takiego to powoduje? — zapytała Parvati przerażonym głosem, cofając się do najbliższego drzewa — Co to pożera?

— Testrale — oznajmił dumnie Hagrid, a Hermiona wydała z siebie ciche "och" zrozumienia. — Hogwart ma ich całe stado.

— Ale one są bardzo pechowe! — wtrąciła zaniepokojona Parvati. — Profesor Trelawney mówiła mi kiedyś...

— Nie, nie, nie — przerwał jej Hagrid, chichocząc — to tylko przesądy, nic więcej, one nie są pechowe, są piekielnie mądre i pożyteczne. Oczywiście nie mają tu zbyt wiele pracy, bo służą głównie do ciągnięcia szkolnych powozów... a oto i kolejna parka, paczcie.

Poczułam, że coś wyłoniło się po mojej lewej stronie i prychnęło, przez co powietrze lekko rozwiało mi włosy.

— Dobra... kto mi może powiedzieć, dlaczego niektórzy z was mogą je zobaczyć, a niektórzy nie?

Hermiona podniosła rękę.

— No to wal — powiedział radośnie Hagrid.

— Testrale mogą zobaczyć jedynie osoby, które widziały czyjąś śmierć.

— Zgadza się. Dziesięć punktów dla Gryffindoru. Testrale...

Yhm... yhm...

Ten dźwięk przyprawił mnie o dreszcze. Była to oczywiście profesor Umbridge, ubrana w różowy płaszcz, ściskająca swój notes. Stanęła obok Harry'ego.

Hagrid, który nigdy wcześniej nie słyszał charakterystycznego chrząknięcia nauczycielki, gapił się teraz z zainteresowaniem w (najpewniej) stronę testrali, wyraźnie pod wrażeniem, że jeden z nich wydał taki dźwięk.

Yhm... yhm...

— Och, witam! — powiedział z uśmiechem Rubeus, lokalizując wreszcie źródło owego dźwięku.

— Czy otrzymał pan notkę, którą dziś rano wysłałam do pańskiej chaty? — zapytała Umbridge głośnym i powolnym głosem, jak gdyby adresowała swoje słowa do jakiegoś wolnomyślącego obcokrajowca. — Mówiącą, że będę dziś wizytować pana lekcję?

— Ach... tak — odrzekł Hagrid promiennie — Ciesze się, że nas pani znalazła! Wiec jak pani widzi... muszę zapytać, czy pani widzi? Przerabiamy dziś testrale...

— Przepraszam. Że co? — Głośno zapytała profesor Umbridge, przykładając rękę do ucha i marszcząc brwi. — Co pan powiedział?

Hagrid spojrzał na nią lekko zmieszany.

— Eee... testrale — powtórzył. — No wie pani... takie duże, uskrzydlone konie... rozumi pani?

I machnął swoimi wielkimi ramionami w stronę samozjadającego się ścierwa. Profesor Umbridge podniosła brwi i zaczęła notować, mrucząc coś pod nosem.

— Musi... używać... ordynarnego... języka... gestów...

— Cóż... — rzekł Hagrid, zwracając się do klasy, ale wyglądając już na nieco zdenerwowanego — Hm... o czym to ja mówiłem?

— Wydaje się.... mieć... krótką... pamięć — wymamrotała Umbridge, wystarczająco głośno, aby każdy mógł ją usłyszeć. Draco wyglądał, jakby Boże Narodzenie nadeszło wcześniej. Hermiona natomiast, tak jak ja, stała się czerwona i z trudem powstrzymywała wściekłość.

— Ach tak! — powiedział gajowy, rzucając zrozpaczone spojrzenie na notes Umbridge, ale dzielnie ciągnąc dalej. — Ta... chciałem wam powiedzieć, jak żeśmy zdobyli to stadko... Tak więc zaczęliśmy od samca i pięciu samic. Ten tutaj — poklepał powietrze obok mnie — nazywa się Tenebrus. To mój ulubieniec, pierwszy urodzony w tym lesie...

— Czy ma pan świadomość — Głośno wtrąciła Umbridge — że Ministerstwo Magii zaklasyfikowało testrale jako "niebezpieczne"?

— Jakoś nie wydaje mi się niebezpieczny, bo jeden właśnie liże mój polik — wtrąciłam, cofając się od łba testrala, który powietrzem wydychanym przez nos, ciągle rozwiewał mi włosy.

