Maszerując przez korytarze, miałam w myślach tylko jedno słowo, a dokładniej nazwisko... Malfoy. Skoro sprawa z George'em była chwilowo na straconej pozycji, postanowiłam wyjaśnić sobie co nieco ze Ślizgonem. Właściwie, to nawet nie wiedziałam, czy cokolwiek powiem, czy się nie zbłaźnię, czy nie zacznę bardziej ryczeć... aktualnie nie wiedziałam nic, ale musiałam coś zrobić, bo siedzenie na zimnej podłodze i zanoszenie się płaczem nie było najlepszym pomysłem. Nie potrafiłam wysiedzieć w miejscu, a tym bardziej, kiedy Harry i Fred próbowali mnie uspokoić zaraz po odejściu George'a.
Poczułam zimno na mokrych od łez policzkach, więc jednym ruchem wytarłam je rękawem szaty do quidditcha, aby jakoś ukryć przed różnymi grupkami uczniów wracających z meczu fakt, że płakałam. Oczywiście efekt był żaden, a co gorsza dotarłam do celu i mój wzrok został utkwiony w blondynie przede mną. Z twarzy zniknęła mu krew (za to dużo zostało mu na szacie), a nos został przywrócony do swojej pierwotnej, niezłamanej postaci, lecz wciąż był lekko zaczerwieniony.
Już sam widok Ślizgona podniósł mi ciśnienie, a włosy ponownie zalśniły szkarłatem. Bez zbędnych ceregieli ruszyłam na Dracona niczym wkurzona mantykora, a kiedy byłam już przed nim, zamachnęłam się, chcąc uderzyć go z całej siły, lecz chłopak złapał moją rękę tuż przed swoją twarzą i spojrzał mi w oczy.
— Już nie jest tak kolorowo? — zakpił, widząc po mnie, że płakałam.
Zamarłam, zupełnie nie mając pojęcia, co z siebie wykrztusić. Wyrwałam mu się z uścisku i obrzuciłam gniewnym spojrzeniem. Doszło do mnie, że złość tutaj nie będzie miała żadnej siły przebicia, a tylko sprawi, że Malfoy będzie miał ze mnie większy ubaw, niż w tym momencie. Z tego powodu darowałam sobie większe przemówienie, tym bardziej że oczy i tak ponownie napełniły mi się łzami.
— Co ja ci takiego zrobiłam? Możesz mi wyjaśnić, czemu mi to robisz?
Przez moment wpatrywałam się w tępy wzrok blondyna, oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi, lecz taka nie nastąpiła. Prychnęłam cicho, po czym odeszłam, nie mogąc dłużej znieść towarzystwa Ślizgona. Oczywiście, znając moje szczęście, zza zakrętu wyłoniła się Pansy wraz z grupką swoich koleżanek.
— Oho, idzie Rainwood! — zawołała, a ja automatycznie ścisnęłam różdżkę w kieszeni szaty. — Jak tam życie wśród śmieci? Czyżby koniec związku...
— Oscausi! — wrzasnęłam, celując w dziewczynę zaklęciem.
Błysnęło białe światło, a usta Parkinson zrosły się ze skórą, przez co wyglądała, jakby w ogóle owych ust nie miała. W rezultacie ją to uciszyło.
W normalnej sytuacji pewnie bym ją po prostu olała i poszła dalej, będąc głucha na jej wredne komentarze, ale jak na ten moment, byłam niczym zaklęcie powodujące eksplozję.
— Co ona ci zrobiła, Pans?!
— Wariatka!
Ślizgonki spanikowały i gdzieś pobiegły, zapewne do któregoś z nauczycieli, aby ją odczarować.
~ * ~
— Zdyskwalifikowani — odezwała się Angelina głuchym głosem późnym wieczorem w pokoju wspólnym, kiedy to dotarłam na siódme piętro i usiadłam w fotelu przy kominku, jak najdalej od reszty drużyny Gryfonów. Wszędzie gdzie tylko spojrzałam, napotykałam strapione i wściekłe twarze. Sama drużyna obsiadła wkoło kominka, wszyscy z wyjątkiem Rona, którego nikt nie widział od zakończenia meczu. Podkuliłam nogi aż pod samą brodę i w ciszy obserwowałam dyskusję Harry'ego, Angeliny, Katie, Freda (George'a oczywiście gdzieś wcięło) oraz Hermiony, która musiała zostać już wtajemniczona przez Pottera we wszystko, co zaszło. — Zdyskwalifikowani. Bez szukającego, bez ścigającej i bez pałkarzy... co my na litość boską zrobimy?
