Kiedy weszliśmy, Angelina akurat tłumaczyła coś reszcie drużyny. Szybko wciągnęłam na siebie szatę do quidditcha z numerem 6, a George swoją ze złotą 5 na z przodu i na plecach, po czym usiedliśmy z resztą drużyny, aby posłuchać przedmeczowych instrukcji. Gwar głosów na zewnątrz był tak głośny, że Johnson musiała prawie krzyczeć, żebyśmy ją zrozumieli.
— Okej, właśnie otrzymałam ostateczny skład Slytherinu — oznajmiła Angelina, sprawdzając kawałek pergaminu. — Pałkarze z zeszłego roku, Derrick i Bole odeszli, ale wygląda na to, że Montague zastąpił ich raczej zwykłymi gorylami, niż kimś, kto potrafi latać na miotle. Mowa o dwóch gościach o nazwiskach Crabbe i Goyle, nie wiem zbyt wiele na ich temat...
— My wiemy — odezwałam się równocześnie z Harrym i Ronem.
— Cóż, jak dla mnie nie wyglądają, aby potrafili rozróżnić jeden koniec miotły od drugiego — powiedziała brunetka, chowając do kieszeni pergamin — ale z drugiej strony zawsze się dziwiłam, że Derrickowi i Bole'owi udaje się odnaleźć drogę na boisko bez drogowskazów.
— Crabbe i Goyle są z tej samej gliny — zapewnił ją Harry.
— No dobrze, już czas — oznajmiła Johnson ściszonym głosem, spoglądając na zegarek. — Dalej wszyscy... powodzenia.
Drużyna powstała, zarzuciliśmy na ramiona miotły i wymaszerowaliśmy pojedynczo z szatni. Powitał nas ryk dźwięków, pośród którego usłyszałam jakieś śpiewanie, lecz nie byłam w stanie zrozumieć słów, jako że było ono przytłumione przez wiwaty i gwizdy.
Drużyna Slytherinu stała już na środku boiska, czekając na nas, a na piersi każdego z zawodników błyszczały srebrne plakietki w kształcie korony z dopiskiem "Weasley naszym królem". Natychmiast uderzyło mnie przeczucie, że to nie oznaczało niczego dobrego.
Nowy kapitan Ślizgonów, Graham Montague, był wielki, i zbudowany jak Crabbe i Goyle, którzy czaili się tuż za nim, tyle że on był od nich nieco wyższy. Malfoy stał z boku, a jego jasne blond włosy połyskiwały w promieniach słońca. Złapał moje spojrzenie i uśmiechnął się złośliwie, pukając w naszywkę w kształcie korony na swojej piersi.
W końcu Angelina i Graham stanęli naprzeciw siebie, aby uścisnąć sobie dłonie. Montague próbował zgnieść palce Johnson, chociaż ona nawet nie drgnęła, za co miała moje uznanie. Po chwili pani Hooch wetknęła gwizdek do ust i dmuchnęła.
Piłki zostały uwolnione i czternaścioro graczy wystrzeliło w górę.
— I oto Johnson... Johnson ma kafla, unika Warringtona, mija Montague... auć... została trafiona tłuczkiem przez Crabbe'a... Montague chwyta kafla, wraca na górę boiska iii... tak, to George Weasley odbił celnie tłuczka, który trafił prosto w głowę Montague. Upuszcza on kafla, którego łapie Katie Bell, Katie Bell z Gryffindoru podaje tyłem do Camille Rainwood...
Komentarze Lee rozbrzmiewał ponad stadionem, gdy leciałam wprost na bramki Ślizgównów.
— ...uchyla się przed Warringtonem, unika tłuczka... było blisko, Camille... — dodał, kiedy nie trafiłam. — ...i tłum coś śpiewa, tylko posłuchajcie.
I kiedy tylko Jordan przerwał, aby posłuchać, z morza zieleni i srebra w sektorze miejsc Slytherinu uniosła się głośno i wyraźnie piosenka:
Weasley wciąż puszcza gole,
Oczy ma pełne łez,
Kapelusz zjadły mu mole,
On naszym królem jest!
Weasleya ród ze śmietnika,
I tam jest jego kres,
Przed kaflem zawsze umyka,
On naszym królem jest!
Przez moment straciłam koncentrację na meczu i lecąc przed siebie, zerknęłam na Rona. Poczułam płynącą przeze mnie wściekłość. Nie było dobrze, było wręcz okropnie. Zapowiadała się porażka.