— Testrale wcale nie są niebezpieczne! No dobra, mogą chapnąć, jak ktoś je obrazi...

— Wykazuje... oznaki... zadowolenia... z... gwałtownych... zachowań... — wymamrotała Umbridge, znowu skrobiąc w swoim notesie.

— Nie no! Bez przesady — zawołał Hagrid, patrząc na profesorkę nieco mniej spokojnie. — Chciałem powiedzieć... przecież pies też ugryzie, kiedy się go szczuje, prawda? Testrale cieszą się po prostu złą sławą, nic więcej. Ludzie przywykli do uważania ich za złe omeny przez tę całą śmierć...

Umbridge nie odpowiedziała. Kiedy skończyła pisać swoją ostatnią notatkę, spojrzała na gajowego i znowu bardzo głośno i powoli oznajmiła, żeby kontynuował wykład, a ta pochodzi sobie między uczniami, dopytując ich na temat zajęć. Oczywiście kobieta doskonale wiedziała, komu zadawać pytania, aby pogrążyć Hagrida.

— Cóż — odwróciła się i spojrzała na niego ponownie, mówiąc teraz jeszcze głośniej i jeszcze wolniej. — Myślę, że widziałam już wystarczająco wiele. Otrzyma pan rezultat wizytacji w przeciągu dziesięciu dni.

— Ta wstrętna, kłamliwa, puknięta, stara wiedźma! — krzyczała Hermiona pół godziny później, w czasie drogi powrotnej do zamku przez wcześniej wydeptaną drogę w śniegu. — Czy wy widzicie, do czego ona zmierza? To znowu ta jej głupia idea na temat mieszańców. Tylko dlatego, że jego mama jest olbrzymką, próbuje zrobić z niego jakiegoś głupowatego, ułomnego trolla i... och... to po prostu niesprawiedliwe. To wcale nie była taka zła lekcja... to znaczy... owszem... gdyby to znowu była sklątka tylnowybuchowa, ale... testrale były naprawdę fajne. W sumie jak na Hagrida, to nawet bardzo fajne!

— Jestem zaskoczony, że tyle osób mogło je zobaczyć — wtrącił Ron — Aż trzy w klasie...

— Tak, Weasley. Właśnie się zastanawialiśmy — powiedział złośliwy głos należący do Malfoya, który szedł tuż za nami w towarzystwie Crabbe'a i Goyle'a — czy byłbyś w stanie lepiej widzieć kafla, gdybyś był świadkiem, jak ktoś odwala kitę?

On, Crabbe i Goyle ryknęli ze śmiechu, gdy w drodze przez śnieg odpychali wszystkich na boki i wyśpiewywali refren "Weasley jest naszym królem". Uszy Rona zaczerwieniły się.

— A ty może byś w końcu widział znicza! — warknęłam w jego stronę. — Przynajmniej nie wpadałbyś w dziecięce tantrum na środku boiska po przegranym meczu.

— Ale ty dzisiaj po nim jedziesz — zachichotał Ron, kręcąc z uznaniem głową.

— A dziwisz mi się?

Resztę dnia spędziłam głównie z George'em, a za pięć szósta pożegnałam się z nim oraz resztą paczki, z którą siedziałam przy kominku w pokoju wspólnym. Otóż miałam zaplanowane spotkanie sam na sam z Dolores przez mój wybuch złości zaraz po owym meczu.

— A to gdzie ty lecisz? — zapytał skonfundowany George, z którego objęć się właśnie wyrwałam.

— Na szlaban u Umbridge — odparłam, zarzucając sobie na ramię torbę. — Miałam go mieć w zeszłym tygodniu, ale coś ważnego jej wypadło i przełożyła na ten tydzień. Akurat i tak byłam wrakiem człowieka, więc mi to na rękę. Dobra, biegnę, bo mam pięć minut, a nie chcę dłużej tam siedzieć, do później!

I ruszyłam w stronę dziury w portrecie, aby udać się do gabinetu Umbridge na trzecim piętrze. Kiedy zastukałam w drzwi, słodkim głosem zawołała:

— Proszę wejść.

Weszłam ostrożnie, rozglądając się dokoła. Znałam ten gabinet za czasów, kiedy zajmował go Lupin. Było tu wtedy dość tajemniczo, a gdzieniegdzie znajdowały się jakieś ciekawe przedmioty oraz specjalne akwarium, w którym trzymał druzgotka.