— To jest po prostu tak niesprawiedliwe — odezwała się drętwo Katie. — To znaczy... co z Crabbe'em i tym tłuczkiem, którego uderzył po gwizdku? Czy jemu dała zakaz?
— Nie — odparła ponuro Ginny. Ona i Hermiona siedziały po obu stronach Harry'ego. Obie dziewczyny próbowały ze mną wcześniej pogadać o tym, co zaszło, lecz na ten moment nie miałam siły o tym rozmawiać, więc dały mi ochłonąć, na chwilę przed pojawieniem się reszty drużyny Gryffindoru, kiedy to rozpoczęła się ta rozmowa. — Dostał tylko pisanie zdań. Słyszałam, jak Montague śmiał się z tego przy kolacji.
— I ta dyskwalifikacja Freda i Camille, kiedy oni nawet nic nie zrobili! — wściekała się Bell, uderzając w kolano pięścią.
— To nie moja wina, że nic nie zrobiłem — wyjaśnił Fred z wyjątkowo paskudnym wyrazem twarzy. — Zmiażdżyłbym tego małego śmiecia na miazgę, gdybyście mnie nie powstrzymywały.
— Właściwie to, gdzie jest George? — zapytała nagle Angelina i większość osób w pokoju zerknęła na mnie, więc momentalnie przeniosłam swój ponury wzrok na ciemne okno.
— Gdzieś się włóczy.
Za oknem padał śnieg. Znicz, którego złapał wcześniej Potter, latał teraz w tą i z powrotem po pokoju wspólnym. Ludzie obserwowali jego ruchy jak zahipnotyzowani, a Krzywołap skakał z fotela na fotel, próbując go złapać.
— Idę do łóżka — powiedziała Angelina, wolno wstając na nogi. — Może to wszystko okaże się tylko złym snem... może obudzę się jutro i okaże się, że nie graliśmy jeszcze...
— Też mam taką nadzieję — mruknęłam cicho, lecz na tyle słyszalnie, że po raz kolejny spotkałam się ze spojrzeniami drużyny i przyjaciół. Połowa z siedzących w pokoju wiedziała, co jest prawdziwym powodem mojego humoru, reszta jedynie się domyślała, bazując na słowach Ślizgona, które dane im było usłyszeć po meczu.
Wkrótce za Angeliną poszła Katie i Ginny, a jakiś czas później do łóżka powłóczył się Fred, patrząc groźnie na wszystkich, których mijał.
Tylko Harry i Hermiona zostali ze mną przy kominku i dokładnie w tym momencie rozległ się skrzeczący dźwięk, kiedy Gruba Dama otworzyła przejście i Ron wylazł z dziury za portretem. Był naprawdę bardzo blady i we włosach miał śnieg.
— Gdzie byłeś? — spytała zaniepokojona Granger, doskakując do niego.
— Łaziłem — wymamrotał Ron. Wciąż miał na sobie strój do quidditcha.
— Wyglądasz na zmarzniętego — powiedziała szatynka. — Chodź tu i siadaj.
Ron podszedł do kominka i opadł na fotel jak najdalej ode mnie i Harry'ego, nie patrząc na nas.
Skradziony znicz zatrzepotał nad naszymi głowami.
— Przepraszam... — wymamrotał Weasley, patrząc na swoje stopy. — ...za to, że myślałem, że mogę grać w quidditcha. Mam zamiar zrezygnować jutro z samego rana.
— Jeśli zrezygnujesz — powiedział poirytowany Harry — w drużynie zostanie tylko dwóch graczy. — Ron popatrzył na niego zdumiony. — Dostałem dożywotni zakaz gry. Tak samo, jak Camille, Fred i George.
— Co? — jęknął Ron.
Hermiona opowiedziała mu całą historię, a kiedy skończyła, Ron wyglądał na jeszcze bardziej udręczonego.
— Nigdy w całym moim życiu nie czułem się gorzej.
— Witaj w klubie — burknęłam gorzko pod nosem. — Chociaż... — dodałam po chwili przypominając sobie inne okropne sytuacje z mojego życia i pokręciłam głową. — Przepraszam, ale idę się położyć — oznajmiłam, wstając z fotela i wycierając rękawem cieknące łzy. — Mam dość tego dnia. Chcę, żeby się skończył.