— ...i Camille podaje z powrotem do Angeliny! — wrzasnął Lee, próbując zagłuszyć słowa piosenki. — No dalej, teraz, Angelina... wygląda na to, że został jej tylko obrońca do pokonania! STRZELA! Aaaach...
Bletchley, obrońca Slytherinu złapał kafla i rzucił do Warringtona, który popędził z nim, mijając mnie i Katie zygzakiem. Kiedy zbliżał się coraz bardziej do Rona, śpiew z dołu stawał się coraz głośniejszy.
Weasley jest naszym królem,
I da nam wygrać mecz!
Więc zaśpiewajmy chórem:
On naszym królem jest!
— ...Warrington zmierza na bramkę, jest poza zasięgiem tłuczka i ma przed sobą tylko obrońcę...
Potężna fala śpiewu uniosła się znad miejsc Slytherinu poniżej.
Weasley wciąż puszcza gole,
Oczy ma pełne łez...
— ...tak więc mamy pierwszy test nowego obrońcy Gryffindoru, Rona Weasleya, brata pałkarzy George'a i Freda i obiecującego nowego talentu w drużynie... dalej Ron!
Rudzielec zanurkował gwałtownie z szeroko rozłożonymi ramionami i kafel przeleciał między nimi prosto przez centralną obręcz.
— Slytherin zdobywa punkty! — Głos Lee przebił się przez wiwaty i gwizdy dobiegające z tłumu. — Tak więc mamy dziesięć do zera dla Slytherinu... pech, Ron.
Ślizgoni zaśpiewali jeszcze głośniej:
Weasleya ród ze śmietnika,
I TAM JEST JEGO KRES,
PRZED KAFLEM ZAWSZE UMYKA...
— ...Gryffindor znów w posiadaniu kafla i to Camille Rainwood mknie przez boisko... — krzyczał mężnie Lee, chociaż śpiewy były teraz tak ogłuszające, że ledwie mógł sprawić, aby jego głos był słyszalny ponad nimi.
WEASLEY JEST NASZYM KRÓLEM...
ON DA NAM WYGRAĆ MECZ...
WEASLEY JEST NASZYM KRÓLEM...
ON NASZYM KRÓLEM JEST...
WEASLEYA RÓD ZE ŚMIETNIKA...
Włosy miałam już czerwone jak moja szata, a policzki piekły mnie z nerwów. Musiałam naprawdę mocno się powstrzymywać od zabrania Fredowi lub George'owi pałki i skatowania nią każdego, kto teraz wyśpiewywał tę durną piosenkę.
Ścisnęłam kafla mocniej, kiedy zbliżył się Warrington i pędził obok mnie, chcąc odebrać mi piłkę, lecz słysząc, że śpiewał on razem z tłumem, skręciłam gwałtownie w jego stronę, chcąc go zwalić z miotły. Było to oczywiście na marne, jako że ten chłopak był ode mnie dwa razy większy i cięższy. Ślizgon tylko uśmiechnął się do mnie złośliwie.
— ...i znów Warrington przy piłce — darł się Lee. — No dalej, Angelina, możesz go dorwać... och, jednak nie możesz... ale za to piękny atak tłuczkiem... to Fred Weasley, to znaczy George Weasley, a zresztą, kogo to obchodzi, jednego z nich w każdym razie. Warrington upuszcza kafla i Katie Bell... eee... też go upuszcza. Tak więc teraz Montague ma kafla i leci w górę boiska. No dalej, Gryffindor, zablokujcie go!
WEASLEY WCIĄŻ PUSZCZA GOLE...
— ...I Pucey znów wyminął Camille i zmierza wprost po gola, powstrzymaj go, Ron!
Nie trzeba było patrzeć, żeby wiedzieć, co się stało, bo z końca zajmowanych przez Gryffindor trybun, rozległ się potężny jęk, w parze z nowymi okrzykami ze strony Slytherinu.
ON DA NAM WYGRAĆ MECZ!
ON NASZYM KRÓLEM JEST!
Ale dwadzieścia do zera to było nic i Gryffindor nadal miał czas, aby odrobić stratę lub złapać znicz, tyle że Ron wpuścił dwa kolejne gole.