Teraz jednakże gabinet ten był zupełnie nie do poznania. Wszystkie powierzchnie wyłożone były koronkowymi narzutami. Stało tam kilka waz, wypełnionych suszonymi kwiatami, a każda z nich umiejscowiona była na oddzielnej serwetce. Na jednej ze ścian wisiała kolekcja porcelanowych talerzy z kotami, noszącymi różne kolorowe kokardki na szyjach. Było tu tak paskudnie, że gapiłam się na wnętrze gabinetu jak sparaliżowana, aż profesor Umbridge odezwała się ponownie.

— Dobry wieczór, panno Rainwood.

Wzdrygnęłam się i rozejrzałam dokoła. Nie zauważyłam jej od razu, ponieważ była ubrana w upiornie kwiecistą szatę, która aż nadto zlewała się z obrusem na biurku przed nią.

— Dobry wieczór, profesor Umbridge — powiedziałam sztywno, wchodząc do najbardziej obrzydliwego gabinetu, jaki dane było mi widzieć przez wszystkie lata spędzone w tej szkole.

— No dobrze, siadaj — powiedziała, wskazując na mały stół z koronkową tkaniną, ułożoną w dekoracyjne fałdy, obok którego ustawiła krzesło z wysokim oparciem. Na stoliku leżał kawałek czystego pergaminu.

Z wielkim wysiłkiem, odwróciłam od niej wzrok, położyłam torbę obok krzesła i usiadłam.

— Już lepiej z opanowaniem emocji, czyż nie? — rzekła słodko Umbridge, a ja siląc się na stanowczo przesłodzony uśmiech, pokiwałam twierdząco głową, zaciskając palce na podłokietniku, jednocześnie powtarzając w głowie, jaką jestem pieprzoną oazą spokoju i wcale nie uderzę siedzącej przede mną nauczycielki. — Teraz, napisze pani dla mnie trochę zdań, panno Rainwood. Mam tutaj specjalne pióro. Proszę bardzo.

Wręczyła mi długie, cienkie czarne pióro z niezwykle ostrą końcówką. Doskonale wiedziałam, na jakiej zasadzie jest ono "specjalne", jako że Harry już przesiadywał na szlabanie u Umbridge nie raz.

— Chcę, aby napisała pani "Nie będę zachowywać się lekceważąco" — powiedziała łagodnie. — Tyle razy, ile to będzie konieczne, aby przesłanie zostało w pełni zrozumiane. Może pani zaczynać.

— Nie mogę się doczekać.

Kobieta usiadła za swoim biurkiem i zajęła się ocenianiem wypracowań, a ja przyłożyłam wierzchołek pióra do pergaminu i napisałam po raz pierwszy: Nie będę zachowywać się lekceważąco i mimowolnie syknęłam z bólu. Na pergaminie pojawiły się słowa, napisane moją krwią, a w tym samym momencie, słowa pojawiły się też na wierzchu mojej lewej dłoni, wycięte w skórze, jakby nakreślone skalpelem. Po chwili skóra zagoiła się, pozostawiając to miejsce delikatnie bardziej zaczerwienionym niż wcześniej, ale całkiem gładkim. Westchnęłam cicho, zacisnęłam usta i zabrałam się ponownie za pisanie i po raz drugi poczułam przeszywający ból po zewnętrznej stronie dłoni. Znów słowa zostały wycięte na mojej skórze i po raz kolejny rana zagoiła się kilka sekund później.

— Niczym podpisywanie paktu z demonem... własną krwią.

— Mówiłaś coś?

— Nie, nic takiego, pani profesor. — Uśmiechnęłam się równie fałszywie do kobiety, co ona do mnie, a następnie powróciłam do rozcinania żywcem swojej dłoni.

Kiedy w końcu mogłam wrócić do siebie, za oknem panowała ciemność.

Continue Reading

You'll Also Like

69K 2.2K 130
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...
7K 786 53
"Do cholery obudź się bo cię walne", prawie że krzyknął potrząsając chłopakiem. Młodszy zaczął kaszleć po czym otworzył lekko oczy na co starszy odet...
16.8K 636 47
𝐓𝐡𝐞𝐨𝐝𝐨𝐫𝐚 𝐇𝐚𝐫𝐫𝐢𝐧𝐠𝐭𝐨𝐧 to postać głęboko związana z dzieciństwem Płotek z Outer Banks, która opuściła grono swoich przyjaciół bardzo d...
52.7K 2K 43
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...