— No cóż — odezwała się Granger, która właśnie podeszła do pokrytego śniegiem okna. Jej głos lekko się trząsł. — Znam jedną rzecz, która może rozweselić waszą trójkę. A przynajmniej w jakimś stopniu.
— Czyżby? — spytałam sceptycznie.
— Hagrid wrócił — oznajmiła, zerkając na małą chatkę przy lesie, w której paliło się światło. — Zapomnisz na moment o George'u... to chyba lepsze niż wylewanie łez w poduszkę, aż się nie zaśnie, prawda?
Jak się okazało, Hagrid nie wyglądał najlepiej. Jego włosy były całe oblepione zakrzepniętą krwią, a jego lewe oko zmniejszyło się do zaledwie małej szczelinki utworzonej pomiędzy fioletowo-czarnymi siniakami. Na twarzy i rękach miał wiele zadrapań, a niektóre z nich wciąż krwawiły. Sposób jego poruszania się budził podejrzenia, że ma też połamane żebra. Było oczywiste, że dopiero co wrócił do domu; gruby, czarny, podróżny płaszcz wisiał przewieszony przez poręcz krzesła, a wielka torba, do której zmieściłoby się małe dziecko, leżała pod ścianą przy drzwiach.
Dopiero po dłuższej chwili udało nam się wyciągnąć z niego, co się stało i co musiał robić przez cały ten czas — wyruszył wraz z Madame Maxime paktować się z olbrzymami, aby walczyły przeciwko Voldemortowi.
Jego opowieść tak mnie wciągnęła i zajęła myśli, że mój zły dzień na jakiś czas odszedł w niepamięć, wydając się jedynie jakąś odległą sytuacją. A przynajmniej póki nie położyłam się spać w swoim dormitorium.
Następnego dnia przez chwilę zaraz po przebudzeniu czułam się świetnie. Dopiero po kilku sekundach przypomniało mi się wszystko, co miało wczoraj miejsce i dobry humor momentalnie prysł. Jednak to nie był jakiś zły sen, a rzeczywistość. Co gorsza, nie naprawiliśmy naszej relacji i tego dnia.
~ * ~
— Współczuję ci, Camille, naprawdę... lecz nadal nie dociera do mnie, że ty i Malfoy...
— Nie było żadnego ja i Malfoy — przerwałam gniewnie Harry'emu, z którym wyszłam po zajęciach na błonia pokryte lekkim białym puchem. — Dlaczego nikt mnie nie słucha?
— Przepraszam, źle to ująłem w słowa, ale wiesz, co miałem na myśli. — Chłopak zerknął na mnie swoimi zielonymi oczami i poczułam się winna, że tak na niego naskoczyłam.
Otóż brunet widział, że jestem emocjonalnym wrakiem, więc zaproponował to wyjście na świeże powietrze. W ten sposób chciał mnie jakość zająć. Niestety dobór tematu, jaki teoretycznie miał mnie "pocieszyć" jakoś niespecjalnie mu wyszedł, lecz znałam go na tyle, aby wiedzieć, że chłopak się stara jak może, tylko nie zna się za bardzo na tych sprawach.
— Wiem — mruknęłam. — Wybacz. Po prostu czuję się okropnie. Jakby mnie w środku ściskało... nawet nie umiem tego ubrać w słowa. W gardle i okolicach serca czuję nieustanny ucisk... wiesz, jak masz atak paniki i nie możesz złapać oddechu, wszystko zaczyna wirować przed oczami, a ty czujesz się taki bezsilny... ja tak teraz się czuję nieustannie. Nie mogę przestać, nie chcę się już tak czuć! Co ja mogę zrobić, żeby to przeszło!
Zaraz po tych słowach schowałam twarz w dłonie. Musiałam ochłonąć.
Nagle Harry mnie mocno objął i chwilę tak staliśmy. Bez zbędnych słów, bez pytań, bez osądzania.
— Lepiej? — zapytał okularnik.
— Trochę — wymamrotałam, nie odrywając twarzy od jego kurtki. — Przepraszam, że tak ryczę i...
— Nie masz za co.
— Ja nawet nie wiem, czy my zerwaliśmy, czy jesteśmy w separacji... — wyjaśniłam. — George po prostu mnie omija, nie odzywa się... Jak widzi mnie w pomieszczeniu, to wychodzi...
— Przejdzie mu, zobaczysz.
Westchnęłam i skierowałam swój wzrok w stronę jeziora. Naprawdę byłam w kropce, co zaczynało mnie irytować. I to konkretnie.