— ...Bell unika Puceya, omija Montague, niezły zwód Katie, i rzuca do Rainwood, która mija Warringtona i zmierza po gola... GRYFFINDOR ZDOBYWA PUNKTY! Jest czterdzieści do dziesięciu dla Slytherinu i Pucey jest w posiadaniu kafla...
WEASLEYA RÓD ZE ŚMIETNIKA,
I TAM JEST JEGO KRES,
PRZED KAFLEM ZAWSZE UMYKA,
ON DA NAM WYGRAĆ MECZ!
Nagle rozległ się gwizdek i ujrzałam Harry'ego, który w dłoni trzymał wyrywającego się złotego znicza. Kibice Gryffindoru wrzasnęli z radości, lecz w tym samym momencie tłuczek odbity przez Crabbe'a trafił Pottera centralnie w kark i okularnik zleciał z miotły. Na szczęście był zaledwie pięć czy sześć stóp nad ziemią, po tym, jak zanurkował tak nisko by złapać znicz, ale mimo wszystko został pozbawiony tchu, lądując płasko na plecach na zmrożonym boisku. Usłyszeliśmy kolejny ostry gwizdek pani Hooch oraz pełne złości wrzaski na trybunach.
— Wszystko w porządku? — zapytałam, lądując przy chłopaku.
— Tak — odpowiedział ponuro, chwytając się mojej dłoni, którą mu podałam, aby pomóc postawić go na nogi.
— To Crabbe — powiedziała ze złością Angelina. — Walnął w ciebie tłuczkiem w chwili, gdy zobaczył, że złapałeś znicza... ale wygraliśmy, Harry, wygraliśmy!
Zleciała się reszta drużyny, a obok nas wylądował Draco Malfoy. Twarz miał białą z wściekłości, a mimo to nadal udawało mu się uśmiechać szyderczo.
— Nigdy nie widziałem gorszego obrońcy, no ale co się dziwić, w końcu to Weasley... ród ze śmietnika... podobały ci się moje teksty Potter? Chcieliśmy napisać jeszcze kilka wersów! — zawołał Malfoy, kiedy Katie złapała mnie w pasie, jako że widziała, iż chciałam rzucić się na niego i poważnie uszkodzić. — Ale nie mogliśmy znaleźć rymów dla gruba i paskudna... wiesz, chcieliśmy zaśpiewać o jego matce... ani wpasować bezużyteczny niedołęga... o jego ojcu...
Fred i George dopiero zdali sobie sprawę, o czym mówił Malfoy, jako że zaledwie chwilę temu zbliżyli się do nas. Momentalnie zesztywnieli i spojrzeli na blondyna.
— Daj spokój, Fred! — powiedziała natychmiast Angelina, chwytając chłopaka za ramię. — Niech sobie pokrzyczy, po prostu nie może przeboleć, że przegrał, arogancki mały...
— Za to ty, Camille, całkowicie mnie rozczarowałaś — rzekł, patrząc na mnie z obrzydzeniem. — Liżesz się z tym... klonem i aż mi się rzygać chce, na myśl, że się całowaliśmy.
Przeszła mnie fala zimna, a w gardle natychmiast poczułam gulę. Przestałam się wyrywać Katie i stanęłam jak wryta. Zerknęłam w prawo i ujrzałam, jak Harry chwycił George'a przed rzuceniem się na Malfoya, który własnie zaśmiał się otwarcie. Momentalnie zrobiło mi się słabo.
— ...a ty też lubisz Weasleyów, nie, Potter? — mówił dalej, uśmiechając się szyderczo. — Spędzasz u nich wakacje i w ogóle, prawda? Nie umiem sobie wyobrazić, jak znosisz ten smród, ale przypuszczam, że skoro byłeś wychowywany przez mugoli, to nawet ich śmietnik pachnie jak dom... a może pamiętasz, jak śmierdział dom twojej matki, Potter, i chlew Weasleyów przypomina ci...
Harry puścił ramię George'a i chwilę później obaj pędzili w kierunku Malfoya i ze wszystkich sił zaczęli okładać go pięściami.
Wokół dało się słyszeć głosy krzyczących dziewczyn, jęczącego Draco, przeklinającego George'a, świszczący gwizdek i wrzawę tłumu dookoła. Nagle ktoś w pobliżu wrzasnął Impedimenta! i chłopcy zostali odrzuceni w tył.
— Co wy wyprawiacie?! — zawołała pani Hooch, kiedy George zerwał się na nogi, aby znowu pobiec do Malfoya i rozkwasić mu twarz, przez co dostał zaklęciem drugi raz.
Kobieta w jednej dłoni trzymała gwizdek, w drugiej różdżkę. Jej miotła leżała kilka stóp dalej. Malfoy kulił się na ziemi, jęcząc z bólu, a z jego nosa płynęła krew.
— Nigdy jeszcze nie widziałam takiego zachowania... marsz do zamku i prosto do gabinetu opiekuna domu! Cała wyrywająca się czwórka! Natychmiast!
Harry i George odwrócili się na piętach i odmaszerowali z boiska, a ja z Fredem, zaraz po tym, jak zostaliśmy uwolnieni z uścisków dziewczyn, ruszyliśmy w ciszy za nimi.
Wrzaski tłumu stawały się coraz cichsze i cichsze, aż dotarliśmy do sali wejściowej, gdzie nie słyszeliśmy już nic poza swoimi krokami. Ledwie zdążyliśmy dotrzeć do drzwi gabinetu profesor McGonagall, kiedy ona sama pojawiła się, maszerując korytarzem. Była wściekła.
— Nigdy nie widziałam tak haniebnego zachowania. Dwóch na jednego! A wy chcieliście im jeszcze pomóc! — dodała, patrząc na mnie i Freda.
— Malfoy nas sprowokował — wyjaśnił sztywno Harry.
Lecz zanim Minerwa zdążyła to skomentować, za nami rozległo się dobrze wszystkim znane "yhm, yhm".
Dolores Umbridge stała w przejściu, owinięta w zieloną, tweedową pelerynkę, która ogromnie zwiększała jej podobieństwo do gigantycznej ropuchy i uśmiechała się w potworny, niezdrowy złowieszczy sposób.
Zanim udało nam się wejść do sali McGonagall, Umbridge przeczytała jej kolejny dekret od Ministra Magii, mówiący o tym, że teraz Wielki Inkwizytor Hogwartu sprawuje pieczę nad ostatecznym wyznaczaniem kar oraz zdejmowaniem przywilejów, przez co ostatecznie poszliśmy za Umbridge do jej gabinetu.
— Myślę, że będę musiała zakazać wam gry w quidditcha na zawsze — powiedziała, spoglądając to na Harry'ego to na George'a. — I dla bezpieczeństwa, twój brat bliźniak oraz panna Rainwood również mają zakaz. Gdyby wasze koleżanki z drużyny was nie powstrzymały, jestem pewna, że wy także zaatakowalibyście pana Malfoya. — Na nic było nasze wyjaśnianie, że to Malfoy wszystkich sprowokował i co takiego wygadywał. Mówiliśmy jak do ściany. — Tak więc oddajcie swoje miotły.
Zagotowało się we mnie jak nigdy. Nie sądziłam, że dożyję dnia, w którym będę tak bardzo nienawidziła jakiegoś nauczyciela.
— Świetnie! — Gwałtownie położyłam miotłę na jej biurku, zrzucając przy tym kilka przedmiotów, w tym porcelanową filiżankę pełną przesłodzonej herbaty, którą sobie nalała za po wejściu do gabinetu.
Umbridge uśmiechnęła się jadowicie. Widoczne tylko czekała na taki wybuch.
— Szlaban panno Rainwood — powiedziała piskliwym głosem. — Proszę przyjść do mnie jutro o szóstej.
— No i zajebiście — wysyczałam przez zęby, odwracając się na pięcie i wraz z chłopakami kierując się do wyjścia.
— Dokładam pani dwa tygodnie szlabanu.
~ * ~
— Wredna suka! — ryknęłam, zatrzaskując za sobą drzwi od jej gabinetu. Nawet już nie dbałam o to, czy mnie słyszała. — Dlaczego jeszcze nikt nie zepchnął jej ze schodów, pozorując wypadek?
Lecz żaden z chłopaków się nie odezwał. Fred i Harry zerknęli na mnie dość podejrzanym wzrokiem, a ja zdałam sobie sprawę z tego, że przez Umbridge zapomniałam o tym, co wygadał Malfoy.
George nie uraczył mnie nawet jednym spojrzeniem i skierował się wzdłuż korytarza. Był wściekły, to oczywiste, ale nie mogłam pozwolić na to, aby zostawił mnie bez wysłuchania słów wyjaśnień.
— George, zaczekaj! — zawołałam, biegnąc za nim i dorównując mu kroku.
— Nie chce teraz gadać — odezwał się tak bardzo zimnym tonem, że serce mi się krajało i automatycznie zachciało mi się płakać.
— Znowu to robisz, uciekasz od problemu! — wrzasnęłam nagle, stając w miejscu. — Najlepiej walnąć focha i odejść! Super!
Chłopak zatrzymał się w półkroku i zerknął na mnie tak nienawistnym spojrzeniem, jakiego u niego jeszcze nigdy nie widziałam.
— Całowałaś się z Malfoyem. Fajnie było? — wypalił nagle, a ja zamarłam, nie wiedząc co powiedzieć. — To wtedy, co chciałaś się uczyć, czy może spotykaliście się, kiedy miałaś złamaną rękę i ja byłem na treningu? Zresztą nieważne. Mam to gdzieś.
Weasley odwrócił się i znów zaczął się kierować wzdłuż korytarza. Dopiero jego słowa uświadomiły mi, iż on myślał, że całe to "całowanie się" było niedawno. Tak zdenerwowało mnie wygadanie się Malfoya o tej sytuacji, że nawet nie zdałam sobie sprawy, jak to mogło zabrzmieć dla niewtajemniczonych w całą sprawę.
— Przecież... Ja cię nie zdradziłam! George... to nie było teraz, tylko w trzeciej klasie! — Biegłam za nim, próbując go dogonić, lecz moje nogi w porównaniu z jego długimi szkitami, nie nadążały. — GEORGE! — wydarłam się po raz kolejny, a mój głos poniósł się echem po zamku.
Weasley zatrzymał się i jakby myślał nad tym, czy nadal próbować się ode mnie uwolnić, czy jednak wszystko wyjaśnić. Przetarł twarz ręką, po czym wbił w moje oczy swoje spojrzenie.
— A więc co, trzecia klasa, tak? Czyli całujecie się, ale to niby nic takiego i rok później tańczysz z nim na balu, co też nic nie znaczy... Spójrz mi w oczy i powiedz, że nic do niego nie czułaś. Szczerze.
Serce stanęło mi w gardle. Nie wiedziałam, co mam mu dokładnie powiedzieć. Do tej poty prawdę znała tylko Hermiona i miałam nadzieję, że tak pozostanie na zawsze. Nie mogłam teraz skłamać, bo to właśnie przez ukrywanie czegoś, przez tajemnice, byłam w takiej sytuacji. Prędzej czy później nasze kłamstwa wychodzą na wierzch i uderzają z podwójną siłą.
— Ja... nie mogę — wymamrotałam, a w oczach zalśniły mi łzy.
To było dla George'a jednoznacznym stwierdzeniem co do moich starych uczuć względem Ślizgona i sądząc po jego minie, nie podobało mu się to. Czego się tu dziwić?
— Serio, Camille? Do niego? — zapytał szczerze zdumiony, po czym prychnął. — Słyszałaś, co mówił. Widziałaś, jak traktuje naszych bliskich i jak się zachowuje w stosunku do każdego. Jak taka osoba mogła ci się kiedykolwiek podobać?
— Bo on-on był wtedy taki... taki inny... — załkałam, nie potrafiąc już dłużej wstrzymywać się od płaczu. — M-miły i... — Widząc minę George'a, który patrzył na mnie z niedowierzaniem i irytacją, poczułam, że gorzej mi się oddycha i zrobiło mi się strasznie duszno. — ...ale to była tylko chwila, bo potem przez niego Hardodziob...
— Czyli mam rozumieć, że gdyby nie ta akcja z Hardodziobem, to teraz nie bylibyśmy razem, bo byłabyś z nim. Nie no, cudownie.
— Co? — zdziwiłam się, podnosząc na niego zapłakany wzrok i wycierając policzki. — Nie, to nie tak...
— Zostaw mnie. — Chłopak odszedł ode mnie i sklecił w prawo na rozwidleniu korytarzy, więc ruszyłam za nim.
— George!
— Możesz uszanować to, że chcę zostać sam i dać mi spokój? Nie mam ochoty na tę dyskusję i nie mogę teraz nawet na ciebie patrzeć, Camille.
Odszedł. Serce mi kołatało i uderzyło mnie uczucie dławienia się. Zawróciło mi się w głowie, więc usiadłam na podłodze i podparłam się plecami o ścianę, po czym ukryłam twarz w dłoniach, pozwalając sobie na płacz.